niedziela, 30 września 2018

Wizyta u ginekologa może być zabawna

Wczoraj byłam na badaniach u ginekologa. Mój obecny ginekolog pochodzi z Czech. Jestem pod jego opieką od kilku lat. Mój poprzedni ginekolog był Niemcem. Pod jego opieką byłam aż piętnaście lat. Przeszedł jednak na emeryturę i jego praktykę przejął właśnie ten Czech. Na początku bardzo żałowałam, gdyż lubiłam swojego starego lekarza. Nadawaliśmy na podobnych falach. Zawsze mieliśmy o czym pogadać i pożartować. Pod jego opiekę oddałam także moją córkę. Na szczęście okazało się, że z nowym lekarzem nie jest źle. Polubiliśmy się także. I to od samego początku. Tym bardziej że zawsze możemy sobie pogadać po swojemu i pożartować ile wlezie, on zna bowiem polski, a ja czeski.

Nic w tym dziwnego, oboje w swoich Ojczyznach mieszkaliśmy na terenie przygranicznym. Kiedy się spotykamy, przy wszystkich mówimy po niemiecku, ale kiedy tylko drzwi jego gabinetu ginekologicznego za nami się zatrzasną, „zasuwamy”, każdy w swoim języku. Najpierw pogadamy sobie i pośmiejemy się, a potem pan doktor przystępuje do badania.

Wczoraj było tak samo i kiedy leżałam już „dyspozycyjnie rozwalona” na leżance ginekologicznej, czekając na to niezbyt miłe badanie (chyba żadna kobieta badań tych nie lubi), pan doktor zamilkł, po czym z powagą zabrał się za mnie.

Uważnie badał — co trzeba i jak trzeba, czyli wziernikiem, i po chwili... brrr! palcem. Nie wiem, czy wskazującym, czy którymś innym, ale wiem, że był to jego paluch.

Ależ byłam spięta. Za każdym razem jestem. Tym razem pewnie stres był silniejszy albo ja słabsza w tym dniu, bo nagle nie wytrzymałam tej ciszy gabinetowej... i tego tam... i dla rozładowania swojego nieprzyjemnego uczucia, odezwałam się:

No, panie doktorze, chyba pan nie zaprzeczy, że „dobra by była dla ginekologa wygoda, gdyby oko w palcu dała mu przyroda”? — powiedziałam, i wystraszona, natychmiast się zamknęłam.

A wystraszyłam się reakcji doktora, bo on buchnął nagle tak głośnym śmiechem, że na początku to nawet nie rozpoznałam śmiechu w tym jego „buchnięciu”. Doktor wyciągnął tego, no... brrr... palucha, i przestał mnie badać. Klapnął na swój fotelik i rechotał dalej w najlepsze. Gdy byłam już pewna, że to tylko jego śmiech, odezwałam się ponownie, pytając:

A co pana tak rozbawiło? Czyżby pan tego dowcipu nie znał?

Ne, nikdy jsem neslyšel* — wydukał doktor, i dalej rechotał.

Nigdy pan nie słyszał? A przecież to stary dowcip... z brodą, nawet już z bardzo długą brodą — powiedziałam, śmiejąc się już także. Gdy złapałam oddech, dodałam: — No tak, to jest możliwe, że pan nie słyszał, bo pan jest młodym ginekologiem, z epoki ultrasonografii... i w razie jakby co, może pan użyć USG.


(obrazek z Internetu)


Gdy zadowolona z dobrych wyników badań ginekologicznych wróciłam do domu, co rusz parskałam śmiechem. Nie, nie z tego starego dowcipu, ale z miny doktora, i jego pociesznego rechotu.

--------------------------------------------------------------------------

* Ne, nikdy jsem neslyšel - (czeski) Nie, nigdy nie słyszałem