wtorek, 31 grudnia 2019

Życzenia noworoczne… Anno Domini 2020

Weszliśmy w Nowy Rok 2020. Czy będzie to rok szczęśliwy? Chcemy wierzyć, że tak. I też wszyscy tego pragniemy i sobie życzymy: — Szczęśliwego Nowego Roku! — słychać zewsząd.

Wszystkim Czytelnikom, a także sobie przy okazji, życzę wszystkiego dobrego w Nowym Roku 2020. Wiary, że przyniesie nam powodzenie. Dzisiaj świętujemy dalej… Witamy Nowy Rok radośnie i na wesoło:

Anno Domini 2020

Hurrraaa!!! Nowy Roczek już zawitał!
Przekroczył radośnie nasze progi,
Przyniósł ze sobą dobroci kapitał,
A dla niektórych też i… batogi.


Halo, halo!… Słyszycie, moi Drodzy?!
Czy jeszcze śpicie balowaniem umęczeni?
A nuże z pościeli! Nowy Rok trzymać na wodzy,
By wszystko co złe było — na dobre zamienił.

Póki młodziutki i pełen werwy jeszcze
Niech zajmie się naszymi marzeniami.
Niech dla nas dobrym będzie wieszczem
I niech się przejmie naszymi postanowieniami.

Tego od Nowego Roku trzeba nam oczekiwać
I wierzyć, że spełni oczekiwania nasze…
Ale na ich spełnienie powinniśmy też zasługiwać
I nie pozwalać, by ktoś dmuchał nam w kaszę.

***

A ja Wam życzę, moi Drodzy…
Cobyście szczęście utrzymali na wodzy,
I zdrowia, i uśmiechu przez calutki rok,
By dobry los Was nie opuszczał — ani na krok.



A tak nawiasem mówiąc, jestem przeciwna sylwestrowym fajerwerkom i petardom wystrzeliwanym przez ludzi na ulicach miast i wsi, powinno się to odbywać, jak już, w miejscach zorganizowanych przez ich włodarzy. Bo: w jedną noc uwalniają do atmosfery ogromne ilości szkodliwego dla środowiska i ludzkiego zdrowia drobnego pyłu; bo zwierzęta cierpią; bo szkoda tej masy pieniędzy na nie wydanej puszczać w luft, kiedy miliony ludzi, a zwłaszcza dzieci, umiera z głodu. Uważam, że lepiej te pieniądze przeznaczyć na pomoc humanitarną... Bo przecież wspaniale bawić się można i bez tej nocnej strzelaniny... wywołującej często pożary i kalectwo.


Szczęśliwego Nowego Roku! Happy New Year! Glückliches Neues Jahr! Gott Nytt År!Godt Nyttår! Athbhliain faoi mhaise daoibh! Buon Anno! Ευτυχισμένο το Νέο Έτος! С Новым годом! Šťastný Nový Rok!


poniedziałek, 30 grudnia 2019

Czas na Sylwestra

Pięknego Sylwestra życzę Wam:
Jednym zabawy do samego rana,
Innym relaksu w fotelu bujanym...
I wznoszę toaścik lampką szampana.

(Gif z Internetu)


Niech każdy pomyślnie w Nowy Rok wejdzie…
Niech się każdemu przez cały rok darzy.
Niech się plany i zamierzenia ziszczą każdemu,
Niech się spełni wszystko — o czym tylko kto marzy.



Życzenia życzeniami, marzenia marzeniami, a tak naprawdę najważniejsze jest zdrowie. Życzymy sobie spełnienia marzeń, bo tak wypada. Jednak każdy, kto kocha marzyć, wie, że najpiękniejsze marzenia to te, które pozostają w sferze marzeń… Bo marząc, wzbogacamy swoją duszę.

Coraz bardziej zbliżamy się do końca Roku 2019. Czas na Sylwestra. Szkoda, że bez śniegu, ale i taki można wykorzystać, chociażby na poranne rowerowanie. Poranne, bo potem trzeba się już przygotowywać do nocy sylwestrowej, czyli do pożegnania starego roku i przywitania nowego.




Miłego Sylwestra ze szczytu góry życzę więc wszystkim, i sobie przy okazji. Obyśmy wszyscy szczęśliwie i radośnie wkroczyli w Nowy Rok 2020 i oby był dla nas naprawdę udany:


By zdrówko nie szwankowało,
By świetnie się w rodzince działo,
By postanowienie się spełniło,
I w ogóle... By dobrze było!  


Szczęśliwego Nowego Roku! Happy New Year! Glückliches Neues Jahr! Gott Nytt År!Godt Nyttår! Athbhliain faoi mhaise daoibh! Buon Anno! Ευτυχισμένο το Νέο Έτος! С Новым годом! Šťastný Nový Rok!


sobota, 28 grudnia 2019

I po Świętach

Święta, Święta… i po Świętach...
Nikt już o nich nie pamięta,
Wszak Sylwester już za pasem,
Każdy zdążyć chce przed czasem.


Z pewnością nie całkiem to prawda, że nikt już o Świętach nie pamięta, bo wielu pamięta. I długo pamiętać będzie. Ja na ten przykład szczególnie będę pamiętać, bo moja wnuczka specjalnie na okazję Wigilijnego Wieczoru po raz pierwszy sama napisała opowiadanie o narodzinach Dzieciątka Jezus i sama też zrobiła do niego ilustracje. Kiedy wszystkim zgromadzonym przy stole wigilijnym je odczytała, łzy wzruszenia i radości popłynęły po policzkach.


Nie będę z Tobą w Sylwestrową Noc
Przyjmij więc teraz — życzeń całą moc…
Bajecznej zabawy do białego rana,
Skocznej muzyki, pysznego szampana!


Jak co roku jednak, po pięknym czasie rodzinnych świąt Bożego Narodzenia, przymierzamy się do pożegnania starego roku i przywitania nowego. Wielu z nas robi w tym czasie jakieś tam swoje podsumowania mijającego i z myślą o nowym przygotowuje się do Sylwestra. Jedni do wielkich balów, inni do prywatek, a jeszcze inni do jego samotnego spędzenia, z wyboru, albo z konieczności. Najważniejsze jest jednak to, aby każdy — w każdej sylwestrowej sytuacji — mógł się czuć szczęśliwym, pogodnym. Jest to możliwe, jeśli się wcześniej odpowiednio dogada z samym sobą — z własnym centrum dowodzenia.



I jeszcze jedno: poczucia humoru wszystkim życzę, bo ono jest 
najlepszym lekiem na każdą okoliczność życia. ;)


środa, 25 grudnia 2019

Najpiękniejsze Święta Rodzinne


Z okazji Świąt Bożego Narodzenia,
Przesyłam moje najszczersze życzenia:
Wiele prezentów, uśmiechów wokoło,
By było miło, serdecznie, wesoło.

