Kiedy oglądam albo słucham wiadomości z Polski, wręcz szlag mnie trafia (nie mam zamiaru przepraszać za to słowo), że tylu ludzi, dorosłych i dzieci, umiera na ulicach, nie doczekując się od nikogo pomocy.
Nie będę wymieniać tych biednych osób, które, chociażby ostatnio musiały pożegnać się z życiem z powodu znieczulicy innych, bo serce mi pęka na samą myśl o nich.
Co to się porobiło z ludźmi, że taka znieczulica ich dopadła? Jak można nie pomóc leżącym na ziemi chorym, pobitym, albo zgwałconym ludziom? Jak to możliwe, że nikt nie reaguje? Nieczuli ludzie łażą wtę i wewtę i nie widzą albo nie chcą widzieć, że ktoś potrzebuje pomocy. Jestem tak tym faktem zbulwersowana, że nie mogę zaznać spokoju... Potwory, a nie ludzie!
Kurczę, jak już się boisz jeden z drugim bezpośrednio pomóc takiej osobie, to przynajmniej zadzwoń na 112, przecież masz w łapie telefon komórkowy!
Kiedyś tak nie było. Ludzie w większości byli ludźmi i pomagali sobie nawzajem. Przykład? Chociażby jeden, też dotyczący ludzi w autobusie.
Pamiętam, jak przed wielu laty jechałam miejskim autobusem do szkoły, do pracy, jakiś starszy pan siedzący po przeciwnej stronie nagle zesłabł i po chwili krew zaczęła mu się sączyć z ust.
Na ten widok, niewiele się zastanawiając, pobiegłam do kierowcy i poprosiłam go, żeby natychmiast skierował autobus pod szpital. Co też kierowca zrobił. Wszyscy ludzie w autobusie byli bardzo przejęci tym, co się stało ze starszym panem i każdy na swój sposób próbował jakoś mu pomóc. Jedni otwierali okna, inni wachlowali mu twarz, czym się tylko dało i wycierali krew, a jeszcze inni szeptem się modlili.
Gdy autobus docierał już pod szpital, kierowca otworzył drzwi, wtedy ja, nie czekając aż się całkiem zatrzyma, wyskoczyłam i co sił popędziłam na izbę przyjęć.
Pomoc ruszyła dosłownie po kilku sekundach. Dwóch lekarzy i dwóch pielęgniarzy z noszami w mig zjawiło się w autobusie. Lekarze natychmiast przystąpili do ratowania starszego pana.
Jak już starszy pan odzyskał oddech, przenieśli go na nosze i zabrali ze sobą do szpitala. Na odchodne podziękowali "całej załodze autobusu" (tak nas nazwali) i z uśmiechem na twarzach, łącznie z delikatnym uśmiechem na twarzy starszego pana, weszli do szpitala.
A my, cała załoga autobusu, bijąc brawo i śmiejąc się w głos, bo wreszcie emocje znalazły upust, odjechaliśmy w planowanym według rozkładu jazdy kierunku.
W obliczu narastającej znieczulicy nasuwa się pytanie: — Czy trzeba znów jakiejś potwornej tragedii, która dotknęłaby cały świat, aby ludzie wreszcie stali się ludźmi?
Jak się w najbliższym czasie nic na lepsze nie zmieni, z wielu też jeszcze innych nikczemnych względów toczących nasz świat, ludzkość stanie na krawędzi przepaści... Strasznie to smutne, ale niestety prawdziwe... Człowiek człowiekowi gotuje taki los.