poniedziałek, 26 lipca 2021

Zabawa z własnym cieniem

Któż z nas nie lubi bawić się własnym cieniem? Albo, któż z nas przynajmniej nie pamięta takiej zabawy z dzieciństwa?

Ten mój cień, śmieszny cień, chodzi za mną cały dzień...” to słowa wierszyka L.J. Kerna, które z pewnością wielu z nas ciągle jeszcze brzmią w uszach.

Taka zabawa także i w dorosłości może być całkiem ciekawa i bardzo relaksacyjna. A przede wszystkim wesoła i twórcza. Spełnione muszą być tylko trzy wymogi: musi być słoneczny dzień; musimy być gdzieś w plenerze; musimy mieć poczucie humoru i wyobraźnię. Dorośli, którzy potrafią zachować w sobie dziecko najczęściej mają i jedno, i drugie.

Zabawę z własnym cieniem można porównać do andrzejkowego lania wosku. Z tą tylko różnicą, że cień przelanego wosku sprawdzamy pod światło na ścianie, a tu mamy już gotowy (nieco mniej karykaturalny), który oglądamy od razu na wyświetlaczu aparatu fotograficznego, albo później w domu na monitorze komputera. Interpretacja jego konturów może podpowiadać różne rzeczy, nasuwać przeróżne skojarzenia, czasem śmieszne, czasem poważne.

Słońce świeci o każdej porze roku, okazji do zabawy z własnym cieniem zabraknąć więc nie może. A letnią porą, kiedy upał doskwiera a na dworze musi się jednak być, może stać się wręcz niezwykle dobroczynną, gdyż zabawiając się, gorąc o wiele lżej się znosi.


Nieraz sprawdzałam to na sobie i właśnie wczoraj znów miałam ku temu okazję. Pod wieczór słońce grzało u nas ciągle niemiłosiernie. Nawet w lesie było niesamowicie gorąco. O dłuższej wędrówce nie było mowy. Do lasu jednak wyjść trzeba było, bo pies wymaga. Wybrałam się więc z nim tylko na spokojny spacer. I żeby go sobie jakoś uatrakcyjnić, zabawiałam się naszymi cieniami. Zabawa była przednia. Przynajmniej dla mnie. Ale sądząc po minie Aramisa, dla niego chyba też.

Z czym mi się kojarzą kontury naszych cieni pozostawię dla siebie.

 

 

Z cyklu: „Pół żartem, pół serio”