Lato, grzech w domu siedzieć. Bez względu na pogodę. A już przy komputerze dopiero. Nie lubię grzeszyć, toteż codziennie przez wiele godzin jestem na łonie Matki Natury. Kiedy pada deszcz maszeruję z kijkami po lasach. A kiedy jest słoneczna pogoda, albo przynajmniej nie pada, jeżdżę rowerem po bliższych i dalszych okolicach.
Po kilkudniowych opadach deszczu wreszcie nastała odpowiednia pogoda na wędrówkę rowerową. Z samego rana ruszyłam więc w drogę.
Kiedy dojechałam do lasu po wschodniej stronie miasta, na dróżce wijącej się ku górze kotliny zaskoczył mnie niezwykły widok:
Ogromne stado kóz na czele z jeszcze większym stadem owiec maszerowało sobie na pastwisko. Na przedzie prowadził je jeden pasterz, a na końcu tego peletonu, że się tak wyrażę, autem jechał drugi pasterz i przez otwarte okno popędzał zwierzęta, nawołując i tłukąc ręką po drzwiach.
Gdy się do niego zbliżyłam, spytałam czy mogę jechać dalej. On mnie jednak poprosił, abym tego nie robiła, bo kozy płochliwe, wystraszą się i popędzą w las.
No to szłam za nimi, pchając rower. Kozy, a na przedzie owce, jakoś niemrawo szły, a jeszcze do tego co rusz zatrzymywały się na poboczu drogi, skubiąc trawę i liście krzewów. Pasterz w aucie tłukł o drzwi coraz mocniej, popędzając to ślamazarne towarzystwo.
Czas się dłużył. Szłam i szłam za nimi, w końcu mnie to znudziło... Bo ile można się tak ciągnąć? Podeszłam do auta i powiedziałam pastuchowi, że sama spróbuję popędzić to ślimacze stado. Facet się zaśmiał i skinął głową na znak zgody.
No to go wyprzedziłam, i popychając rower, ruszyłam między kozy. Popędzałam je nie tylko słownie, ale i kołami roweru. Zwłaszcza te, które co rusz schodziły z drogi w wiadomym celu. Kozy, o dziwo!, zaczęły mnie słuchać i przestały kierować się na pobocze. Ba, przyśpieszyły nawet kroku.
Szliśmy tak chyba z kwadrans i w końcu doszliśmy do rozwidlenia dróg. Wreszcie mogłam ruszyć w swoją dalszą drogę ku górze. Stado zaś skręcało na pastwisko znajdujące się na skraju lasu.
Na pamiątkę zrobiłam jeszcze kilka zdjęć tej „żywej rzece”... i już zamierzałam ruszyć, kiedy pasterz w aucie szybko do mnie podjechał, i śmiejąc się, zawołał:
— Jeszcze nigdy moje kozy nie były tak posłuszne. Jak pani to zrobiła? Chętnie bym panią zatrudnił. Choćby na ćwierć etatu.