Jestem
samowystarczalna. Mam tak z natury. Taką mnie rodzice spłodzili i
nic poradzić na to nie mogę… I chcąc nie chcąc, idę sobie
przez życie jako… Zosia-Samosia:
„Bo ja
sama wszystko wiem
I śniadanie sama zjem,
I samochód sama zrobię
I z wszystkim poradzę sobie!”
I śniadanie sama zjem,
I samochód sama zrobię
I z wszystkim poradzę sobie!”
(J.Tuwim)
No,
serio! Często tak mi się wydaje, że ze wszystkim sama sobie
poradzę. A często też i radzę. Jasne, że są też pewnie
sytuacje albo rzeczy, z którymi jednak nijak poradzić sobie nie
mogę, lecz zawsze wpierw próbuję To taki wewnętrzny mus. Ale
kiedy do mojej blond palicy wreszcie dotrze, że nic, że kicha, że
samej mi nie wyjdzie to czy tamto, to jakoś niekomfortowo się wtedy
czuję. Dlaczego? No jak to dlaczego, bo muszę kogoś o pomoc
poprosić. Zosie-Samosie już tak mają. Wiem, że niezbyt to dobra
cecha. Ale cóż zrobić? Takie nie sieją. Takie się rodzą.
Dziś
zabrałam się za moje auto. Odkurzanie, mycie, polerowanie.
Wszystkie te prace szły mi na rockowo, bo też i w rytmie rock
and roll`a. To mój ulubiony gatunek muzyki do
czynności sprzątania. Bo do samej już jazdy to ja techno
preferuję. No dobrze, wypucowałam ja te swoje autko z każdej
strony i na koniec zabrałam się za kontrolę wszystkich „płynów
fizjologicznych”. Nie, nie moich, auta. Podniosłam klapę (no, tę
z przodu, bo z tyłu to mam bagażnik) i najpierw zabrałam się za:
1.
Płyn
hamulcowy.
Zaglądam do zbiorniczka jak sroka w kość i stwierdzam, że jest
pełny. No, super! Ale że ja taka nadgorliwa, dla całkowitej
pewności sprawdzam dalej. W tym celu spuszczam jeszcze dźwigienkę
hamulca ręcznego i zerkam, czy kontrolka gaśnie. O, zgasła. A to
już dobitnie świadczy o tym, iż wszystko jest okey.
2.
Płyn
chłodzący. To łatwizna do
sprawdzenia. Wszak jest kolorowy i widać wyraźnie przez ściankę
zbiornika ile jego jest. Ha, mam go tyle ile trzeba. Wyraźnie widzę,
że jego poziom zarysowywuje się pomiędzy znakami minimum a
maksimum. A to właśnie jest ten właściwy poziom.
3.
Płyn do
spryskiwacza. Łeee, to jeszcze
większa łatwizna do sprawdzenia. Zbiorniczek jest przeźroczysty i
nawet największa ślepota... o przepraszam, niedowidzący, zauważy
ile jego jest. Ja może aż taką ślepotą nie jestem, ale lubię do
końca sprawdzić, więc otwieram jeszcze korek wlewu zbiorniczka i
zapuszczam żurawia do środka. A nie, jednak trochę muszę dolać.
Dobra, już dolewam, i to razem z tym nowo zakupionym płynem
zapachowym o nazwie „Zielone jabłuszko”. Ależ mi będzie w
autku pachniało.
4.
Olej
silnikowy. To pestka, żadne tam
wielkie sprawdzanie. Bagnecik sterczy sobie tylko palucha trzeba w
jego kółeczko wsadzić i ciągnąć do góry. No! Wyciągnęłam.
Wycieram chusteczką higieniczną jego końcówkę z oleju (bo też
żadnej już czystej szmatki na podorędziu nie mam) i jeszcze raz
wsadzam go do środka miski olejowej… i wyjmuję na powrót. No i
proszę, z końcówki bagnetu odczytuję, iż oleju też mam tyle ile
trzeba. Widzę wyraźnie odbitą kreseczkę oleju pomiędzy minimum a
maksimum. A to jest właśnie tyle ile trzeba. Cieszę się bardzo,
bo to oznacza, że od ostatniego pomiaru nic nie ubyło. Silnik nie
zżera oleju… Hurrraaa! Serce mojego autka pracuje jak się patrzy.
Kiedy tak
zadowolona stoję z bagnetem w ręce, podchodzi do mnie sąsiad z
naprzeciwka i rechocze na mój widok. Nie wiedziałam o co facetowi
chodzi, ale że jestem po porządnej kindersztubie, uśmiecham się
do niego i witam:
— Dzień
dobry, panie Stanisławie!
— A
dzień dobry, dzień dobry, sąsiadko! Widzę, że się autka
dogląda. No, z pani to naprawdę zaradna kobitka… choć blondynka…
— wyhamowując rechot, skrzekliwym głosem zwraca się do mnie pan
Stanisław.
— Ejże,
panie sąsiedzie, bo się pogniewamy! — zawołałam wesoło,
przerywając mu. — A cóż to pan ma przeciw blondynkom?
— A
nic, nic, uchowaj Boże! Ale kiedy przez okno zauważyłem jak pani
grzebie przy aucie, to przypomniał mi się taki kawał. Specjalnie
przyszedłem, żeby go pani opowiedzieć. A więc niech pani słucha:
Blondynka
dzwoni do warsztatu samochodowego:
- Coś mi spod auta kapie, takie ciemne, gęste...
Mechanik:
- To olej.
Blondynka:
- OK., to oleję!
- Coś mi spod auta kapie, takie ciemne, gęste...
Mechanik:
- To olej.
Blondynka:
- OK., to oleję!
No
myślałam, że go oleję, tj. poleję… i to olejem prosto z miski
olejowej. Też mi dowcip wydeklamował! Ot i los blondynki…
Zosi-Samosi.