A kiedy Nowy Rok stanie u progu,
Z jego nadejściem — polecam Was Bogu.
Niech Wam nie szczędzi zdrowia, pomyślności
I całorocznej z życia radości.




niedziela, 22 grudnia 2019

Z choinką i życzeniami

Szczęścia, zdrowia, pomyślności…
Niech w Twym sercu radość gości.
Niech marzenia się spełniają.
Niech w miłości bliscy trwają.
Niech Cię zdrowie nie opuszcza.
Niech zła passa Cię nie rusza
Bądź szczęśliwy zawsze, wszędzie…
Wierz w życzenia, a tak będzie.




Spokojnych i miłych dni świątecznych życzę Wszystkim... Zwłaszcza tym, którzy czytają moje teksty. ;)

Merry Christmas! Frohe Weihnachten! Joyeux Noël! Καλά Χριστούγεννα! Buon Natale! Linksmų Kalėdų! С Рождеством! Veselé Vánoce! Wesołych świąt! 


środa, 18 grudnia 2019

Przedświąteczny szał. Komu i czemu służy?

Mnie nie służy. Niech szaleją ci, których to bawi. Mnie nigdy nie bawiło. Pamiętam z dzieciństwa jakie to szaleństwo było w domu, zanim zasiedliśmy do wigilijnego stołu. Rany, te porządki, te zakupy, to gotowanie, to pieczenie... etc. Wszyscy byliśmy tak wykończeni, że już nawet strojenie choinki nie sprawiało nam aż tak wielkiej radości. Teraz to rozumiem, takie były czasy. Ciężkie. O wszystko trzeba było walczyć. Zdobywać. Później, kiedy już sama miałam rodzinę i własne dzieci, niestety nadal musiałam w tym przedświątecznym szale uczestniczyć. A wiadomo, jak było w latach osiemdziesiątych. Nagie haki. Nagie półki. Wściekłe ekspedientki. Szarobura, komunistyczna rzeczywistość za oknem. Ale teraz, kiedy wszystko jest, i to przez cały rok na okrągło, to już nie rozumiem, dlaczego ludzie tak szaleją przed świętami. Ta cała bieganina. Szał zakupów, porządków. Wszyscy wykończeni, nerwowi. Czy tak się powinno przygotowywać do świąt? Komu i do czego potrzebna jest taka wykańczalnia? Bogu? Śmiem wątpić. Dla zachowania tradycji? Chyba tylko.

Tu, w Niemczech, odczuwa się gorączkę przedświąteczną, i owszem. Ale tylko gorączkę, żaden tam szał. Widać w sklepach zwiększoną ilość klientów i pełniejsze wózki z zakupami, ale to przecież normalne, trzeba się zaopatrzyć w świeże artykuły na kilka dni świątecznych, a i prezenty kupić. Oczywiście jeśli się ktoś wcześniej o nie nie postarał.
Od samego początku, od kiedy mieszkam w Niemczech, zauważyłam, że ludzie tutaj bardzo dbają o tradycje Świąt Bożego Narodzenia. Na pewno inaczej niż w Polsce, ale jednak dbają. No cóż, Niemcy od wielu lat zamieszkują ludzie różnych nacji, różnej religii, i każda z tej nacji święta obchodzi po swojemu. Jednak wszędzie, w każdej miejscowości, władze, poprzez organizowanie różnych imprez świątecznych, dbają o to, aby Święta Bożego Narodzenia integrowały ludzi, nie dzieliły.

Obecnie Święta Bożego Narodzenia przeżywam z rodziną zupełnie spokojnie... miło i radośnie. Nie ma już u nas przedświątecznych szaleństw. Przez to też nigdy nie jesteśmy wykończeni w okresie świąt. Po prostu świętujemy. Jasne, że wcześniej przygotowujemy się do świąt, ale na spokojnie. Prezenty pod choinkę kupujemy dużo wcześniej, przy okazji innych zakupów. Porządki? A i owszem robimy... na bieżąco. Nie ma więc u nas szaleństwa „generalnych porządków przedświątecznych”. Bo i po co, skoro dbamy o porządek i utrzymujemy go na co dzień? W końcu to mieszkanie powinno nam służyć, nie my mieszkaniu. Żeby tak latać na okrągło ze ścierą i pucować je? Głupota. Szkoda czasu. Lepiej w tym czasie coś dla ducha zrobić, coś, co wprawi człowieka w lepszy nastrój. Życie mamy, jakby nie patrzeć, tylko jedno.
O, ruszmy na przykład na wędrówkę albo na spacer. Zima to wspaniały czas na takie wyjścia z domu. Bez względu na pogodę. Wystarczy się odpowiednio do pogody ubrać. Potem wraca się do domu jak nowo narodzonym. A ile się ma energii i chęci do życia. Korzyść ogromna... I to nie tylko dla nas samych, ale i dla naszych bliskich. Bo też dzięki temu, że się lepiej czujemy, jesteśmy lepsi i cierpliwsi dla innych. Szlachetniejsi... Czy nie o to Panu Bogu chodzi?




Trzymajmy się ciepło


Kiedy lato odchodzi, przychodzi czas na chłody. Trzymajmy się więc ciepło i bądźmy dobrej myśli. Za parę miesięcy znów będzie wiosna.





niedziela, 15 grudnia 2019

Idiotów nie sieją…

To prawda, idioci sami się rodzą, i to w każdym kraju. Miałam kolejną okazję by się o tym przekonać, kiedy to, będąc u córki, wybrałam się z psem na spacer po torach kolejowych biegnących niedaleko jej domu.

Lubię spacery po torach. To pozostałość z dzieciństwa. Z dzieciakami często na torach urządzaliśmy sobie różne zabawy, np. zawody w skokach po pokładach, albo w chodzeniu po szynach i jak najdłuższym utrzymywaniu równowagi. W tajemnicy przed rodzicami oczywiście. Zachowywaliśmy jednak jak najdalej idące bezpieczeństwo. Znaliśmy dokładnie rozkład jazdy wszystkich pociągów osobowych. Jedynie na pociągi towarowe musieliśmy uważać. Ale ich na szczęście w tamtych czasach nie było zbyt dużo w naszym mieście. Zabawę mieliśmy zawsze wspaniałą i nigdy nikomu nic złego się nie stało.

