Jako Polka mieszkająca od ponad trzydziestu lat w Niemczech, patrzyłam na Mecz Legend Polska — Niemcy z podwójnym wzruszeniem i ciekawością. Wynik 3:3 ucieszył mnie jak mało co — trudno o bardziej sprawiedliwy finał. Wyrównany, serdeczny, pełen sportowego ducha.
To był mecz, który oglądało się z przyjemnością, momentami wręcz z uśmiechem. Panowie biegali po murawie z energią, jakby czas na chwilę cofnął się o dobre dwie dekady. Niektórzy — już z lekkimi brzuszkami i mniejszą zwinnością — ale za to z ogromnym sercem. Ani śladu złości, agresji czy przesadnej rywalizacji. Sama przyjemność patrzeć.
Przyznaję, że choć kibicuję Polsce z całego serca, mam też ogromną słabość do Niemców — a zwłaszcza do wiecznie uśmiechniętego Lukasa Podolskiego. Poldi to postać wyjątkowa: urodzony w Gliwicach, wychowany w Niemczech, dziś — na odwyrtkę — mieszkający w Polsce. A ja? Polka od dawna mieszkająca w Niemczech. Los bywa przewrotny.
Podolskiego obserwuję od ponad dwudziestu lat, od czasu, gdy jako dziewiętnastolatek zadebiutował w reprezentacji Niemiec. I wciąż imponuje mi jego klasa.
W Meczu Legend znów ją pokazał — nie próbował błyszczeć, nie gonił za bramkami, tylko grał zespołowo i z ogromnym wyczuciem. Dwie asysty, żadnego gola — i to właśnie dzięki niemu Marcin Wasilewski mógł strzelić dla Polski pięknego gola.
Najbardziej urzekły mnie te chwile, gdy Podolski grał „dla obu stron” — najpierw w niemieckiej, potem w polskiej drużynie. Widać było, że nie chodzi tu o wynik, tylko o gest, o szacunek i radość z bycia razem. To był mecz nie tylko legend, ale też ludzi, którzy naprawdę lubią siebie nawzajem.
I wiecie co? Gdy patrzyłam na to wszystko, pomyślałam, że takie spotkania są najlepszym dowodem na to, że Polacy i Niemcy mogą się przyjaźnić — z uśmiechem, z humorem, bez kompleksów.
Choć pewnie znajdą się tacy, którzy i w tym zobaczą powód do narzekań. Już słyszę głosy nienawistnych pisowców, którzy z pewnością znajdą sposób, by i ten mecz obrócić przeciwko Niemcom. Bo przecież łatwiej krytykować, niż przyznać, że przyjaźń ponad granicami jest możliwa.
Ja jednak wiem swoje. Żyję tu, po niemieckiej stronie, od trzech dekad. Widzę, jak wiele nas łączy. I właśnie takie mecze — lekkie, serdeczne, pełne wzajemnego szacunku — przypominają, że sport potrafi więcej niż polityka.
