Wspaniałe były te ich występy. Wielowątkowe, pouczające i przede wszystkim bardzo radosne.
Dzieciaki były bardzo przejęte swoją rolą i dały z siebie wszystko. Były skecze, tańce, piosenki... Przy ich wykonywaniu co rusz zaglądały ze sceny za swoimi bliskimi i kraśniały na twarzyczkach, widząc ich uśmiechniętych i słysząc gromkie brawa. Atmosfera była wspaniała... Ale i tak wróciłam do domu z mieszanym uczuciem.
Niby to dobra rzecz dać dzieciom zajęcie w czasie wakacji i czegoś je nauczyć, ale… właśnie to „ale” mnie męczy. Bo to, co tam oprócz przyjemności z występów dzieci doświadczyłam, podłamało mnie. Zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle to jest dobre miejsce dla mojej wnuczki. Dlaczego? Ano dlatego, że między jednym przedstawieniem a drugim, słyszałam jak niektóre starsze dzieci się do siebie odnoszą. O zgrozo! I żaden z wychowawców nie reagował na ich bezczelność, czy wręcz agresję w niektórych przypadkach. Jeden taki chłopaczek, chyba już piętnastoletni, to i nawet swojej wychowawczyni zdrowo nazdał. A ta nic! Jakby jej uszy woskiem zalano. No to ja zareagowałam, bo zdzierżyć tego ni jak nie mogłam.
— Pięknie się odzywasz… Nie wstyd ci tak brzydko się odnosić do swojej pani?
— To moja sprawa, jak ja się odnoszę! — fuknął w moim kierunku i poszedł sobie.
Trudno zrozumieć, co się teraz z tymi dziećmi porobiło. Ręce opadają. Kiedyś dzieci do starszych tak się nie odzywały. Miały większe poszanowanie i czuły respekt. A teraz? Okropność! Włos się jeży. Mózg staje w poprzek. Ciśnienie się podnosi. I już sama nie wiem, co jeszcze... A wiem, ręka... Jakbym tak trzepnęła jednego z drugim ściętakiem przez łeb, to może by się spamiętali.
Oczywiście żartuję z tym ściętakiem, ale przyznam szczerze, że w takich przypadkach nieraz mnie ręka świerzbi… Oj, świerzbi, jak cholera! Przepraszam za to wyrażenie, ale poniosło mnie na samo wspomnienie chamstwa tych tam niektórych małolatów.
Mimo wszystko chcę jednak wierzyć, że to tylko pojedyncze przypadki były... I ta wiara powoli mnie uspokaja.
Dobrze, że moja wnuczka już jako tako umie sobie radzić z takim chamskim koleżeństwem. Kiedy tylko poszła do szkoły, wiele razy z płaczem wracała do domu. Jej delikatność i wrażliwość przechodziła ogromną próbę. Po raz pierwszy zetknęła się z chamstwem i arogancją. Zawsze wpajamy jej, że na świecie są różni ludzie, i dobrzy, i źli, ba, nawet bardzo źli. Że w życiu nie uniknie kontaktów ze złymi ludźmi, choćby nie wiem jak chciała. Że musi się po prostu nauczyć z nimi żyć — tam gdzie jest to nieuniknione. Ale nigdy nie może dać się im poniewierać. Zaś w życiu osobistym, żeby złych ludzi omijała szerokim łukiem i starała się otaczać tylko dobrymi.
Ogólnie tylko ujęłam te nasze nauki, ale w każdym razie nigdy nie pozostawiamy jej samej w tym buszu ludzkich ułomności... i zawsze mamy rękę na pulsie.
***
Bardzo żałuję, że moje wnuczki nie mają żadnej ciotki czy też pociotki gdzieś na wsi, gdzie mogłyby spędzać wakacje. Żałuję, bo wiem, jakie to dobrodziejstwo. W dzieciństwie miałam właśnie takie cudowne miejsce. Prawie co roku jeździłam do mojej cioci Róży na wieś k/Kłodzka. To był cudowny, niezapomniany czas. Na kolonie jako dziecko nie lubiłam jeździć. Źle się na nich czułam. Właśnie z powodu przypadkowego koleżeństwa, które w większości mi nie odpowiadało, jak i z powodu bezduszności niektórych wychowawców kolonijnych. Jedno takie moje doznanie opisałam we wspomnieniu pt. „Kolonijne doświadczenia dziesięciolatki”.
Wśród swoich zawsze się dobrze czułam. Bo też byli mi bliscy, czuli, serdeczni, oddani. Tak bardzo bym chciała, aby i moje wnuczki miały jak najczęstszy kontakt z takimi ludźmi. Z moimi dziećmi często jeździłam na wakacje śladami swojego dzieciństwa. Byliśmy też parę razy u mojej kochanej cioci. Niestety, dzisiaj już jej nie ma wśród nas. Smutne, tym bardziej, że nie mamy już nikogo do niej podobnego. Nie mamy też takich podobnych miejsc… Na szczęście mamy siebie.