Wracając do rzeczonego spaceru po torach, dodam, że tory te od kilkunastu lat są nieużywane. A są to tory, które wcześniej łączyły kilka dzielnic naszego miasta. Ze względu jednak na nierentowność tych połączeń, Włodarze Miasta zadecydowali wstrzymać pociągi na tej trasie. Rzeczywiście, mało kto jeździł nimi. Teraz niemalże każdy ma swój środek lokomocji, a dla tych co nie mają, są miejskie autobusy.
Szłam sobie z Aramisem zadowolona, co rusz skacząc z pokładu na pokład, kiedy on nagle się zatrzymał i wystawił mi to:


No coś takiego! — krzyknęłam, przypatrując się znalezisku. To była paczka z gazetami. Nasz lokalny tygodnik. Prosto z drukarni. Gazety były równiutko ułożone i obwiązane, z przeznaczeniem do kolportażu. Byłam zbulwersowana tym widokiem, bo od razu się domyśliłam, skąd się tu na torach wzięły. Z pewnością jakiś nieuczciwy roznosiciel, zamiast roznieść je po domach, pozbył się ich tutaj, „oszczędzając” sobie pracy a pieniądze „za pracę” pewnie kasując. Ten podły czyn to pewnie dzieło jakiegoś niewychowanego, głupiego smarkacza. Bo najczęściej to młodzi ludzie zatrudniają się do roznoszenia gazet, by dorobić sobie do kieszonkowego. Bo żeby dorosłego człowieka mogłoby stać na taki czyn, trudno mi uwierzyć.
Było widać, że gazety te niedawno ktoś tutaj wyrzucił, bo były z przedostatniego tygodnia. Tędy prawie nikt nie chodzi, więc pewnie ten ktoś myślał, że dobre miejsce wybrał dla swojego podłego czynu.
Obfotografowałam gazety z każdej strony, tak na wszelki wypadek, i zdegustowana ruszyłam dalej. Aramis jednak nie bardzo chciał iść, coś węszył. W końcu zeskoczył z torów i pobiegł na skarpę, wystawiając mi powód swojego węszenia. Oto i on:


Na ten widok z wrażenia aż przysiadłam i krzyknęłam: — Co za skończony idiota! Najwyraźniej ten ktoś oddawał się temu procederowi już od kilku miesięcy. Chcąc zarobić więcej pieniędzy, nabrał jeszcze też i różne prospekty reklamowe do kolportażu… Fajny kolportaż! A niech go nie wiem co! Takiego bydła narobił. Co za perfidia! Myślał, że zarobi sobie pieniądze nic nie robiąc? No jasne, bo po co łazić od ulicy do ulicy, od domu do domu, jak można wszystkich gazet i prospektów naraz się pozbyć i pieniądze i tak skasować.
Trzeba być skończonym idiotą, aby zrobić coś takiego i aby liczyć na to, że sprawa się nie rypnie, że się tak kolokwialnie wyrażę, i do odpowiedzialności pociągniętym się nie będzie. A tu, w Niemczech, niestety, albo raczej stety, kara za takie czyny jest bardzo dotkliwa. Już Służby Porządkowe Miasta po nitce do kłębka dojdą do sprawcy. Mają na to swoje sposoby. Ale w tej akurat sprawie sama im pomogłam, bo wysłałam im zdjęcia z tego procederu. Wprawdzie nie tak od razu, bo jakoś dziwnie żal mi było sprawcy. Byłam pewna, że jest nim jakiś durnowaty smarkacz, którego trzeba by było jakoś spamiętać. Chciałam najpierw sama go namierzyć i przywołać do porządku. Poszłam więc na tory jeszcze raz na drugi dzień. Niestety, nikogo tam nie widziałam i nic się tam nie zmieniło. Wszystkie gazety i prospekty nadal leżały jak leżały. Wracając torami, zastanawiałam się co zrobić. Po przejściu kilkudziesięciu kolejnych metrów, wiedziałam już co, bo na taki oto obrazek obok torów się natknęłam:


Aż mną potelepało ze złości, gdy to zobaczyłam. Ten skubaniec jeszcze więcej gazet dorzucił. — O nie! — zawołałam sama do siebie. — Teraz już nie daruję. I kiedy tylko wróciłam do domu, natychmiast pocztą mailową wysłałam zdjęcia do tut. Ratusza. Reakcja była natychmiastowa. Po kilkunastu minutach drogą powrotną otrzymałam maila z podziękowaniem za zdjęcia i obywatelską postawę.

W Niemczech takie rzeczy nie ujdą nikomu na sucho. Tu jest dyscyplina, a już zwłaszcza związana z Umweltschutz, czyli ochroną środowiska.
Oj, nagrabił sobie ten idiota, nagrabił. Raz, że będzie musiał wszystkie „zarobione” pieniądze oddać, to jeszcze będzie go czekać sąd. Będzie musiał ponieść karę pieniężną za zaśmiecanie terenu i zakpienie z pracodawcy. A sam pracodawca, czyli Dystrybutor Czasopism i Prospektów, już pewnie doszedł do sprawcy. Ale też, pewnie tak na wszelki wypadek, aby upewnić się, czy podobny proceder nie miał miejsca i w innych częściach miasta, już na drugi dzień wydzwaniano stamtąd po ludziach z pytaniem, czy dostarczano im do skrzynek prospekty i gazety. Do mnie też jakaś babka zadzwoniła, pytając o to.
To ja rozumiem. Jest akcja, jest i reakcja. I to natychmiastowa. A co! Ordnung muss sein! Bardzo mi się podoba ten niemiecki porządek… i dyscyplina. Łatwiej się żyje w takich warunkach i wśród zdyscyplinowanego społeczeństwa.

Po dobrze spełnionym obywatelskim obowiązku, i już bez żadnych wyrzutów sumienia, w kolejnym dniu znów pomaszerowałam z psem na tory. Lubię oglądać tamtejsze widoki rozciągające się wzdłuż torowiska. Z jednej strony ciągną się boiska i korty tenisowe, z drugiej lasy. Maszerowało mi się tym przyjemniej, że widziałam, iż moja akcja nie była daremna. Wszędzie było już posprzątane. Po gazetach i prospektach nie było już śladu.


Świat jest piękny, ale trzeba o niego nieustannie dbać i chronić przed złymi i głupimi ludźmi.


Dbajmy o naszą Planetę


Nasza Planeta jest piękna. Musimy jednak o nią nieustannie dbać i chronić przed złym i głupim człowiekiem.





sobota, 14 grudnia 2019

Mgielne impresje

Spacerując na łonie natury wczesnym, zamglonym porankiem, można doznać oczarowania. Skąpane we mgle widoki są bajecznie piękne. Pełne ekspresji. Wokół niesamowita atmosfera. Wspaniałe, rześkie powietrze. Rozkosz.

W czasie takich spacerów można podziwiać cudowne, otulone mgłą krajobrazy. W bezchmurny zaś poranek można zachwycać się także wschodzącym słońcem owiniętym tajemniczym woalem. Ale przede wszystkim, można się zdrowo dotlenić. Ba, wręcz płuca przeinhalować doskonale. I to za darmo. We mgle oddycha się przyjemnie i lekko. Płuca pracują spokojnie, miarowo, jak u niemowlaka.

W dniach, kiedy zapowiada się piękna, słoneczna pogoda, poranna mgła szybko opada. Jeśli się więc chce skorzystać z jej dobrodziejstw, trzeba się pośpieszyć z wyjściem z domu. Takie spacery polecam zwłaszcza alergikom. Wszak mgła, obok deszczu, jest najzdrowszym naturalnym filtrem powietrza.




