Konie
kocham od zawsze. Uwielbiam im się przyglądać. A kiedy widzę je
galopujące, to aż dech mi w piersiach zapiera. Konno niestety nie
jeżdżę. Przez całe życie marzyłam o własnym koniu, ale tego
akurat marzenia nie udało mi się spełnić. Żałuję bardzo.
Pozostaje mi jedynie z pozycji obserwatora nimi się zachwycać. I
też się zachwycam. Zawsze i wszędzie, jak tylko konia zobaczę. I
to w każdej postaci.
Wczoraj
znów miałam okazję zachwycić się koniem. Tym razem w postaci
rysunku. Rysunku, który moja Córka wykonała na swoje własne
potrzeby. Gdy go tylko zobaczyłam, tak mnie zachwycił, że siłą
wrodzonej namiętności do koni, „podprowadziłam” jej go. Zaś
kiedy wróciłam do swojego domu, od razu napisało mi się wierszyk
do tego rysunku.
Hej ty koniu,
siwy koniu,
pięknym żeś
rumakiem.
Ech
pognałabym ja z tobą,
upajając się
wiatru smakiem.
Choćby na
oklep i bez baczmagów,
byleby z
tobą, boś koń na schwał.
I heya! z
kopyta galopem,
a w szczerym
polu już tylko cwał.
Hej ty koniu,
siwy koniu,
dokąd ty tak
gnasz?
Parskasz,
prychasz, rwiesz z kopyta,
rozwichrzoną
grzywę masz.
Czujesz
pewnie zapach wiosny
W południowym
wietrze...
Galopujesz po
horyzont,
chrapami
wciągając powietrze.
Ech ty koniu,
siwy koniu,
pięknyś ty
ogierek!
Marzysz
pewnie o swej klaczy
słodkiej jak
cukierek.
Marzenia jak
skrzydlaty pegaz
niech cię w
przestworza niosą,
a ujrzysz
wnet w obłokach klacz,
przystrojoną
srebrzystą rosą.
Ech ty koniu,
siwy koniu,
gnaj po
horyzont, gnaj!
Gdy znów
wrócisz do mnie we śnie,
w
moim sercu zakwitnie raj!
Już w
dzieciństwie, kiedy tylko spostrzegłam jakiegoś konia, stałam z
rozdziawioną buziunią i przypatrywałam się mu. Pamiętam też, że
zbierałam różne kartki i obrazeczki z końmi wszelkiej maści. Zaś
na ogniskach harcerskich nieraz śpiewałam piosenkę o siwym koniu.
Pewnie każdy ją zna. To szło jakoś tak: "Siwy koń mnie
niesie po prerii, po lesie, a ja sobie śpiewam piosnkę tą. Siwy
koń mnie niesie po prerii po lesie, a ja sobie śpiewam piosnkę tą.
Rio de Janeiro, ahoj, caballero. Najpiękniejszy miesiąc to maj"
(...). Piosenka niby banalna... ale o koniu. A ja lubię piosenki o
koniach. Do dziś. Jaką tylko gdzieś usłyszę, słucham z
rozrzewnieniem. Ech, konie, jak ja was kocham.
Żałuję
bardzo, że konno nie jeżdżę. Wprawdzie w dalekiej przeszłości
parokrotnie jeździłam, to jednak powiedzieć o sobie, iż "jeżdżę
konno", to zbyt wielka przesada. Nawet parę lat temu
jeździłam. Pewnego dnia, kiedy jak zwykle byłam w lesie na
spacerze ze swoim „bodyguardem” Dogiem Arlekinem, spotkałam tam
faceta, który objeżdżał akurat swoje konie. Na jednym siedział w
siodle, a drugiego bez siodła miał przytroczonego rzemieniem do
swojego siodła. Kiedy się do mnie zbliżył, zażartowałam sobie:
— O,
dwa konie, a jeden jeźdźca... A to nie szkoda by ten drugi koń tak
sam bez jeźdźca stępał?
— A
co, miałaby pani ochotę być drugim jeźdźcem? — pytaniem na
pytanie odpowiedział facet, chichocząc pod nosem.
Jaka
była moja odpowiedź? Wiadomo. Po chwili siedziałam już na pięknym
siwym koniu, szczęśliwa, że o matko! Na oklep oczywiście... I
jazda po lesie! Mój pies też był szczęśliwy. Wreszcie mógł
poczuć prawdziwy zew natury.
Po ponad godzinnej jeździe po lesie, odprowadziłam
„swojego” siwego konika, siedząc na jego grzbiecie oczywiście,
aż do jego stajni. Chyba mnie polubił, bo długo za mną przez
okienko zaglądał... Ech, konie, jak ja was kocham!