Wiosenna aura wróciła. Choć pewnie nie na długo. Tym bardziej trzeba było ten czas wykorzystać. Na wędrówkę rowerową wyruszyłam już z rana. Zapowiadali burze, ale dopiero po południu. Było w miarę ciepło, tyle że wietrznie.
Wiatr przyganiał coraz więcej chmur. Najpierw były piękne białe cumulusy, ale one wnet się rozpierzchły i ustąpiły miejsca altocumulusom. Niebo wyglądało bajecznie. Było na co popatrzeć... i na czym pobujać. W trakcie postoju oczywiście. Bo w trakcie bujania się po dróżkach leśnych, żeby nie zaliczyć gleby, musiałam rzecz jasna zrezygnować z bujania w chmurach.
Kiedy jednak gdzieś tak po trzech godzinach altocumulusy nagle zniknęły, ustępując miejsca z kolei potężnym cumulonimbusom, postanowiłam powoli wracać do domu.
Pamiętam jeszcze ze szkoły, że te akurat chmury stanowią ostrzeżenie przed możliwym pogorszeniem się pogody i spektakularnymi zjawiskami burzowymi z obfitym deszczem włącznie, czasem też i gradem.
Przyznać jednak trzeba, że chociaż pogoda nas do tej pory nie rozpieszczała, wiosna z dnia na dzień i tak pięknieje w oczach. Widać to szczególnie za miastem, na łonie natury.
Wszechobecna zieleń, błękit nieba, białe obłoki płynące po niebie (trochę za rzadko, no ale cóż...) i ten cudowny zapach. Wszystko to działa na człowieka bardzo budująco. Aż chce się żyć... Ech, wiosno! Bywasz kapryśna, to fakt, ale trwaj nam jak najdłużej.