Do świąt jeszcze ponad miesiąc, a jednak widać, że przygotowania ruszyły pełną parą. I to nie tylko w sklepach, gdzie już od dawna błyszczą łańcuchy i słychać „Last Christmas”.
Dziś przekonałam się o tym w zupełnie innym miejscu — na parkingu przed lasem. Stała tam ogromna ciężarówka do przewozu drewna, a na niej spoczywał świerk tak wielki, że zdawał się sięgać nieba.
Podeszłam do kierowcy i zapytałam półżartem, czy to przypadkiem nie choinka dla Watykanu. Spojrzał na mnie zdziwiony, pokręcił głową i odparł, że tylko do Stuttgartu. Że to Weihnachtsbaum — bożonarodzeniowe drzewko, które stanie w samym sercu miasta.
Zrobiło mi się żal tego olbrzyma. Dwudziestu, może dwudziestu pięciu metrów życia, które ktoś ściął, by przez kilka tygodni błyszczało wśród świateł i tłumów. Natura znów przegrała z komercją. I to boli.
Nie chcę nawet myśleć o tych milionach drzewek, które co roku giną, by na chwilę ozdobić ludzkie domy, a potem lądują na śmietnikach — suche, bez życia, niepotrzebne.
Dla mnie to smutny symbol. Kaprys człowieka, który nie czyni go lepszym, tylko bardziej ślepym na to, co naprawdę ważne.
A ja? Ja po prostu kocham las. Kocham każde drzewo.
