sobota, 31 lipca 2021

Urodzinki wesołego Marcelka

Bardzo ważny dzień dziś ma Marcelek.
Na stole torty i mnóstwo żelek...
Bo oto robi kolejny znów krok
I staje się starszym o jeden rok.

Marcelek dziś kończy — aż — dziewięć lat,
Jest przeto dumny i bardzo rad.
Cała rodzinka też dumna z niego
I chórem życzy: — Wszystkiego dobrego!

Tatę i Mamę duma rozpiera,
Bo syn im rośnie na pomagiera.
Siostrzyczka Zuzia też ucieszona,
W bracie ma wszak przyjazne ramiona.

Marcelek chłopaczek — co się zowie!
Dobry z niego uczeń i sportowiec.
W szkole kolegom zawsze pomaga.
W sporcie przykładnie swe siły wzmaga.

Jeździ na rolkach, na Ski szusuje,
Na bike fruwa i dokazuje.
A potem w domu już wyciszony

Odrabia lekcje bardzo skupiony.

Wszyscy kochamy Marcelka naszego...
Bo jak tu nie kochać chłopca takiego.
Jest wszakże dobry, nad wyraz wesoły
I chętnie po wiedzę chodzi do szkoły.


Ciągle pada... Lato zapłakane deszczem

Mokre niebo opuściło się na ziemię... Takie właśnie wrażenie można odnieść, kiedy przebywa się na łonie natury. A pada niemalże codziennie. Ba, leje, i to jak z cebra. Czasami nawet parę razy w ciągu dnia... I nie ma na to rady (?).

Roczna norma opadów deszczu z pewnością została już przekroczona w ciągu ostatnich czterech miesiącach.

 


Trochę szkoda, że lato zwariowało i żałuje nam normalnej, słonecznej pogody. Trudno! Trzeba się z tym pogodzić.

Pogodzić?! Wcale nie! To nasza wina, że takie się stało. Najwyższy czas, aby na poważnie zająć się ochroną środowiska, bo będzie coraz gorsze, coraz bardziej gwałtowne, i coraz bardziej niebezpieczne.

 


Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"


wtorek, 27 lipca 2021

Jesień małżeństwa?

Jesień małżeństwa nadejść musi... A skoro tak, warto zawczasu zadbać, by nie była aż tak smutna i szarobura jak ta listopadowa. 

 


Z cyklu: „Pół żartem, pół serio”


Zabawa z własnym cieniem

Któż z nas nie lubi bawić się własnym cieniem? Albo, któż z nas przynajmniej nie pamięta takiej zabawy z dzieciństwa?

Ten mój cień, śmieszny cień, chodzi za mną cały dzień...” to słowa wierszyka L.J. Kerna, które z pewnością wielu z nas ciągle jeszcze brzmią w uszach.

Taka zabawa także i w dorosłości może być całkiem ciekawa i bardzo relaksacyjna. A przede wszystkim wesoła i twórcza. Spełnione muszą być tylko trzy wymogi: musi być słoneczny dzień; musimy być gdzieś w plenerze; musimy mieć poczucie humoru i wyobraźnię. Dorośli, którzy potrafią zachować w sobie dziecko najczęściej mają i jedno, i drugie.

Zabawę z własnym cieniem można porównać do andrzejkowego lania wosku. Z tą tylko różnicą, że cień przelanego wosku sprawdzamy pod światło na ścianie, a tu mamy już gotowy (nieco mniej karykaturalny), który oglądamy od razu na wyświetlaczu aparatu fotograficznego, albo później w domu na monitorze komputera. Interpretacja jego konturów może podpowiadać różne rzeczy, nasuwać przeróżne skojarzenia, czasem śmieszne, czasem poważne.

Słońce świeci o każdej porze roku, okazji do zabawy z własnym cieniem zabraknąć więc nie może. A letnią porą, kiedy upał doskwiera a na dworze musi się jednak być, może stać się wręcz niezwykle dobroczynną, gdyż zabawiając się, gorąc o wiele lżej się znosi.