Jak to jest stracić kontrolę nad własnym autem

Nie jest to miłe w żadnym przypadku. Często bywa wręcz niebezpieczne. Ale w moim przypadku — szczęściem w nieszczęściu — było tylko niemiłe.
A czy można stracić kontrolę nad autem pół żartem, pół serio? Myślę, że można, bo taki właśnie był mój przypadek. Moje własne auto zdrowo zażartowało sobie ze mnie i z tego powodu, ja, jego wieloletnia „kierowczyni”, wystraszyłam się na serio. Ale tylko na chwilę, bo zaraz potem, poczułam ogromny wstyd, który wnet ustąpił miejsca wściekłości, by za moment się z nią wymieszać i z podwójną mocą na wskroś opanować całe moje jestestwo.

Cóż więc takiego nawyczyniało moje auto? Już opowiadam. Kiedy wracaliśmy z wnuczkiem ze szkoły do domu i wjechaliśmy na moją ulicę, która prowadzi pod górkę i jest dość wąska, zobaczyłam, że przed nami na rowerze jedzie jakaś kobieta, pedałując z wielkim wysiłkiem. Jadę ja za nią spokojnie, wyprzedzić nie mogę, gdyż po obu stronach stoją zaparkowane auta, aż tu nagle, rozlega się głośne trąbienie. Aż podskoczyłam wystraszona. Bo to moje auto zatrąbiło. Słyszałam wyraźnie. Z wrażenia krzyknęłam:
A to co?! Czemu trąbisz jak szalone?!
Babciu, to ty trąbisz! — zawołał z tylnego siedzenia wnuczek.
Wiem, że to ja… a właściwie to moje auto, bo ja przecież nie naciskałam na klakson! — odpowiedziałam głośno, sprawdzając na wszelki wypadek, czy niechcący na niego jednak nie nacisnęłam.

Kobieta, słysząc trąbienie, zaczęła jeszcze mocniej pedałować, ale widać było wyraźnie, że nie ma już siły. Głupio mi się zrobiło. No ale co miałam zrobić? Jadę za nią powoli dalej. I nagle, ni stąd, ni zowąd, moje auto znów zatrąbiło. No myślałam, że mnie szlag trafi! Kobieta najwyraźniej też się już wkurzyła, bo odwróciła nieco głowę i zaczęła machać ręką, pokazując mi dość wymownie, co o mnie, kierowcy jadącego za nią auta, myśli. No to się wkurzyłam jeszcze bardziej. Żebym ją chociaż mogła wyprzedzić, to bym się zatrzymała i przeprosiła. Ale nie dało się, bo stojących aut po bokach ulicy było w tym dniu pełno. Żal mi się też jej zrobiło, bo widziałam, że już puchnie z wysiłku a dalej pedałuje jak wściekła. Po kilkunastu sekundach moje auto znów zatrąbiło przeraźliwie. Jak na alarm! Na to kobieta znów odwróciła głowę, i o dziwo, zaczęła się śmiać. Pewnie pomyślała biedna, że w jadącym za nią autem musi siedzieć ktoś znajomy, bo obcy kierowca chyba by nie zachowywał się jak idiota i nie trąbiłby na rowerzystę, tym bardziej jadącego pod górkę.

Zanim dojechałam do swojego domu, auto jeszcze dwa razy zatrąbiło. Rany, jak mi było wstyd... i bardzo żal tej kobiety. Jej spocona twarz, kiedy odwracała głowę w moim kierunku, aż połyskiwała w promieniach słońca.
Niestety, przeprosić ją za swoje szalone auto nie mogłam, bo zanim zaparkowałam je pod swoim domem i z niego wyskoczyłam, ona, pedałując nadal zawzięcie, już się zbyt oddaliła. A jechać za nią dalej — trąbiącym autem, byłoby idiotyzmem z mojej strony. Jeszcze by zawału serca z wysiłku dostała… I co wtedy?
Zbulwersowana, z równie zbulwersowanym wnuczkiem, pognaliśmy do domu. Zaraz po obiedzie zadzwoniłam do syna i z płonącym ciągle licem opowiedziałam mu co się stało. Syn, słuchając, rechotał ubawiony. Umówiliśmy się, że pod wieczór przyjadę do niego i on zrobi porządek z moim żartownisiem-autem.

Syn mieszka jakieś 200 m ode mnie, ulicę dalej. Kiedy tylko córka odebrała wnuczka, pojechałam do niego, zaklinając po drodze auto, aby się już nie wygłupiało i nie trąbiło. Kiedy już prawie dojeżdżałam do jego domu, i by być tam szybciej, specjalnie wjechałam nie od głównej ulicy a od bocznej uliczki, bardzo wąskiej, bez chodników (przeznaczonej tylko dla jej mieszkańców), patrzę, a jej środkiem, w tym samym kierunku, idzie jakiś chłopaczek. Wtedy, jak na złość, moje auto jak nie „ryknie”! Aż echo poszło po całej uliczce. Zaskoczony chłopak odskoczył szybko na bok, i trzymając się blisko domów, szedł dalej. Nieborak pewnie się też mocno wystraszył, bo nie spodziewał się tu żadnego auta. O swoich odczuciach już nawet nie wspomnę.

Kiedy zbliżyłam się do chłopca, moje auto znowu w „ryk”. Na to chłopak zareagował bardzo gwałtownie i z przerażenia przykleił się do ściany budynku. Po krótkiej chwili przerażenie mu najwyraźniej minęło i się wściekł. A efekt tej jego wściekłości zobaczyłam w postaci środkowego palca prawej ręki skierowanego w moją stronę. Wtedy ja nie wytrzymałam i zaczęłam migać mu światłami. Chłopak na krótko zdębiał, ale już po chwili, kiedy już pewnie moją fizjonomię zza przedniej szyby zobaczył, raz jeszcze podniósł rękę do góry, ale tym razem pokazał całą dłoń — w ramach przeprosin, i z uśmiechem przyklejonym na ustach skręcił w główną ulicę.
Ufff…! Odsapnęłam i zatrzymałam się przed domem syna. Zanim wysiadłam z auta, syn stanął w progu swojego domu i ze śmiechem zawołał:
A ty co tak trąbisz jak szalona, przecież głuchy nie jestem!
Wtedy i ja zaczęłam się śmiać. Poczułam się już bezpiecznie. Emocje puściły. A opowiadając mu swoje przeżycia na jego wąskiej uliczce, rechotałam już z nim na dobre.
Syn oczywiście zreperował co trzeba i tym samym wybawił mnie od dalszej kompromitacji. Okazało się, że to w elektronice nastąpił jakiś feler i co chwilę dochodziło do styku kabelków, czy czegoś tam, i dlatego moje auto — w tak prozaiczny sposób — meldowało o awarii. Aby do tego wniosku jednak dojść, syn musiał rozebrać całą kierownicę. Air Back to ja nawet w rękach trzymałam. Ale muszę przyznać, że dokładnie obserwowałam też i ręce syna, aby zapamiętać, tak na wszelki wypadek, że w razie gdyby moje auto znów zaczęło samowolnie trąbić jak szalone, to spod tablicy rozdzielczej 13 bezpiecznik od lewej muszę tylko wyciągnąć i wtedy momentalnie przestanie... I znów odzyskam nad nim kontrolę.




