czwartek, 6 lutego 2020

112 SOS Alarm

Niedawno po raz pierwszy w życiu miałam okazję zadzwonić na numer alarmowy 112. Był poniedziałek, swoim zwyczajem z samego rana wybrałam się na kijki do lasu. Kiedy na parkingu na szczycie góry wysiadłam z auta, zobaczyłam, że wszędzie pełno śniegu i mgła choć oko wykol. Pomaszerowałam więc odśnieżoną dróżką wzdłuż skraju lasu.




Pokonywałam akurat jakiś 6 kilometr i zbliżałam się do gospody znajdującej się pod lasem. Wtedy nagle usłyszałam przeciągłe i głośne ujadanie psów. Zdziwiło mnie to bardzo, ponieważ takie szczekanie psów to tu rzadkość. Bezpańskich psów nie ma tu w ogóle. Wszystkie psy mają swoich właścicieli, a żaden właściciel nie dopuszcza do tego, aby jego pies czy psy robiły takie larum. Zwłaszcza tak długo. A te psy, które słyszałam w oddali, ujadały i ujadały, i to jakoś tak żałośnie. Postanowiłam podejść bliżej gospody, aby zobaczyć co tam się dzieje. Wiedziałam, że gospoda o tej porze jest nieczynna. Kiedy się do niej zbliżyłam, na niewielkim placu zabaw, tuż obok gospody, zobaczyłam trzy wilczury, jeden leżał na śniegu, a dwa stały nad nim i szczekały wniebogłosy. Usłyszałam też szczekanie jeszcze jednego psa, ale gdzieś z głębi lasu. Zdębiałam! Nie wiedziałam, co mam robić. Dookoła nie było żywej duszy. Ludzkiej duszy. Oczywiście oprócz mojej, strwożonej już nie na żarty. Wprawdzie nie mam lęku przed psami, bo jestem „psią mamą” od zawsze, ale trzy wilczury i czwarty gdzieś tam, to trochę za dużo jak dla mnie w tych okolicznościach. Postałam tak z dobry kwadrans z nadzieją, że może coś się zmieni, że może właściciel tych psów się pojawi albo że psy same z siebie przestaną szczekać, ale nie, psy szczekały nadal i jeszcze bardziej donośnie. Niewiele już myśląc, postanowiłam użyć telefon komórkowy i zadzwonić na numer alarmowy — 112. Tak też uczyniłam. W końcu po to on jest. Odebrał miły głos męski. Przedstawiłam sprawę co i jak, i kiedy skończyłam nadawać, męski głos zaczął mnie dopytywać jak się nazywam, gdzie teraz jestem, i co widzę dookoła. Podałam grzecznie swoje nazwisko i zgodnie z prawdą powiedziałam, że stoję jakieś 50 m od tego miejsca gdzie są te psy i że żadnego człowieka do tej pory nie widziałam, ani po drodze ani w tym miejscu gdzie stoję. Męski głos poprosił mnie wtedy, żebym jeszcze na moment poczekała. No to czekałam. Po krótkiej chwili w słuchawce usłyszałam:
OK., mamy panią, dziękujemy, już jedziemy! 
— Pewnie przez satelitę namierzyli mnie, a właściwie moją komórkę — pomyślałam i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku ruszyłam w drogę powrotną.
Kiedy dochodziłam już do swojego auta, usłyszałam nadlatujący helikopter. Choć mgła nadal była gęsta jak mleko, wnet go też zobaczyłam między gałęziami drzew. Leciał nisko i kierował się w stronę gospody.



Do dziś nie wiem, co się tam właściwie stało. Dowiem się pewnie z naszej lokalnej gazety. Pewnie w kronice policyjnej napiszą, tak jak napisali o śmierci mojego sąsiada z domu z naprzeciwka, którego zwłoki wybawiłam od zupełnego rozkładu*. Ale wtedy dzwoniłam z domu, telefonem stacjonarnym, toteż od razu wiedziałam, co się stało. Policja poinformowała mnie osobiście i podziękowała za czujność i reakcję.

* link do tej historii: "Jak dobrze mieć sąsiada"