Nieraz sprawdzałam to na sobie i właśnie wczoraj znów miałam ku temu okazję. Pod wieczór słońce grzało u nas ciągle niemiłosiernie. Nawet w lesie było niesamowicie gorąco. O dłuższej wędrówce nie było mowy. Do lasu jednak wyjść trzeba było, bo pies wymaga. Wybrałam się więc z nim tylko na spokojny spacer. I żeby go sobie jakoś uatrakcyjnić, zabawiałam się naszymi cieniami. Zabawa była przednia. Przynajmniej dla mnie. Ale sądząc po minie Aramisa, dla niego chyba też.

Z czym mi się kojarzą kontury naszych cieni pozostawię dla siebie.

 

 

Z cyklu: „Pół żartem, pół serio”

 

niedziela, 25 lipca 2021

Średniowieczny zamek w Pergine góruje nad Valsuganą

Zamek w Pergine wzniesiony został w XIII wieku na najwyższym wzniesieniu wyżyny Valsugana. Jak twierdzą historycy, stanął na miejscu prymitywnego zamku. Obecnie zamek jest własnością Fundacji Castel Pergine Onlus. Mieści się w nim kantyna z degustacją win, restauracja i hotel jednogwiazdkowy (sic!). Co za wygody są w tym hotelu nie wiem, nie sprawdzaliśmy. Mieliśmy wynajęty domek kempingowy w San Cristoforo z całkiem wygodnymi łóżkami. 

 


Żeby się do zamku dostać, trzeba było najpierw wspiąć się na szczyt góry. Droga do najłatwiejszych nie należy. Ale co tam, wdrapaliśmy się bez problemu.



Po drodze podziwialiśmy z oddali elewację zamku i mury obronne. Po dwóch bodajże kwadransach stanęliśmy wreszcie przed bramą wjazdową. Przekroczyliśmy ją i weszliśmy na teren zamku.

 


Oczom naszym ukazał się zielony dziedziniec zamku. Sam zamek jest ogromny. Obchodziliśmy go spacerkiem dookoła, podziwiając baszty z murami obronnymi. Tym razem już od wewnętrznej strony. 

 

 

W czasie naszego tam pobytu zamek był także planem filmowym. Niestety nie pamiętam tytułu filmu. To był jakiś dramat obyczajowy. Kręcone sceny były tego dowodem. Widać było klęczącą kobietę w bieli ze związanymi sznurem rękoma i stojącego obok mężczyznę ze zwojem powrozu, który pastwił się nad nią. Ona milczała, on mówił coś podniesionym głosem. Zaś facet stojący na wzniesieniu wykrzykiwał jakieś kwestie przerażonym głosem. I tę akurat scenę powtarzali nie wiedzieć czemu wiele razy, przez ponadgodzinny nasz tam pobyt. Po którejś z kolei próbie biliśmy im brawo, a oni pięknie, z uśmiechem się nam kłaniali. Miłe to było.

 


Wreszcie przyszedł czas na powrót do „bazy”. Zbliżała się pora kolacji. Ostatnie spojrzenie na zamek i otaczające go Dolomity... i jazda stromą drogą w dół. Oczywiście per pedes.




Zdjęcia niestety nie są zbyt dobrej jakości, gdyż robiłam je aparatem mojej 6-letniej wnuczki. Swój zapomniałam w aucie na parkingu u podnóża góry. Za daleko, by wracać. Tym bardziej, że deszcz padał, a momentami wręcz lał jak z cebra. Ale, mimo że byliśmy mokrzy  jak szczury, wycieczka była naprawdę udana.


O wyobraźni i fantazji słów kilka

Wyobraźnia to wielki dar, jaki niektórym szczęśliwcom udaje się otrzymać od losu z chwilą narodzin... Warto by potrafili się nią posługiwać w każdej sferze życia. A wtedy ich ziemska wędrówka będzie lżejsza i piękniejsza.
 



Wyobraźnia to wspaniały dar, cudowny i nie ma ograniczeń. W odróżnieniu od logiki. Bo logika, parafrazując słowa Alfreda Einsteina, może nas zaprowadzić tylko z punktu A do punktu B, ale już wyobraźnia — zaprowadzi nas wszędzie… Ot co!