środa, 11 grudnia 2019

Moc pozytywnego myślenia

Byłam dzisiaj u fryzjera. Notabene u mojego znajomego fryzjera, który już ponad 20 lat włosy mi ścina, modeluje, robi balejaż. Jest bardzo dobry w swoim fachu. Jego salon ma najlepszą renomę w mieście. Bardzo go lubię. To taki miły, ciągle uśmiechnięty 43-letni Włoch, imieniem Giuseppe. O nazwisku nawet nie wspomnę, bo jeszcze komuś przyjdą do głowy jakiś nie na miejscu skojarzenia, gdyż o takim akurat nazwisku, w latach trzydziestych ubiegłego stulecia, bardzo znany był pewien jego rodak… O, chociażby z Alcatraz.

Jak się z Giuseppe do siebie dorwiemy, to nagadać się nie możemy. Gaduła z Giuseppe, że ho, ho! Mnie też nic nie brakuje. Bardzo sympatycznie nam się ze sobą rozmawia, bo nadajemy na podobnych falach. Tym razem rozmawialiśmy o jego wypadku i o pozytywnym myśleniu.

Otóż przed dwoma miesiącami Giuseppe w bardzo dziwnych okolicznościach uległ nieszczęśliwemu wypadkowi. Pucował w garażu swojego ukochanego Oldtimer`a i na koniec pucowania, jakoś tak niefortunnie się stało, że jego ukochane, ważące 1 tonę auto, na niego najechało, uszkadzając mu kręgosłup i kręgi szyjne oraz łamiąc żebra. Nieprzytomnego Giuseppe przetransportowano helikopterem do Unfall Klinik (tłum. klinika powypadkowa). Leżał tam na intensywnej terapii. W przeciągu dwóch tygodni miał przeprowadzone dwie poważne operacje kręgosłupa. W miejscu uszkodzonych kręgów założono mu jakieś płytki metalowe. Miał też wiele innych zabiegów, gdyż uszkodzeń ciała miał więcej. Ja jednak nie będę ich opisywać, gdyż mogłabym co namieszać. Po prostu nie nadążałam za Giuseppe, kiedy on w swojej opowieści zasuwał terminami medycznymi (oczywiście po niemiecku), a one… te terminy medyczne mam na myśli, tak na już, nic mi nie mówiły. Zresztą, to już nawet nie jest istotne. Istotne jest natomiast to, że lekarze nie dawali mu większych szans, że będzie mógł jeszcze kiedyś chodzić. Giuseppe jednak nie chciał nawet o tym słyszeć. Opowiadał mi jak leżał na intensywnej terapii bez ruchu, wpatrując się w sufit, i wmawiał sobie na okrągło, że chodzić będzie... i basta! Żadnej innej myśli do siebie nie dopuszczał. Ma żonę i dwóch synów. Dla nich musi być sprawny. Za wszelką cenę. Nawet swojej matki, mieszkającej obecnie na Sycylii, nie pozwolił nikomu o swoim wypadku powiadamiać, gdyż obiecał jej wcześniej, jeszcze przed wypadkiem, że ją tam odwiedzi i miał zamiar słowa dotrzymać. Nie załamywał się swoją sytuacją, nie rozpaczał. Myślał pozytywnie. Przez cały czas. Wierzył, ba, był pewien, że stanie na własnych nogach. No i ku ogromnemu zaskoczeniu lekarzy, stanął. Od tygodnia nawet już pracuje. Wprawdzie nosi przez cały czas jakiś gorset ortopedyczny, ale nie narzeka na jakiekolwiek niedogodności z nim związane. A już na ból w ogóle. Ciągle jest uśmiechnięty, wesoły, pozytywnie nastawiony do życia, do swojej przyszłości. Owszem, wiele się zmieniło obecnie w jego życiu, ale na lepsze. Zmienił się jego stosunek do życia. Zmieniły się też priorytety życiowe. I tak jak mówił, jest teraz spokojniejszy, bardziej wyciszony, więcej myśli o najbliższych, poświęca im więcej czasu. I takim ma zamiar pozostać już na zawsze.

Zdjęcie zamieściłam za zgodą Giuseppe.


Czy przypadek Giuseppe nie jest dobrym przykładem na moc pozytywnego myślenia? Z pewnością jest. Myślmy więc pozytywnie, zawsze i wszędzie, na przekór wszystkim i wszystkiemu… dla dobra swojego i swoich najbliższych.


Zanim drzewa pokryje biały puch

Jesień trwa. Trwa pięknie. Wprawdzie ze złoto-jesiennej przeszła już w brunatną, ale i w takiej szacie jej do twarzy. Pogoda dopisuje. Temperatura ciągle dodatnia. A jak już się zdarzy przymrozek w nocy, rankiem szybko mija.
Oby taka pogoda trwała jak najdłużej. Choć zima ma także wiele uroków i da się lubić, to jednak tylko wtedy, gdy jest w odpowiednim czasie i nie jest zbyt długa. Już nawet nie z powodu ciągłego odśnieżania, ale z powodu ubierania się na cebulkę. Rany, tyle roboty z tym ubieraniem przed wyjściem z domu. Ale na szczęście, tylko wtedy, kiedy wychodzi się do miasta. Bo na łono natury, w ramach rekreacji, zbyt grubo ubierać się nie trzeba. Bo i po co, skoro ruch rozgrzewa. Przy okazji można nawdychać się cudownych zapachów jesieni. A przede wszystkim, skorzystać z uzdrawiającej energii promieniującej z nagich drzew... Zanim je pokryje biały puch.




niedziela, 8 grudnia 2019

Emerytura. Niby-bajka dla emerytów

Emerytura. Brzmi poważnie. Dla niektórych nieprzyjemnie. A jeszcze dla innych wręcz groźnie. Nie dla mnie. Dla mnie emerytura to piękny czas., to przede wszystkim stan umysłu, nie konta.
Należę do osób energicznych i aktywnych i wcale nie mam zamiaru przestać taką być. Przeciwnie. Cieszę, że mam teraz więcej czasu dla siebie, dla swoich pasji.
Gdyby mi finansów na emeryturze zaczęło jednak brakować, mam zamiar sobie dorabiać. Jak? A chociażby jako asystentka Bauer`a (tłum. rolnik). Zamiast żyć wspomnieniami z dzieciństwa z wakacyjnych przygód u cioci na wsi, będę miała okazję na wiejskim gospodarstwie w rzeczywistości się zakotwiczyć. Mogę też wejść w rolę inseminatorki i brać udział w prokreacji… A co! Prokreacja to przecież niezwykle ważna rzecz. Przerzucać co zwierzęta wydalą też mi nie straszne. Zapach, jak zapach, bardzo naturalny… i związany ze wspomnieniami moich cudownych wakacji na wsi.
A może jako drwal się zatrudnię? W dzieciństwie po drzewach skakałam niczym małpiątko... E, chyba jednak nie! Na drwala to chyba mi już za późno. A jak spadnę i stare gnaty pogruchoczę? Nie, z drwala zrezygnuję, bo mam w planie zdrowo i długo żyć.
Wiem! Zaczepię się w myjni aut. Choćby tylko w lecie, w czasie upałów. Darmowe kąpiele gwarantowane... Zaraz, pszczelarką też mogę być, miód przecież bardzo lubię. Pszczoły mnie też lubią. Tak mniemam, bo przez całe moje życie tylko dwie mnie użądliły. Z powodu mojej głupoty oczywiście… Wsadziłam palec nie tam gdzie powinnam.
Od wczesnej wiosny mogę sobie dorobić także na karuzeli. To praca przyjemna i wesoła. Zawsze tam gwarno, radośnie i muzyki można posłuchać. Zwłaszcza Techno. A ja akurat za tym gatunkiem muzyki przepadam.

