Sąsiedzki
kot znów przytargał mi prezent. Bardzo mi nie odpowiada taki
prezent. Ale co mam zrobić, jak do niego to nie dociera, że nie
życzę sobie żadnych prezentów od niego, a już zwłaszcza
takiego.
Mam taki
zwyczaj od lat, że poranną gimnastykę zaczynam w łóżku zaraz po
przebudzeniu, potem kontynuuję ją na podłodze sypialni, a kończę
w ogrodzie. Bez względu na pogodę schodzę do ogrodu na bosaka i
ćwiczę jeszcze jakiś czas.
Jakie
było moje oburzenie i obrzydzenie jednocześnie, kiedy schodząc ze
schodków wdepnęłam bosą stopą w coś miękkiego... Była to
martwa mysz. Fuuuj! Myślałam, że mnie coś trafi. Od razu
odechciało mi się gimnastyki. Na jednej nodze, tej czystej
oczywiście, pognałam w podskokach do łazienki, by to coś zmyć ze
stopy... Z obrzydzenia nie mogę nawet nazwać tego, co to było. Na
koniec szorowania stopę zdezynfekowałam z każdej strony i
próbowałam zapomnieć o tym incydencie. Jednak nie udawało mi się.
Na
śniadanie oczywiście odeszła mi ochota. Koniecznie musiałam zająć
czymś myśli. — "Najlepiej zabrać się od razu za pisanie"
— pomyślałam. Włączyłam komputer i czekałam na wenę. Nie
przychodziła jednak. Za nic nie mogłam się skoncentrować. Kątem
prawego oka ciągle widziałam mysz. Wszak biurko mam akurat przy
oszklonych drzwiach do ogrodu. Kiedy już chciałam je zasłonić
kotarą, nagle zauważyłam zbliżającego się "darczyńcę".
Kot
najpierw przysiadł przy biednej myszce i co rusz zaglądał w moją
stronę. Po chwili złapał ją w zęby i wskoczył z nią na schody
z zamiarem władowania się do mnie do pokoju. Rany, myślałam, że
zwymiotuję. Natychmiast zatrzasnęłam mocno drzwi, by dziad się
nie wcisnął do środka. Już nieraz tak robił. Głową otwierał.
Obrażony
postał tak i po chwili z powrotem zszedł ze schodów. Na
szczęście razem z myszą. Bałam się, że mi ją zostawi na
wycieraczce. Już też tak parę razy było.
Na trawie
odstawiał jakieś dziwne zabawy ze swoją ofiarą. Podrzucał ją
wysoko i łapał w zęby albo odbijał łapami i znów chwytał
zębami. Pewnie takim oto sposobem próbował mnie zachęcić do
przyjęcia prezentu.
Kiedy
zobaczył, że nic nie wskóra, w końcu sobie poszedł. Ale mysz
oczywiście zostawił. W tym samym miejscu, tuż przy schodach.
Pisanie
miałam z głowy w tym dniu. Za nic nie mogłam się skupić z tą
świadomością, że ona biedna leży tam martwa i rozdeptana przez
mnie... brrr!.. Czekałam aż zniknie. Nie wiedziałam jak. Ale
czekałam.
W końcu
się doczekałam. Wieczorem porwała ją wrona. A ulewny deszcz, na
szczęście, zmył wszystkie po niej ślady. Mogłam wreszcie
zapomnieć o tym niefortunnym prezencie.
Chyba już
nigdy nie polubię kotów... A ciągle mam z nimi do czynienia. Nie
wiem czemu tak się dzieje. Co one chcą ode mnie?