Zaraz, a fantazja? To gdzie fantazja może nas zaprowadzić?... Ha, ta to dopiero może… aż strach pomyśleć gdzie. ;)

Jaka jest więc różnica między wyobraźnią a fantazją? Ano taka, że wyobrażenia są prawdopodobne. Fantazje zaś nie. I kiedy wyobraźnia jest logiczna, to fantazja jest nieograniczona logiką.

Jednym słowem, wyobraźnia i jej przyjaciółka fantazja są wspaniałymi zdolnościami. Obie czynią nasze życie ciekawszym, pełniejszym i z pewnością dużo piękniejszym. 

  

 

 


Fantastyczne wizje i myśli mogą mieć tylko osoby wrażliwe, z bogatą wyobraźnią (pewnie jeszcze i inne, ale o takich nie warto nawet wspominać). Cechami tymi obdarzone są od urodzenia. Mają je w genach zapisane. Osoby takie potrafią wyobrażać sobie, widzieć, malować obrazy, a także mieć myśli, jakich nikt inny nie wymyśli. Ani też im nie zaprzeczy. To zrozumiałe. No bo jakże zaprzeczać czemuś, czego się nie zna? Czemuś, co jest wytworem myśli jednego człowieka. Człowieka, któremu czasami też i samemu trudno jest zrozumieć to — co sam wymyślił.


Z cyklu: „Przemyślenia z życia wzięte”


sobota, 24 lipca 2021

Czarcie żebro

Czyli ostrożeń warzywny (nie mylić z podobnym do niego ostropestem) kwitnie od lipca do września. Dziko rosnący można spotkać na obrzeżach lasów, na polach, łąkach, polanach. Przez niektórych uważany jest za zwykły chwast, a jest to jednak bardzo dobroczynna roślina. 

 


Już przed wiekami ostrożeń był stosowany w obrzędach i lecznictwie ludowym. Przypisywano mu cudowną moc. Wierzono, że oczyszcza złą krew. Dlatego też w jej wywarze kąpano chorowite osoby.

Ostrożeń także i dzisiaj ma duże zastosowanie. Używany jest w lecznictwie i kosmetyce. Można go kupić w aptece i w sklepach zielarskich w postaci zmielonych liści i kłączy. Współczesne badania potwierdzają, że ma silne działanie odtruwające. Ułatwia wydalanie z organizmu szkodliwych produktów przemiany materii.


  

Działa przeciwzapalnie, przeciwbakteryjnie i przeciwgrzybiczo. Wzmacnia i zwiększa odporność. Poprawia metabolizm, wspomaga odchudzanie. Chroni wątrobę przed stłuszczeniem i marskością. A dzięki zawartych w nim laktonom i fenolokwasom działa wspomagająco w procesie leczenia chorób nowotworowych.



Polecany jest również jako środek powstrzymujący łysienie, gdyż świetnie zapobiega wypadaniu włosów i pielęgnuje skórę.


Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"



Sobota, mój ulubiony dzień tygodnia

Piękny, słoneczny dzień się dziś zapowiada. Prawdziwie letni. Przed chwilą wróciłam z lasu, to wiem, co mówię. Tam miałam sposobność dokładnie w pogodzie się rozeznać, by móc prognozę na ten mój ulubiony dzień tygodnia przewidzieć.

Kiedy wchodziłam w zieleń lasu, osnuta była jeszcze mgłą. Po godzinie mgła opadła. Ukazał się przepiękny błękit nieba. Ptaszki coraz głośniej i weselej świergoliły i co rusz wzbijały się ponad wierzchołki drzew. A to już nieomylny znak, że czeka nas piękna pogoda.

 

   

Do domu wróciłam zrelaksowana i pełna energii. Teraz mam zamiar zająć się nicnierobieniem. I tradycyjnie już, w moim ogrodzie, w wygodnym fotelu, w cieniu parasola zająć się czytaniem. Będę się też objadać truskawkami i obserwować cudowne kwiatuszki, których się coraz więcej na starej wiśni od kilku lat jakimś cudem pojawia. Piękności te pysznią się kolorem chabru. Skupione są na kilku gałęziach, ale też i pojedynczo po drzewie są porozsypywane... Bajeczny widok!

