Przyszła
krowa do doktora…
— Panie
doktorze, jestem chora —
Zamuczała
smętnym głosem:
— Na ból
brzucha lek poproszę.
Oglądnął
krowę doktor leciwy,
Zbadał,
opukał... bo był litościwy.
Do mordy
zaglądnął jej głęboko,
Spojrzał w
lewe i w prawe oko.
Pokręcił
nosem, okulary poprawił,
Chwilę
podumał i diagnozę postawił:
— Jesteś
zdrowa, krowo miła…
Trawa ci
tylko zaszkodziła.
Krowa
zbaraniała i na doktora spojrzała.
— Nie
jestem chora?! — gromko zamuczała. —
Skoro trawa
mi szkodzi, muszę być chora...
No
trudno, pójdę do innego doktora!
Doktor spod
oka popatrzył na krowę…
Wreszcie
rzekł, poklepując jej rogatą głowę:
— Jesteś
zdrowa, miła krowo,
Nie potrzeba
cię badać na nowo.
— Jestem
chora! — Krowa się upierała,
I kręcąc
mordą, trawę przeżuwała.
Rzekł wtedy
doktor do żującej krowy:
— Zalecam
żarcie zmniejszyć do połowy.
Krowa na te
słowa z odrazą zamuczała:
— Jeść
muszę, bo mleka nie będę miała.
Tylko głupi
doktor powiedzieć tak może…
Nie ma pan
honoru, panie doktorze!
— Myśl
krowo o sobie, nie o mym honorze,
Bo na twe
łakomstwo nikt ci nie pomoże —
Odrzekł pan
doktor, patrząc krowie w oczy…
Z bydłem o
honorze dyskusji nie chciał toczyć.
Rysunek mojej 7-letniej Wnuczki.