W
ostatnich latach w krajach europejskich zauważa się wyraźny spadek
liczby zawieranych małżeństw. Ta tendencja dotarła także do
Polski — w latach transformacji ustrojowej — i nabiera na sile.
Młodym nie spieszno już do stawania na ślubnym kobiercu, do
zakładania rodziny. Czy to dobrze? Pewnie z niektórych względów
tak, ale tylko dla samych młodych... póki młodzi jeszcze. Zaś dla
społeczeństwa, państwa, tendencja ta na dłuższą metę jest
szkodliwa. Bardzo szkodliwa.
Taki
przysłowiowy "luz-blues" w związkach partnerskich, jaki
się coraz bardziej ostatnio uwidacznia, nie nastraja optymistycznie.
Bo też przyszłość młodych nie rysuje się optymistycznie.
Właśnie ze względu na ich wolne związki. Młodzi dziś jeszcze o
tym nie wiedzą. Wiedzą o tym ich rodzice, i truchleją, kiedy myślą
o ich przyszłości. Rodzice wiedzą, jak ważne w podeszłym wieku
jest poczucie bezpieczeństwa, pomoc najbliższych, rodzina. A co
czeka ich dorosłe dzieci, kiedy one, zamiast budować zawczasu swoją
przyszłość — na starsze lata, pędzą za karierą, za
dobrobytem, za łatwym życiem — na dziś? Młodzi rzadko zwracają
uwagę na to, że lata szybko lecą. Takie to już młodości prawo.
A w życiu niestety tak już jest, że i oni, ani się obejrzą, a
starość i ich dopadnie. I co wtedy? Jak będą żyć bez rodziny? A
przecież to właśnie rodzina jest i powinna być — największą
wartością w życiu człowieka.
To
rzecz oczywista, że świat poszedł do przodu, że się zmienił. Że
w ostatnich dziesięcioleciach nastąpił ogromny postęp
cywilizacyjny. A co za tym idzie, zmieniły się też potrzeby
człowieka, priorytety. Myślę jednak, że jakkolwiek świat by się
jeszcze nie zmienił, to wartość rodziny nie zmieni się nigdy.
Zawsze pozostanie wartością nadrzędną. Człowiek bez rodziny nie
może być w pełni szczęśliwy. Człowiek bez rodziny, prędzej czy
później, skazany jest na cierpienie... Najpóźniej na starość.
Skąd
się wzięły te moje dzisiejsze refleksje? Ano stąd, że przyszło
mi dzisiaj wysłuchiwać lamentowania pewnej znajomej Niemki, którą
przypadkowo spotkałam w mieście. Kobieta żaliła się, jak to
ciężko jest jej żyć na starość w samotności, w chorobie, bez
rodziny, bez dzieci. Szlochała mi w mankiet, że gdyby mogła cofnąć
czas, na pewno miałaby, jak nie męża, to przynajmniej dzieci.
Smutna jest jej starość rzeczywiście. Wiem, bo często ją
spotykam i wysłuchuję jej skarg. A takich jak ona, jest tutaj
niestety bardzo dużo. I kobiet, i mężczyzn.
Kiedy
przed laty przyjechałam do Niemiec, nie mogłam się wręcz
nadziwić, że tu tyle starszych osób żyje w pojedynkę. Także i
młodych. Młodzi ludzie, jak już żyją w parach, to zwłaszcza w
wolnych związkach, na tzw. „kocią łapę”. Na 10 par, tylko 3
pary są małżeństwem, a tylko 1 z nich ma dzieci, i to najczęściej
tylko jedno. Statystyka jest zatrważająca. A teraz podobnie dzieje
się w Polsce.
Jak
będzie wyglądać przyszłość naszych narodów, jak tak dalej
pójdzie? Może w końcu dojść do tego, że nasze europejskie nacje
w niedalekiej przyszłości zostaną wyparte przez nacje arabskie. To
całkiem realna perspektywa. Wszak to przede wszystkim narody
arabskie żyją w formalnych związkach... i płodzą dzieci na
potęgę.
***
Napisałam
kiedyś niby-bajkę, której motywem jest właśnie niechęć do
małżeństwa. Zatytułowałam ją: „O Gretel, co zamążpójścia się bała”.
Jeśliby ktoś miał ochotę niby-bajkę tę przeczytać, proszę
kliknąć w jej zalinkowany tytuł.