 


W sobotę nigdy nie zajmuję się żadnymi porządkami, zakupami, czy jakimiś tam innymi prozaicznymi rzeczami. Nie, i już! To taki mój wewnętrzny bunt, który mi pozostał z dzieciństwa. Bo też wówczas, kiedy dziewczęciem jeszcze byłam, akurat w każdą sobotę trzeba było poprać, poprasować, poukładać, pokupić, posprzątać etc... etc! Mnóstwo rzeczy na „p”, trzeba było robić.

Jakoś tak głupio za komuny było. Wszyscy sprzątali tylko w sobotę... Aż się kurzyło. Tak samo było z większymi zakupami. Tak jakby innego dnia na takie przyziemne rzeczy nie można było sobie wybrać. Brrr…! Ależ tego nie znosiłam. Dlatego też, od kiedy stałam się dorosła i mam swój dom, zawsze w ciągu tygodnia robię te wszystkie rzeczy na „p”.

Sobota jest dla mnie dniem wypoczynku. W sobotę, jedyne czym ręce mogę sobie pobrudzić, to pieczeniem. No i właśnie dzisiaj, na wieczorną wizytę gości chcę coś upiec… Zaraz, ale co ja mam upiec? O, już wiem! Parę dni temu znalazłam w Internecie oryginalny przepis pewnej babeczki na babkę pn. "babeczka". To jest myśl! Pod wieczór przepis ten zostanie przeze mnie wykorzystany. Upiekę dwie babeczki na spotkanie babeczek, czyli moich gości... O pardon!, gościń.

 

Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"


piątek, 23 lipca 2021

Zamek Straßberg góruje nad okolicą

Straßberg to mała miejscowość leżąca między Albstadt i Sigmaringen. Znana jest przede wszystkim z górującego na wysokości 755 m.p.p.m. zamku, Burg Straßberg. Pierwsze jego mury wzniesione zostały w 1150 roku. W połowie XIII wieku zamek został rozbudowany. Po renowacji w 1597 roku oraz 1782 zachował swój wygląd do dzisiaj.

Do zamku planowałam wycieczkę rowerową już od dawna, ale ciągle coś stawało mi na przeszkodzie. W końcu dotarłam do niego przez zupełny przypadek. A było to tak: Jechałam rowerem przez nieznany mi do tej pory las i po niemalże godzinie jazdy spłoszyło mnie tam kilku facetów siedzących pod drzewem i pijących alkohol. Zachowywali się... niezbyt ładnie, że się tak delikatnie wyrażę. Zmieniłam więc kierunek jazdy, i o dziwo, gdy po chwili wyjechałam z lasu, zobaczyłam w oddali majaczący na szczycie góry zamek. No to już nie mogłam sobie odmówić przyjemności zobaczenia go z bliska. Mam sentyment do zamków i bardzo lubię je zwiedzać, różne, i gdziekolwiek jestem.

 


Ufff... dotarłam! Niestety zamek mogłam oglądać i fotografować tylko z zewnątrz, ponieważ jest własnością prywatną i jest zamieszkały. Wstęp jest więc wzbroniony.

 

 

Z tablic informacyjnych dowiedziałam się, że w latach 1901 do 1919 za zgodą Wilhelma I von Hohenzollern zamek był wykorzystywany przez biskupa P.W von Keppler z Rottenburga, jako letnia rezydencja. Wytyczona jest też droga, którą biskup, jako że był zapalonym wędrowcem, wędrował dookoła zamku. Ruszyłam nią i ja. Rowerem oczywiście. 

 

 

Po drodze skorzystałam z miejsca odpoczynku szanownego biskupa na trasie jego wędrówki. Posiedziałam sobie chwilkę na ławeczce i posiliłam się owocami.

Po chwili ruszyłam dalej. Wracając, ponownie zajechałam pod zamek, aby zrobić więcej zdjęć zamku i jego okolic.