Najbardziej odpowiada mi jednak dorabianie jako Hexe (tłum. czarownica). Z resztą, ten etat mam zapewniony. Już go dawno temu zaklepałam. Lokum także. Na szczycie Ochsenberg (tłum. Góra Wołowa). W ramach rozrywki, każdego roku, pod koniec kwietnia, będę sobie latać na sabat na Brocken. Będziemy tam z koleżankami po fachu świętować Noc Walpurgii. A gdy będzie mi się ckniło za moimi rodaczkami, polecę też na Łysą Górę raz od czasu. Ale się będzie działo! Dla dobrych znajomych kilka etatów czarownic też mogę załatwić… Jakby co! Bez żadnej tam korupcji, ma się rozumieć, a z dobrego serca mego.
Gdyby się tak zdarzyło, że z mojego lokum ktoś mnie będzie chciał przepędzić, rozglądnę się za jakimś starym zamczyskiem… A co! Płynie we mnie nieco błękitnej krwi. Mam już nawet na oku taki jeden, na szczycie góry Zollern. Osobiście wolę jednak coś skromniejszego. Altanka ogrodowa też mnie zadowoli. Bo i korzyści z niej wiele… Łono Matki Natury na wyciągnięcie ręki. A jakby i z altanki mnie ktoś na cztery wiatry przepędził, to i pod gołym niebem spać mogę… A co mi tam! Co za frajda tak sobie codziennie gdzie indziej spać i budzić się wraz z Matką Naturą. Na jej łonie fajnie się też medytuje. Najlepiej.
Mam też zamiar wybrać się w rejs dookoła świata... Jak już, to już! I żadne to dryfowanie będzie, a prawdziwy rejs i pełna nad nim kontrola... i nad swoim życiem.


A gdyby mi jednak z moich planów i marzeń nic nie wyszło, to zawsze mogę dać się porwać UFO… i jazda w kosmos! Wenus mi się ostatnio marzy. Jednego ufoludka już znam. Często ląduje na lądowisku niedaleko mojej chatki i mnie odwiedza. Lubimy się, bo mamy wiele wspólnego.


Tak, planów na emeryturę mam mnóstwo. Nudzić się z pewnością nie będę. Myślę, że w razie gdyby… No, te braki w finansach mam na myśli… to zajęcie szacownej szeptuchy też mi będzie odpowiadać. Wszak param się magią od dawna, ale tylko białą, pozytywną... Tyle możliwości, tyle rad, tyle czarów. Bo co jak co, ale czarować to ja wręcz uwielbiam, bajdurzyć jeszcze bardziej.




***

Czasami warto patrzeć na życie z przymrużeniem oka. Łatwiej wtedy żyć. Radośniej. Ludzie z poczuciem humoru potrafią to doskonale. W każdej sytuacji umieją dostrzec coś ciekawego, coś zabawnego dzięki czemu wprowadzają siebie w dobry nastrój. Czy innych także? A to zależy. Od tych innych, ma się rozumieć. Ci, co także mają poczucie humoru, będą się równie dobrze bawić. Ba, jeszcze sami od siebie coś zabawnego dołożą. Ale ci, którym poczucia humoru niestety brak, rozbawić się nie dadzą. Tacy chyba w ogóle nie rozumieją żartów. Wszystko traktują na serio, z marsową miną. Ale dobre i to, bo przynajmniej do jakichś refleksji można ich skłonić tym — czym osoby z poczuciem humoru się bawią i z czego żartują. ;)


Co to jest prawda?


Prawda to oręż w walce z podłym kłamstwem. Zwycięża jednak tylko ta prawda, za którą stoi — szlachetny rozum.




piątek, 6 grudnia 2019

Podsłuchane u dentysty

Miałam dzisiaj wizytę u dentysty, notabene, u mojego znajomego dentysty z Polski. Kiedy z rozdziawioną buzią siedziałam już na wygodnym fotelu, zaczęłam się zastanawiać nad słowami usłyszanymi w poczekalni przychodni. Słyszałam tam rozmowę dwóch kobiet. Pacjentek. Obie narzekały na koszty, jakie muszą ponieść za usługi stomatologiczne. Narzekały też na ogólną sytuacją gospodarczą w Niemczech. Jedna drugiej podawała przykłady, co ostatnimi laty podrożało, i jaki ma to wpływ na codzienne życie. Wskazywały na puste miejsca w poczekalni, mówiąc, że ze względu na ogólną drożyznę w każdej dziedzinie życia ludziom jest teraz o wiele ciężej dbać o swoje uzębienie. Że wiele ludzi wręcz przestało odwiedzać gabinety stomatologiczne, albo, w najlepszym razie, wizyty swoje mocno ograniczyło. Chcąc nie chcąc, słyszałam wszystko o czym mówią i w duchu przyznawałam im rację. Tak jest w istocie od paru ładnych lat. Za wszystko trzeba płacić, za każdą najmniejszą nawet plombę trzeba z kieszeni wyłożyć co najmniej 40,- €. Kasy chorych płacą jedynie za okresowe kontrole, za wyrwanie zębów i za szpetne, trujące plomby amalgamatowe. Ludzie coraz rzadziej chodzą do dentysty, bo ich po prostu nie stać.

U każdego lekarza-specjalisty obecnie trzeba za większość badań płacić z własnej kieszeni. Mimo ubezpieczenia. Kasy chorych refundują jedynie podstawowe badania. Takie jak np. morfologia krwi. Najbardziej podstawowe z podstawowych badań. Z tym, że refundują te badania jedynie co dwa lata. Jak ktoś chce częściej krew swoją badać musi sam za badanie zapłacić. I tak jest prawie ze wszystkimi podstawowymi badaniami. Kto nie chce wykładać ze swojej kieszeni, albo rzeczone kieszenie ma puste, musi się trzymać zdrowo przez calusieńkie dwa lata. A gdyby jednak nie wytrzymał, to o tyle ma dobrze, że go, schorowanego nieboraka, w szpitalu przyjmą zawsze. A jak tam się już znajdzie, to aż tak bardzo martwić się nie musi, bo wtedy za wszystkie badania kasa chorych zapłaci. Jedynie za każdy dzień pobytu w szpitalu płacić musi. O przepraszam… dopłacić, bo szanowne kasy chorych oczywiście partycypują w kosztach.

