poniedziałek, 7 czerwca 2021

Wyspa Kwiatów na jeziorze Bodeńskim

Tak nazywana jest Wyspa Mainau, ze względu na jej botaniczne ogrody, jedne z najpiękniejszych na świecie. Jest wielką atrakcją turystyczną. Odwiedza ją ponad milion turystów rocznie. Osobiście wielokrotnie to grono turystów powiększałam i ciągle lubię na nią wracać.

Ciepły i wilgotny mikroklimat, jaki panuje na wyspie, umożliwia uprawę egzotycznych roślin przez cały rok na okrągło.

To były książę Szwecji, hrabia Lennart Bernadotte, który osiadł na wyspie od 1932 roku, zamienił ją w istny raj botaniczny. Hrabia dostał ją od swojego ojca, króla Gustawa V, kiedy to król pozbawił go praw do dziedziczenia tronu oraz tytułu książęcego. Powodem tego był mezalians, jaki hrabia Lennart popełnił, zawierając nierówny stanem związek małżeński z Karin Emmą Louise Nissvandt.

Mówi się, że piękno ogrodów botanicznych na wyspie Mainau to efekt wielkiej miłości. hrabiego Lennart`a do Karin. I pewnie wiele w tym prawdy, bo też do dziś dnia, kto przebywa na wyspie, odczuwa fluidy jego wielkiego uczucia. To nie kto inny, jak hrabia Lennart sprawił, że cała wyspa Mainau wygląda tak bajecznie do dziś dnia. To on sprowadzał rośliny z całego świata i sadził je własnymi rękami. Był nie tylko wspaniałym botanikiem i projektantem ogrodów, ale także wybitnym fotografikiem i organizatorem. To też on zapoczątkował trwające do dziś spotkania laureatów Nagrody Nobla w nieodległym Lindau. Pod koniec życia zarząd nad wyspą przekazał rodzinie. Na wyspie mieszkał do śmierci. Zmarł w 2004 roku w wieku 95 lat.

Pierwsze ślady osadnictwa na wyspie datuje się na ok. 3000 lat p.n.e. W 15 r. p.n.e. Rzymianie podbili miejscowych Celtów i wykorzystali wyspę do budowy warowni, stoczni i jednocześnie portu floty Jeziora Bodeńskiego. Od IX do XIII wieku wyspa była w posiadaniu Klasztoru Reichenau, potem przeszła pod władanie Zakonu Krzyżaków i należała do Zakonu aż do połowy XIX wieku. Później wyspę nabył wielki książę Badenii, Fryderyk I. I to właśnie on zaczął zamieniać wyspę w ogromny ogród botaniczny.

Zanim jednak weszliśmy po drewnianym mostku na wyspę, na niebie coś się pojawiło? A cóż to takiego? Rany, czyżby to UFO? A nie, to nie UFO, to ogromny Zeppelin wita nas. 

 


 

No to wchodzimy. Piękne, szerokie alejki prowadzą nas dookoła wyspy... Zadowoleni, maszerujemy równym krokiem.

 


Choć to dopiero wiosna i nie ma jeszcze aż tyle kwiatów, co w lecie, to jednak wyspa Mainau i tak wygląda bajecznie. Wędrując po niej dróżkami podziwialiśmy również wiele wspaniałych okazów w ogromnych szklarniach. Także i przeróżnych kolorowych motyli wśród roślin tropikalnych.

Motyle to kolejna atrakcja wyspy. Siadają zwiedzającym na ramionach, głowach, pozwalają się fotografować. Bardzo dużo zobaczyliśmy i bardzo dużo aparatami fotograficznymi uwieczniliśmy. 

 





 

Młodsze wnuczki objeżdżały wyspę na hulajnogach i dookoła obserwowały wszystkie atrakcje. Tym razem zainteresował je zegar słoneczny. Dzięki pięknej, słonecznej pogodzie miałam możliwość dokładnego wyjaśnienia im zasad funkcjonowania zegara, no i oczywiście zademonstrowania im która jest godzina. Córkę zaś, jako że ma wrodzony talent ogrodniczy (nie, nie po mnie, po swojej babci, a mojej mamie), najbardziej interesowały kwiaty na rabatkach.

W oddali widać ogromnego pawia... oczywiście całego z kwiatów. Natomiast wzdłuż alejek rosną ogromne, dziwaczne drzewa, zwłaszcza ich poplątane korzenie wydają się być bardzo dziwaczne... A to akurat staruszka-sekwoja.

 

   

Grunt, to solidne korzenie... Rodzinne także mam na myśli. Potęga kilkusetletnich drzew. Ile rzeczy widziały, ile słyszały... Ta stareńka sekwoja, aż się prosi, by się pod nią położyć... Złączone ręce pod głowę podłożyć, zamknąć oczy i się wsłuchać, a ona ci będzie szumieć do ucha...

Trochę się rozmarzyłam. No dobra, wracam do rzeczywistości... i skupiam się na dalszej wędrówce.

Dziwna ta aleja drzew... a właściwie dziwne drzewa. Nawet nie wiem, co to za jakie, bo akurat w tym dniu aleja była zamknięta dla turystów.

 

 

Po niektórych drzewach wspinanie się jest dozwolone, co moje wnuczki nie omieszkały oczywiście wykorzystać. Natomiast w stawach aż się roi od złotych rybek, ale są także i inne rybki. Dużo jest zwłaszcza forelli. No i oczywiście kaczek. A ten tu upierdliwy kaczor, ciągle się czegoś domagał... Pewnie to jakaś obsesja kacza!

 

 

Żółwi też jest od groma... Wiele z nich pewnie pamięta hrabiego Lennart`a z dawnych lat.

 


Dochodzimy do tulipanowego zbocza. Po środku płynie pięknie uregulowany strumyk, którego wody wpadają do jeziora. 

 


O, a kto tam idzie?! To chyba sama hrabina Karin Emma, ze swoimi damami... A nie, to nie Karin, przecież to nie ta epoka... To pewnie damy z czasów wielkiego księcia Badenii, Fryderyka I. 

 



Parę chwil później, kiedy wędrowaliśmy po szklarni z orchideami i innymi kwiatami, podziwiając piękno natury oraz rąk ogrodników, a także uwieczniając co piękniejsze okazy, damy podeszły do nas, i długo z nimi rozmawiały. Nie tylko na temat wyspy i jej historii.

 










 

Później zatrzymaliśmy się przy ogromnej baszcie przed barokowym pałacem oraz kościołem Św. Marii w centrum wyspy. Te piękne budowle wznieśli (skubańce) Krzyżacy w 1732 roku. Zaś w 1806 roku, w związku z sekularyzacją (zeświecczeniem) przeprowadzoną przez Napoleona Bonaparte, zakon utracił Mainau.

 




Piękne damy w krynolinach oraz panów we frakach i szapoklakach można było spotkać w wielu miejscach wyspy. Wszyscy bardzo miło się do nas uśmiechali i chętnie pozowali do zdjęć.

 


Chapeau bas! Szanowna Rodzino Hrabiego Lennart`a Bernadotte... pięknie dbacie o jego spuściznę.