poniedziałek, 4 marca 2024

Wspomnienia z ostatnich zawodów sportowych... i nie tylko

Kiedy weszłam w dorosłość jeszcze wiele lat startowałam w różnych zawodach sportowych. Nawet kiedy miałam już rodzinę i dziecko.

Co więcej, kiedy byłam w drugim miesiącu ciąży z drugim dzieckiem, to też brałam udział w zawodach LA. Startowałam m.in. w Młodzieżowych Zawodach Sportowych w Riesie w NRD. Chociaż nigdy do tej „ferajny” nie należałam, udział w igrzyskach wzięłam. Wszak sport to taka dziedzina życia, w której rywalizuje się ponad podziałami.

Wtedy jednak jeszcze nie wiedziałam, że rodzinka mi się powiększy. Spokojnie wzięłam więc udział jeszcze i w Igrzyskach Młodzieżowych zorganizowanych przez ZMS w naszym mieście. A po igrzyskach uczestniczyłam naturalnie w wielkim bankiecie i odbierałam dyplomy za dobre wyniki.

Po tych igrzyskach przeszłam jednak w chwilowy stan spoczynku (sic!). Po paru miesiącach zostałam wszak po raz drugi szczęśliwą mamą. 



Nie bez kozery najbardziej zapamiętały mi się te Igrzyska Młodzieżowe, bo jak się później okazało, były to jednak moje ostatnie zawody. Zawody, bo ze sportu nie zrezygnowałam.

Pół roku po urodzeniu drugiego dziecka zaczęłam trenować w Klubie Badmintona. A gdy pracowałam już w SMS (Szkoła Mistrzostwa Sportowego), zaczęłam uprawiać jogging. Wtedy też dołączyło do mnie kilka koleżanek i nazwałyśmy swój babski klub "Klubem Igiełka".

Potem przyszedł jeszcze czas na aerobik. Z wielką przyjemnością uprawiałam tę wspaniałą dyscyplinę w Fitness Club przez wiele lat. Po latach już razem z córką.

Dziś nadal uprawiam sport, zwłaszcza jazdę na rowerze, Nordic Walking i pływanie. Chociaż od momentu pandemii koronawirusa przestałam chodzić na krytą pływalnię. Pozostały jednak otwarte akweny.

Z Inline Skates zrezygnowałam parę lat wcześniej, kiedy to poważnie strzaskałam sobie kość ogonową, padając jak ta melepeta na dupsko przy dużej szybkości. Jak się okazało, wjechałam na jakiś metalowy przedmiot leżący na drodze, bo zamiast na drogę, patrzyłam w niebo, pokazując akurat ogromny balon jadącej obok mnie synowej. Wprawdzie potem jeszcze trochę jeździłam, ale już bez większych szaleństw, bo z wnuczkami.

Dziś poszaleć mogę jedynie na rowerze. Za co, co rusz dostaję burę od dzieci. Dlatego też najbardziej lubię jeździć w pojedynkę. Nikt wtedy nie widzi, jak jeżdżę i gdzie. A jeżdżę tylko po górach i lasach.

Na kijkach z kolei maszeruję po lesie przynajmniej dwa razy w tygodniu. To jednak dla mnie zbyt stateczny sport, bo z niewielką dawką adrenaliny. No ale w sumie dobrze mi robi. Zawsze spocona wracam do domu.

Każdego wieczora jeszcze biegam — 2 km. Gdzie?... A po domu. Mam taką wyznaczoną trasę i zasuwam po niej zawsze, trzymając w jednym ręku głośnik JBL (nie znoszę słuchawek) i słuchając różnych audycji, i w drugim komórkę ustawioną na program mierzący puls i odległość.

Może to się wydać komuś śmieszne, że ja tak po domu... ale to nic. Najważniejsze, że mnie bawi i pozwala utrzymać dobrą kondycję.

Widać to po mojej apteczce, w której, jak do tej pory, oprócz środków opatrunkowych nie ma żadnego lekarstwa... Oby tak dalej. I jak najdłużej!