 

  

Z murów obronnych zamku widać w oddali (z odległości kilkunastu kilometrów) kopalnię odkrywkową. Też ją uwieczniłam na pamiątkę. Miałam okazję już ją dwa razy zwiedzać, tyle że docierałam do niej z innej strony.



Ostatnie kilka spojrzeń na zamek z różnej odległości stromej drogi... a potem wzdłuż torów — kierunek dom.


Lato zwariowało?

 

Lato, lato, co ci jest?

Bądźże latem, miejże gest!




Niby jesteś, a jakoby cię nie było!

Co rusz płaczesz deszczem, więc nie jest nam miło.




Z cyklu: „Pół żartem, pół serio”


czwartek, 22 lipca 2021

Green smoothie. Zielony koktajl na zdrowie

Green smoothie to zmiksowany napój o gęstej, kremowej konsystencji, wykonany na bazie owoców, warzyw liściastych oraz ziół.

W zależności od użytych składników smoothies mogą być słodkie, kwaśne, gorzkie, a nawet pikantne. Można do nich dodawać mleko sojowe, czy też z owsa lub ryżu. Można jogurt, a także herbatę, albo nawet zwykłą, przegotowaną wodę.

Green smoothies, wbrew nazwie, wcale nie muszą być zielone. Mogą mieć barwę białą, pomarańczową, żółtą, czy nawet czerwoną, w zależności od tego, jakie warzywa i owoce wrzucimy do miksera. 

 


Zielone mają jednak moc wyjątkową, gdyż zawierają mnóstwo chlorofilu. Chlorofil to fotosyntetyczny barwnik, dzięki któremu rośliny mają właśnie kolor zielony. Często określany jest także mianem „słonecznego barwnika”, ponieważ absorbuje energię słoneczną i przynosi duże korzyści także dla organizmu człowieka: zwiększa jego odporność, spowalnia proces starzenia, stabilizuje ciśnienie krwi, łagodzi bóle, zwalcza bakterie, chroni przed szkodliwym promieniowaniem, wzmacnia mięsień sercowy, a także zapobiega chorobom nowotworowym.

W zależności od składu dostarczają nam również dużo białka, enzymów, magnezu, potasu, fosforu, żelaza, witaminy A, witaminy z grupy B oraz witamin C, E i K. Są bogate w naturalne cukry i węglowodany.

Zasadą ich tworzenia jest połączenie około 60% świeżych (w zimie mrożonych) surowych owoców i 40% zielonych warzyw, najlepiej liściastych, oraz ziół. Można je przechowywać do 24 godzin w lodówce, koniecznie w szklanym i szczelnie zamkniętym pojemniku.



Lato to najlepszy czas na smoothies. To zrozumiałe. W lecie mamy największy wybór owoców i zielonych warzyw. Najlepiej też smakuje. Jednak zimową porą także możemy się nimi rozkoszować wykonanymi z mrożonych produktów.

Smoothies to samo zdrowie. To wspaniała alternatywa dla osób, które są uczulone na laktozę. Dostarczają sporą porcję najważniejszych składników diety. Są też bardzo sycące, szczególnie te na bazie banana. W zupełności mogą zastąpić klasyczne śniadanie. Ba, są nawet o wiele zdrowsze, gdyż są bogate w białko i błonnik. W Internecie każdy może znaleźć i wybrać dla siebie mnóstwo różnych przepisów.

Smoothie to wreszcie dobra metoda dla osób pragnących pozbyć się zbędnych kilogramów. Po jego spożyciu przez wiele godzin nie odczuwa się głodu. I zupełnie nie ma się ochoty na słodycze.

***

Od dawna już jestem fanką smoothies. Stałam się nią za namową córki, która jeszcze wcześniej nią się stała. Obydwie preferujemy właśnie zielone, obfitujące w chlorofil. Miksujemy mnóstwo zielonych warzyw, różnych, np. ogórki, cukinie, brokuły, ale przede wszystkim liście różnych sałat, kapusty, szpinaku, szczawiu, selera, pietruszki, ziół, także mleczy i pokrzywy. No i owoce oczywiście. Też różne, w zależności od tego, jakie akurat mamy w domu.