Rzeczywiście, porobiło się tutaj… Z dnia na dzień jest coraz gorzej. Blady strach padł na ludzi średniozamożnych. Zaczyna brakować pieniędzy. Muszą oszczędzać więc na zdrowiu. A co mają powiedzieć ludzie biedni, którzy stracili pracę? Tacy ludzie muszą się martwić przede wszystkim o to, by mieć co do garnka włożyć. O zdrowiu nawet nie myślą. A co dopiero o ładnym, zdrowym, w pełni uzębionym uśmiechu.
Kiedy dentysta oglądnął wszystkie moje zęby, które, ku mojemu ogromnemu zadowoleniu, okazały się być nadal zdrowe, wykonał jeszcze (jak co pół roku) pełny ich skaling. Po tym zabiegu zamknęłam buzię i skończyłam rozmyślać. Szybko ją jednak na powrót otworzyłam, bo koniecznie musiałam zadać mu pytanie:
Panie Adamie, czy naprawdę jest tak źle z pacjentami? — cedziłam słowa, rozmasowując dłońmi nadwerężone zawiasy żuchwy. — Coraz rzadziej przychodzą?
A cedziłam te słowa po niemiecku. Chciałam być grzeczna, gdyż wiem, że asystentka dentysty ni w ząb po polsku nie rozumie. A ja ją bardzo lubię. To takie miłe, ładniutkie, czarnoskóre dziewczątko o pięknym, bielusieńkim jak świeżutki śnieg uzębieniu.
Pan Adam jednak odpowiedział mi po polsku. Pewnie uznał, że to, co mówi, lepiej żeby pozostało między nami.
Ech, proszę pani, jest gorzej niż źle… A niech to szlag trafi, co za czasy nastały. Kasy chorych wypięły się na wszystkich i nie chcą refundować już pomału niczego, a ludzie tak zbiednieli, że mało kogo stać teraz na leczenie zębów. Przychodzą najczęściej dopiero wtedy, kiedy z bólu już nie wytrzymują i ząb nie nadaje się już do leczenia a jedynie do ekstrakcji. Niewielu, kto ma słabe zęby, stać dzisiaj na ładny uśmiech, bo żeby go mieć, musieliby wydać duże pieniądze. Są to kwoty rzędu tysięcy euro. Wiele osób mimo wszystko próbuje zadbać o swój uśmiech, ale żeby nie być narażonym na tak wysokie koszty, jedzie do Polski. Niższe koszty materiałowe, niższe koszty prac protetycznych i niższe honoraria lekarskie sprawiają, że leczenie stomatologiczne w Polsce jest blisko 70% tańsze niż w Niemczech. Dla Niemców jest to oczywista gratka. Jeszcze trochę, a pójdziemy z torbami… Jakby nie patrzeć.

Szkoda mi się zrobiło pana Adama. No ale co zrobić? Wszystkim się teraz ciężej przędzie. Takie czasy. Wszędzie.
Na odchodnym, aby rozładować nieco sytuację, opowiedziałam panu Adamowi, jak to kiedyś, przed kilkoma laty, przeczytałam w polskiej gazecie o takiej jednej Niemce (z byłego DDR-u), która pojechała do Szczecina, aby tam skorzystać z usług renomowanej przychodni stomatologicznej. No i owszem, korzystała, nawet bardzo skrzętnie, przez 3 dni z rzędu — na kwotę 5 tys. €. Tyle, że po 3 dniach uciekła, nie płacąc. Służba graniczna, powiadomiona przez policję i przychodnię stomatologiczną, zdążyła ją jednak zatrzymać na przejściu granicznym i do porządku przywołać. Oszustka chciała wyrolować polskich dentystów, a koniec końców wyrolowała samą siebie. Bo też zamiast oszczędzić na kosztach stomatologicznych te sławetne 70%, czekały ją dodatkowe koszty, kara za wyłudzenie. A w Niemczech to bardzo wysoka kara.

Wyszłam od dentysty roześmiana, ponieważ zdrowo się pośmialiśmy z panem Adamem z chytrej Niemki. Będąc jednak już na zewnątrz, mina mi nieco zrzedła, bo nagle moja wyobraźnia roztoczyła przede mną wizję bezzębnych uśmiechów. Aż się wzdrygnęłam na samą myśl, że może to być prawdą… Brrr! Od dziecka mam uraz do bezzębnych uśmiechów. O rany, to nie może być prawdą!




Wniosek nasuwa się jeden:

Dbajmy o zęby naszych dzieci, aby w dorosłości nie musiały stawać przed podobnym dylematem: wydać duże pieniądze na ładny uśmiech, czy straszyć bezzębnym?


Kiedy człowiek traci chęć do działania?


Człowiek traci chęć do działania najczęściej wtedy, kiedy nie widzi odzwierciedlenia swoich poczynań w oczach innych.






wtorek, 3 grudnia 2019

Puk, puk, czy są tu grzeczne dzieci? Św. Mikołaj przybywa

Bez Św. Mikołaja życie byłoby smutne. Dzieci wiedzą o tym i wierzą, że Św. Mikołaj od wieków rozdaje prezenty. Inaczej nie byłby święty. Co roku wyczekują jego przybycia. Czekają zwłaszcza na prezenty, o które prosiły go w listach.
Miesiąc grudzień to, jak co roku, czas wędrujących od domu do domu Mikołajów. Jest ich mnóstwo, bo też i dzieci jest mnóstwo, grzecznych dzieci. Nic dziwnego, że akurat na ten miesiąc w roku dzieci czekają z wielkim wytęsknieniem. 


Obrazek z Internetu.


Cieszcie się dzieci, na Ziemię przybywa wyczekiwany przez was Święty Mikołaj. Pamiętacie? To taki miły staruszek z białą brodą i ogromną czerwoną czapką. Mikołaj kocha was i bardzo się raduje, gdy sprawia wam przyjemność. Wnet zajedzie pięknymi saniami pod wasz dom, puk, puk, puk… zapuka do drzwi i zawoła:
Ho, ho, ho! Czy są tu grzeczne dzieci?!
A kiedy przekroczy próg waszego domu i wejdzie do środka, zapyta:
Byłyście grzeczne przez cały rok, kochane dzieci?
Prawda, że to bardzo radosna chwila gościć Św. Mikołaja u siebie w domu? Ale zanim Mikołaj do was przybędzie, możecie go już wcześniej zobaczyć na niebie jak pędzi saniami zaprzęgniętymi w osiem reniferów. Wiecie jak to zrobić…? O tak, właśnie tak. Kiedy tylko zapadnie wieczór i na dworze zrobi się ciemno, usiądźcie sobie przy oknie i obserwujcie niebo. Albo później, kiedy będziecie już w łóżeczkach i wzejdzie księżyc, oświetlając pięknie świat. A wtedy, na tle jego tarczy, na pewno uda wam się zobaczyć pędzące sanie z zaprzęgiem reniferów.

