Jaka jest kaczka, każdy to widzi,
Jeden ją lubi, drugi z niej szydzi.
Ale ta kaczka ma wszystkich w nosie
I dalej się pławi we własnym sosie.
MÓJ ADRES MAILOWY: mintek@gmx.net INNE MOJE BLOGI TO: 1. "Szczęśliwa Kobieta" - Blog na tematy z życia wzięte; 2. "Na cętce źrenicy i w obiektywie" - Blog fotograficzny
Jaka jest kaczka, każdy to widzi,
Jeden ją lubi, drugi z niej szydzi.
Ale ta kaczka ma wszystkich w nosie
I dalej się pławi we własnym sosie.
Dziadek Maliniak z niewielkiej wsi Maków
Przyjmuje u siebie grupę przedszkolaków.
Po swej zagrodzie ochoczo oprowadza,
Tajniki gospodarstwa chętnie im zdradza.
Mówi też o sobie, jakie ma zadanie...
A na koniec zwiedzania zadaje pytanie:
— Niech mi ktoś z was powie, jeśli tylko wie,
O czym krowa myśli, gdy ze smakiem je?
— Krowa myśli pewnie o pełnym korycie —
Zawołał mały Krzyś w białym berecie.
— A wcale że nie! — krzyknął rudy Bodzio. —
Krowa myśli o trawie i o zimnej wodzie.
— A gdzież tam! — pyzata Ula wtem zawołała. —
Krowa myśli o mleku, jakie dziś oddała.
— Nieprawda! — piegus Kazek zaśmiał się drwiąco. —
Krowa myśli o tym, by popaść się na łące.
— Wszystko to brednie o czym mówicie! —
Prychnął chudy Olek, gładząc czarną kicię. —
Krowa nie myśli, bo myśleć nie umie,
Je, bo jeść musi… Po co? Nie rozumie.
Dziadek Maliniak zaśmiał się rubasznie:
— Pewnie i tak jest... Zbyteczne są waśnie,
Lecz musicie wiedzieć, moje drogie dzieci,
Krowa bardzo lubi, gdy czas z wolna leci…
Żuje więc powoli, czasu nie żałuje:
Żuje i żuje... żuje i żuje...
Żuje i żuje... żuje i żuje...
Wtedy jej trawa wyborniej smakuje.
Z cyklu: „Zoologia stosowana”
Pewnego razu dziadek Walenty
Zapragnął wnukom kupić prezenty…
Wyszedł więc z domu o wczesnej porze,
Zanim poranne rozbłysły zorze.
Długa wręcz droga czekała dziadka.
Pieszo ją pokonywał jeno z rzadka.
Zwykle bicyklem jeździł na bazar,
Czasami bryczką wiózł go Baltazar.
Tym razem jednak z wielką ochotą
Na bazar poszedł właśnie piechotą...
Z kapeluszem w ręku, w dobrym humorze,
Szedł pokonując kolejne rozdroże.
A kiedy na bazar już prawie dochodził,
Nagle nowy pomysł w głowie się mu zrodził:
Ażeby swojego sługę Baltazara
Wysłać nad morze po kubańskie cygara.
— Wnuki na prezenty poczekać wszak mogą —
Szepnął do siebie i... w powrotną ruszył drogę.
Szedł raźnym krokiem, pogwizdując wesoło,
Podziwiał przyrodę, zerkając wokoło.
Kiedy niedaleko był już swego domu,
Spostrzegł, że ktoś tam się skrada po kryjomu.
Chybcikiem wydobył kozik zza pazuchy
I krzyknął: — Hola! Stój! Słyszysz?! Czyś jest głuchy?!
Ten ktoś jednak dziadka nie chciał słuchać wcale
I zaczął uciekać, lecz biegł ociężale.
Wystraszył się wtedy dziadunio Walenty...
Zaczął głośno krzyczeć... Darł się jak najęty:
— A to ci dopiero! Stać! Stać… dobrodzieju!
Dobrodziej coś ukradł?!… Ażesz ty złodzieju! —
I puścił się biegiem z kozikiem w dłoni,
Mając nadzieję, że rabusia dogoni.
Co tchu gnał i krzyczał staruszek Walenty,
A złodziej uciekał, milcząc jak zaklęty.
Lecz nagle się stała naprawdę rzecz dziwna,
Coś spadło na ziemię... Jakaś część żeliwna?
Z miejsca się zatrzymał zmęczony Walenty.
Sięgnął do kieszeni po cukierek z mięty,
Gdyż tchu mu zabrakło, ale był ciekawy,
Co rzucił na ziemię ten oprych cherlawy.
Kiedy podszedł bliżej, odgadł co to było.
Aż usiadł na ziemi… Tak go poruszyło.
Gdyż była to przecież od bicykla rama.
Niedawno ją kupił... Czyż to nie dramat?!
Straszliwie zziajany wezwał Baltazara.
Kazał mu wyrzucić do śmieci cygara.
Zamierzał już nigdy nie palić żadnego,
Nawet najmniejszego, nawet… kubańskiego!
Zachwycony sobą, wdzięczny Opatrzności
Za tegoż złodzieja... Wszak nie czuł już złości.
Kozikiem na powrót ramę wnet przykręcił
I od razu dostał na przejażdżkę chęci.
Och, jakże szczęśliwy był dziadek Walenty,
Aż znów zapragnął kupić wnuczkom prezenty…
W mig usiadł na bicykl i ruszył na bazar.
Za nim z dużym koszem podążał Baltazar.