Przyznam szczerze, że polubiłam to moje śniadanie w postaci green smoothies. Piję go dziennie 1/2 litra. Robię zawsze 1 litr na dwa dni.

Po pierwszym miesiącu raczenia się nim ze dziwieniem stwierdziłam, że schudłam dwa kilogramy. Nigdy nie miałam tendencji do tycia, ale ucieszyły mnie te stracone kilogramy. Widocznie były mi niepotrzebne, skoro się ich tak łatwo pozbyłam. W ciągu następnego miesiąca znów schudłam ponad kilogram. A co dziwniejsze, tak jakby od wewnątrz. Najwyraźniej pozbyłam się złogów z jelit i toksyn. Ha, ale najważniejsze jest to, że czuję się o wiele zdrowsza, silniejsza i mam jeszcze więcej energii niż wcześniej. Choć na brak energii nigdy nie narzekałam. Ruchliwa jestem od urodzenia. Postanowiłam jednak tę zdobytą — dzięki smoothies — energię w sobie magazynować… Na starość jak znalazł.

 


Smacznego i na zdrowie!


środa, 21 lipca 2021

Maki, kwiaty romantyków

Maki swą czerwienią uwodzą romantyków. I choć są bardzo delikatne, mają wielką magiczną moc. Zwane są roślinami "życia i śmierci", gdyż zarówno leczą, jak i zabijają. Mają moc łagodzenia wzburzonych emocji. Pomagają także zrozumieć siebie i sens życia.



Maki można spotkać niemalże wszędzie. Rosną na polach, łąkach, skwerach, w parkach, w przydomowych ogrodach, a nawet w bardzo dziwnych miejscach, jak ten wyrastający ze skały na plaży nad jeziorem Garda.




Z cyklu: "Fotofantasmagorie"


sobota, 17 lipca 2021

Retrospektywa białych instalacji Ewy Kuryluk

Retrospektywa białych instalacji pn. „Białe Fałdy Czasu – Instalacje 1980-2020” prezentowana jest w Muzeum Sztuki Współczesnej we Wrocławiu od 27 czerwca do 3 października 2021.

Ewa tworzyła je w większości w USA, ale także w Argentynie, Kanadzie i Kolumbii. Wernisaż odbył się 26 czerwca. Z zaproszenia niestety nie mogłam osobiście skorzystać, ale przekazałam je znajomym z Wrocławia.



20.06.2021
Zapraszam!
You are cordially invited.
Best regards,
Ewa

Witam, Ewuniu! Z całego serca dziękuję Ci za zaproszenie. Myślami będę z Tobą, bo osobiście niestety nie mogę. Życzę Ci powodzenia i wielu gości. Mam dwoje znajomych we Wrocławiu, mówią, że z przyjemnością odwiedzą Twoją wystawę (…). Pozdrawiam i ściskam mocno, Halszka

Merci, Halszko kochana! Jesli ktos z Twoich znajomych chce przyjsc na wernisaz w przyszla sobote o 17, to mi podaj laskawie nazwiska. Umieszcze je na swojej liscie i wejdzie w pierwszej kolejnosci, bo na otarciu obowiazuje nadal limit kowidowy.

Pozdrawiam serdecznie, Ewa


W Internecie można znaleźć wiele fotorelacji z wernisażu i wystawy. Przeglądnęłam je chyba wszystkie i jestem pod ogromnym wrażeniem niezwykle zjawiskowych, i jakże wymownych instalacji Ewy. A także wspaniałego Jej przyjęcia w kraju.

Do Polski planuję jechać w drugiej połowie września, i jak wszystko dobrze pójdzie, osobiście zwiedzę tę niezwykle piękną wystawę. A póki co, mogę tylko zachęcić inne osoby kochające sztukę do jej odwiedzenia w Pawilonie Czterech Kopuł Muzeum Sztuki Współczesnej we Wrocławiu.