Gdyby się jednak okazało, że do chwili przybycia Mikołaja na Ziemię niebo będzie zachmurzone i księżyca nie będzie widać, to musicie go sobie, kochane dzieci, wyobrazić. Macie przecież bujną wyobraźnię, prawda? Nie będziecie więc miały trudności z wyobrażeniem sobie świecącego jasnym światłem księżyca.



O właśnie tak. Księżyc ze świetlistą otoczką wyłania się zza chmur i spogląda na Ziemię. Świeci bajecznie pięknym i tajemniczym światłem. Aż bajkowo robi się dookoła. Prawda?
Przybywającego na Ziemię Św. Mikołaja najlepiej widać na tle księżyca w pełni, to jasne. Ale ten, kto ma wyobraźnię, dostrzeże go także, gdy na niebie będzie widać tylko jego cieniutki sierp. A nawet, gdy go wcale nie będzie widać, gdy będzie zakryły przez grube chmurzyska.

W oczekiwaniu na przybycie Mikołaja życzę wam, kochane dzieci, wielu ciekawych wrażeń podczas obserwacji nieba i księżyca. A kiedy Mikołaj już zapuka do waszych drzwi, przyjmijcie go radośnie. I nie bójcie się go. Mikołaj, choć ma dużą rózgę, dzieci nie bije.

Mikołaj kocha wszystkie dzieci. I te grzeczne, i te mniej grzeczne. Dając wam prezenty, wierzy, tak jak wy wierzycie w niego, że wszystkie będziecie szczęśliwe, grzeczne i dobre.




   — Kochane dzieci, życzę wam wymarzonych prezentów od Mikołaja!... Halo, halo!, to mówię ja, wróżka Sagitta. Czy już mnie widzicie? Podążam do was za Mikołajem. Ja też mam coś dla was... Duuużo czarodziejskich niespodzianek.


Gdy ciało się starzeje...


Młodości nie zatrzymasz, ale młodą duszę tak... Dusza może zostać młoda. Czy zostanie, i na jak długo, to w dużej mierze zależy od ciebie.


 



poniedziałek, 2 grudnia 2019

Gdy praca w biurze nudzi

(tylko dla dorosłych i odpornych na obrzydlistwa)


Gdy praca w biurze zaczyna nudzić, wtedy biurokraci różne rzeczy wymyślają, byleby tylko nudę zabić. Wszak nuda to niemiłe uczucie, i do tego, destruktywnie działa na psychikę człowieka. Ba, potrafi być nawet zabójcza. Nic więc dziwnego, że każdy biurokrata na własną rękę, jak tylko może, próbuje się ratować przed tym jej zabójczym działaniem. Każdy przecież chce żyć i zachować zdrowie, zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Biurokrata nie inaczej. Dlatego, kiedy go tylko nuda zaczyna dopadać, nie czeka aż zacznie mu coraz mocniej doskwierać, o nie, natychmiast wytacza działa i usilnie próbuje nudę zabić. A że działa są różne, tak jak i biurokraci są różni, to też sam proces zabijania nudy jest różny. I tak: jedni zabijają ją, wyrywając po kryjomu na miasto na zakupy albo do kafejki; inni co rusz latają do kibelka jak ze „sraczką”, że się tak kolokwialnie wyrażę, a w rezultacie idą sobie popalać papieroski; inni prowadzą długie rozmowy telefoniczne, albo między sobą — koleżeństwem biurowym; inni ukradkiem rozwiązują krzyżówki pod biurkiem albo czytają prasę; jeszcze inni surfują cichaczem po Internecie (jeśli oczywiście szef blokady jeszcze nie założył); a jeszcze inni zajmują się rozwijaniem swoich talentów artystycznych i tworzeniem niepowtarzalnych dzieł. Oto przykład takich dzieł:



Skąd wiem, że te dzieła to dzieła biurokraty? Ano stąd, gdyż dostałam je pocztą mailową od biurokraty właśnie. Znajomego biurokraty. Wprawdzie to nie jego dzieła, jak pisze, a jego kolegi zza ściany, ale że powstały w czasie zabijania nudy, mój znajomy zapewnił. O właśnie tak: — „Wenn die Büroarbeit langweilt...” (tłum. z jęz. niem. — jak w powyższym tytule: — „Gdy praca w biurze nudzi…”).

A czemu mi te dzieła przesłał? Nie wiem. Może liczył na ich skomentowanie, wiedząc, że ja w Polsce — swojego czasu — też biurokratką byłam? Nie skomentowałam jednak, bo na szczęście daleka już jestem od spraw biurowych i klimatów w biurach panujących… To raz. A dwa, bo tych akurat much z dzieł biurokraty brzydzę się najbardziej. Ha, mam nawet okropny uraz na ich punkcie. Pamiętam je z dawnych lat z Polski, jako tzw. „muchy gówniane”. A obrzydzenia do nich nabawiłam się, będąc na wakacjach u mojej cioci na wsi, jako młode, choć wcale nie płoche dziewczę. Bynajmniej! A było to wtedy, kiedy będąc wraz z ciocią u jej znajomych w leśniczówce, za niecierpiącą zwłoki potrzebą zmuszona byłam odwiedzić ich sławojkę. Rany, myślałam, że tam zwymiotuję. Na szczęście udało mi się jakoś wziąć w garść i nie zwymiotowałam. Na bezdechu, ze ściśniętym gardłem, wyrwałam stamtąd jak z katapulty. Mało drzwi sławojki z zawiasów nie wyrywałam. Z potwornym obrzydzeniem i już za podwójnie niecierpiącą zwłoki potrzebą, niczym młoda łania, pognałam do lasu.

Dla pełniejszego uzasadnienia mojego obrzydzenia do much — załączam fragment mojego wspomnienia pt. "Kolonijne doświadczenia dziesięciolatki":

Pani Krysia oddała mnie do izolatki. W izolatce leżała już Urszula, koleżanka z mojej miejscowości. Mieszkała obok mnie na tej samej ulicy. Znałam ją dobrze, ale jakoś przy niej w izolatce wcale się lepiej nie poczułam. Dlaczego? Ano dlatego, że Urszula, leżąc na łóżku, robiła sobie naszyjnik... z much. Akurat jak weszłam do izolatki ona nanizywała na igłę z nitką wcześniej złapane już muchy. Widok był obrzydliwy. Ten jej niby naszyjnik cały się ruszał, bo niektóre muchy jeszcze żyły. Znów mnie wzięło na wymioty. A Urszula tylko się śmiała”.

Fuj!, obrzydlistwa te muszyska. Dzieła biurokraty też. Chyba jednak wyślę e-maila do mojego znajomego z odpowiednim komentarzem. Niech się dowie, że polscy biurokraci — aż tak! — w biurze się nie nudzą! (Chyba?).