11.07.2021



Ewa Kuryluk (ur. 1946) – artystka, historyk sztuki, pisarka, której wszechstronna osobowość twórcza kształtowała się w atmosferze rodzinnego domu Karola i Marii Kuryluków w kamienicy przy ul. Frascatii w Warszawie. Biograficzne tło stanowi jeden z istotnych wątków jej artystycznych wypowiedzi.

Ukończyła w 1970 roku studia na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, następnie zaś historię sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Od początku kariery artystycznej z sukcesem prezentowała swoje prace na Zachodzie, w londyńskich i wiedeńskich galeriach. Jej styl malarski ewoluował od metaforycznej barwnej groteski wczesnych prac w stronę syntetycznego, poetyckiego hiperrealizmu. W połowie lat 70. artystka zarzuciła konwencjonalne formuły malarskie i wyszła „poza ramy”. Na jedwabnych i bawełnianych kuponach tkanin rysowała swój intymny świat, budowała z nich instalacje niczym efemeryczne wnętrza i przestrzenie. Biel w różnych odcieniach jest obecna w nich wszystkich. Jest ich materią, tłem i powietrzem.

Rekonstruowane w amfiladowych wnętrzach Pawilonu Czterech Kopuł amerykańskie instalacje Kuryluk to poetycka, intymna podróż, która wiedzie nas przez świat czułych gestów, niejednoznacznych póz, wyrafinowanej erudycyjnej metafory...”.


https://mnwr.pl/wernisaz-wystawy-ewy-kuryluk/

 

Wspomnienie:  Jak poznałam Ewę Kuryluk

 


czwartek, 8 lipca 2021

Pijani kierowcy ciągle jeżdżą po polskich drogach

Trudno zrozumieć, czym się kierują kierowcy, siadając za kierownicą na podwójnym gazie. O kolejnych tragediach na drogach spowodowanych przez pijanych kierowców słyszy się niemalże codziennie, czy to w TV, czy w Internecie. Czy są to jeszcze ludzie, czy już potwory?!

Parę dni temu wstrząsnęła mną informacja o wypadku na drodze pod Stalową Wolą, w którym zginęło małżeństwo, osierocając trójkę małych dzieci. Do tej tragedii doprowadził 37-letni kierowca pod wpływem alkoholu. Wariat pędził na złamanie karku, wyprzedzając auta na podwójnej ciągłej, i w rezultacie tej szalonej jazdy doszło do czołowego zderzenia z prawidłowo jadącym autem, w którym znajdowali się rodzice z 3-letnim synkiem. Nie mieli szans, zginęli na miejscu. Dziecko cudem ocalało, ale jest ranne. To, że grozi mu za ten czyn do 12 lat więzienia, niczym nie umniejsza tragedii sierot i rodziny zamordowanych przez niego osób.

Uważam, że w Polsce zbyt pobłażliwie podchodzi się do pijanych kierowców. Ciągle istnieje tak jakby społeczne przyzwolenie na picie i siadanie pod wpływem alkoholu za kierownicą. Niby odpowiednie przepisy już są. Można by je wreszcie kategorycznie wprowadzić w życie. Widać jednak, niestety, że wciąż zbyt mało rygorystycznie są stosowane. Tak sądzę, skoro słyszy się stale o tak dużej liczbie zatrzymywanych kierowców jadących sobie beztrosko na podwójnym gazie. Aż strach pomyśleć, ilu ich w sumie jeździ po polskich drogach, bo przecież policji nie wszystkich udaje się zatrzymać.

Jest lato. Nastał czas urlopów i pewnie znów na polskich drogach policja zatrzyma rekordową liczbę zapijaczonych urlopowiczów (i nie tylko). Ilu niewinnych ludzi tacy kretyni bez wyobraźni pozbawią życia? Ilu ich samych zginie?

Na ten temat pisałam przed laty parokrotnie (w Wiadomościach24), ale jak widać, temat jest ciągle aktualny. A znając lubość Polaków do wódy i ich ułańską fantazję po niej — pewnie jeszcze długo aktualny będzie... Chyba że stróże prawa w końcu na poważnie wezmą się za tych wszystkich potencjalnych morderców.

Zdyscyplinowanie — to jedyna skuteczna metoda na zapijaczonych polskich kierowców. O tym, że na nich działa — widać chociażby na zagranicznych drogach. Wszak po nich polscy kierowcy w większości jeżdżą prawidłowo. Są potulni jak baranki i trzeźwi jak przysłowiowe świnie.

 


Czy polskie drogi za parę lat będą puste? To pytanie nasuwa się samo, zważywszy na fakt, że w Polsce dzień w dzień tylu kierowców traci prawo jazdy.

Statystyki policyjne są zatrważające. Niemalże każdego dnia policja zatrzymuje od 200 do 500 pijanych kierowców. Zaś w weekendy i święta zdarza się, że grubo ponad tysiąc.

Nie na wiele przydają się apele policji do kierowców o zachowanie trzeźwości na drogach, nie na wiele nawoływania księży w kościołach, Polacy poczuli wolność i wielu z nich na żadne zakazy i nakazy reagować nie ma ochoty. Ułańska natura każe im łamać przepisy, więc po drogach jeżdżą pijani, chodzą pijani, i giną… nie tylko pijani.

Niestety, nietrzeźwi kierowcy są plagą na polskich drogach. Wystarczy prześledzić policyjne statystyki, aby mieć obraz jak ogromna ona jest.

W 2020 roku z powodu pandemii koronawirusa na drogach ruch był nieco mniejszy, toteż wypadków było trochę mniej w porównaniu do lat ubiegłych. Ale wzrosła niestety liczba wypadków (2.540) z udziałem nietrzeźwych kierowców i były bardziej tragiczne w skutkach.

Spadek ogólnej liczby wypadków przy jednoczesnym wzroście liczby ofiar pijanych kierowców (o 12%) nie napawa optymizmem. Można dojść do wniosku, że zmniejszony ruch na polskich drogach w czasie pandemii, a i rzadsze patrole policji sprawiły, że kierowcy częściej dopuszczali się brawurowej jazdy po alkoholu... A jak! Hulaj duszo, póki bata nie ma.

 


Czytałam kiedyś o badaniach przeprowadzonych przez TNS OBOP wśród kierowców. Wyniki są przerażające. Tłumaczą dlaczego w naszym kraju mamy jeden z najwyższych wskaźników śmiertelności w wypadkach drogowych w Unii Europejskiej. Do prowadzenia pod wpływem alkoholu (przynajmniej od czasu do czasu) przyznało się aż 7 proc. kierowców. No to jeśli przyjąć, że w Polsce jest około dwadzieścia milionów kierowców, daje to zatrważającą liczbę prawie półtora miliona osób, którym zdarza się kierować pojazdem po spożyciu alkoholu. Aż strach włączyć się do ruchu na polskiej drodze. Nie wspominając już o pieszych przechodzących przez jezdnię.

Jak to możliwe, że w tak cywilizowanym kraju, jakim jest Polska, jest tylu głupich obywateli? Tak, głupich! Bo czy można nazwać ich inaczej, skoro siadają za kierownicę po spożyciu napojów wyskokowych i z ułańską fantazją jeżdżą po drogach na podwójnym gazie? A co powiedzieć o tych Polakach, którzy choć są trzeźwi, dają przyzwolenie na to swoim bliskim lub znajomym?

Pijanych kierowców z pewnością byłoby o wiele mniej, gdyby mieli świadomość, że dla ich postępowania nie ma przyzwolenia. Absolutnie!


Lipcowe kwiecie

W lipcu, w pełni lata, jest ich mnóstwo. Są bardzo kolorowe i pachnące. Najpiękniejsze są chyba te polne, gdyż są naturalne i bardzo delikatne. Przez co też nietrwałe po zerwaniu. Dlatego rzadko je zrywam. Choć bywają szczególne wyjątki. Najczęściej jednak tylko je podziwiam w ich naturalnym środowisku i uwieczniam na zdjęciach.

  

 

 

Z cyklu: "Fotofantasmagorie"