Miałam
dzisiaj wizytę u dentysty, notabene, u mojego znajomego dentysty z
Polski. Kiedy z rozdziawioną buzią siedziałam już na wygodnym
fotelu, zaczęłam się zastanawiać nad słowami usłyszanymi w
poczekalni przychodni. Słyszałam tam rozmowę dwóch kobiet.
Pacjentek. Obie narzekały na koszty, jakie muszą ponieść za
usługi stomatologiczne. Narzekały też na ogólną sytuacją
gospodarczą w Niemczech. Jedna drugiej podawała przykłady, co
ostatnimi laty podrożało, i jaki ma to wpływ na codzienne życie.
Wskazywały na puste miejsca w poczekalni, mówiąc, że ze względu
na ogólną drożyznę w każdej dziedzinie życia ludziom jest teraz
o wiele ciężej dbać o swoje uzębienie. Że wiele ludzi wręcz
przestało odwiedzać gabinety stomatologiczne, albo, w najlepszym
razie, wizyty swoje mocno ograniczyło. Chcąc nie chcąc, słyszałam
wszystko o czym mówią i w duchu przyznawałam im rację. Tak jest w
istocie od paru ładnych lat. Za wszystko trzeba płacić, za każdą
najmniejszą nawet plombę trzeba z kieszeni wyłożyć co najmniej
40,- €. Kasy chorych płacą jedynie za okresowe kontrole, za
wyrwanie zębów i za szpetne, trujące plomby amalgamatowe. Ludzie
coraz rzadziej chodzą do dentysty, bo ich po prostu nie stać.
U
każdego lekarza-specjalisty obecnie trzeba za większość badań
płacić z własnej kieszeni. Mimo ubezpieczenia. Kasy chorych
refundują jedynie podstawowe badania. Takie jak np. morfologia krwi.
Najbardziej podstawowe z podstawowych badań. Z tym, że refundują
te badania jedynie co dwa lata. Jak ktoś chce częściej krew swoją
badać musi sam za badanie zapłacić. I tak jest prawie ze
wszystkimi podstawowymi badaniami. Kto nie chce wykładać ze swojej
kieszeni, albo rzeczone kieszenie ma puste, musi się trzymać zdrowo
przez calusieńkie dwa lata. A gdyby jednak nie wytrzymał, to o tyle
ma dobrze, że go, schorowanego nieboraka, w szpitalu przyjmą
zawsze. A jak tam się już znajdzie, to aż tak bardzo martwić się
nie musi, bo wtedy za wszystkie badania kasa chorych zapłaci.
Jedynie za każdy dzień pobytu w szpitalu płacić musi. O
przepraszam… dopłacić, bo szanowne kasy chorych oczywiście
partycypują w kosztach.
Rzeczywiście,
porobiło się tutaj… Z dnia na dzień jest coraz gorzej. Blady
strach padł na ludzi średniozamożnych. Zaczyna brakować
pieniędzy. Muszą oszczędzać więc na zdrowiu. A co mają
powiedzieć ludzie biedni, którzy stracili pracę? Tacy ludzie muszą
się martwić przede wszystkim o to, by mieć co do garnka włożyć.
O zdrowiu nawet nie myślą. A co dopiero o ładnym, zdrowym, w pełni
uzębionym uśmiechu.
Kiedy
dentysta oglądnął wszystkie moje zęby, które, ku mojemu
ogromnemu zadowoleniu, okazały się być nadal zdrowe, wykonał
jeszcze (jak co pół roku) pełny ich skaling. Po tym zabiegu
zamknęłam buzię i skończyłam rozmyślać. Szybko ją jednak na
powrót otworzyłam, bo koniecznie musiałam zadać mu pytanie:
— Panie
Adamie, czy naprawdę jest tak źle z pacjentami? — cedziłam
słowa, rozmasowując dłońmi nadwerężone zawiasy żuchwy. —
Coraz rzadziej przychodzą?
A
cedziłam te słowa po niemiecku. Chciałam być grzeczna, gdyż
wiem, że asystentka dentysty ni w ząb po polsku nie rozumie. A ja
ją bardzo lubię. To takie miłe, ładniutkie, czarnoskóre
dziewczątko o pięknym, bielusieńkim jak świeżutki śnieg
uzębieniu.
Pan
Adam jednak odpowiedział mi po polsku. Pewnie uznał, że to, co
mówi, lepiej żeby pozostało między nami.
— Ech,
proszę pani, jest gorzej niż źle… A niech to szlag trafi, co za
czasy nastały. Kasy chorych wypięły się na wszystkich i nie chcą
refundować już pomału niczego, a ludzie tak zbiednieli, że mało
kogo stać teraz na leczenie zębów. Przychodzą najczęściej
dopiero wtedy, kiedy z bólu już nie wytrzymują i ząb nie nadaje
się już do leczenia a jedynie do ekstrakcji. Niewielu, kto ma słabe
zęby, stać dzisiaj na ładny uśmiech, bo żeby go mieć, musieliby
wydać duże pieniądze. Są to kwoty rzędu tysięcy euro. Wiele
osób mimo wszystko próbuje zadbać o swój uśmiech, ale żeby nie
być narażonym na tak wysokie koszty, jedzie do Polski. Niższe
koszty materiałowe, niższe koszty prac protetycznych i niższe
honoraria lekarskie sprawiają, że leczenie stomatologiczne w Polsce
jest blisko 70% tańsze niż w Niemczech. Dla Niemców jest to
oczywista gratka. Jeszcze trochę, a pójdziemy z torbami… Jakby
nie patrzeć.
Szkoda mi
się zrobiło pana Adama. No ale co zrobić? Wszystkim się teraz
ciężej przędzie. Takie czasy. Wszędzie.
Na
odchodnym, aby rozładować nieco sytuację, opowiedziałam panu
Adamowi, jak to kiedyś, przed kilkoma laty, przeczytałam w polskiej
gazecie o takiej jednej Niemce (z byłego DDR-u), która pojechała
do Szczecina, aby tam skorzystać z usług renomowanej przychodni
stomatologicznej. No i owszem, korzystała, nawet bardzo skrzętnie,
przez 3 dni z rzędu — na kwotę 5 tys. €. Tyle, że po 3 dniach
uciekła, nie płacąc. Służba graniczna, powiadomiona przez
policję i przychodnię stomatologiczną, zdążyła ją jednak
zatrzymać na przejściu granicznym i do porządku przywołać.
Oszustka chciała wyrolować polskich dentystów, a koniec końców
wyrolowała samą siebie. Bo też zamiast oszczędzić na kosztach
stomatologicznych te sławetne 70%, czekały ją dodatkowe koszty,
kara za wyłudzenie. A w Niemczech to bardzo wysoka kara.
Wyszłam
od dentysty roześmiana, ponieważ zdrowo się pośmialiśmy z panem
Adamem z chytrej Niemki. Będąc jednak już na zewnątrz, mina mi
nieco zrzedła, bo nagle moja wyobraźnia roztoczyła przede mną
wizję bezzębnych uśmiechów. Aż się wzdrygnęłam na samą myśl,
że może to być prawdą… Brrr! Od dziecka mam uraz do bezzębnych
uśmiechów. O rany, to nie może być prawdą!
Wniosek
nasuwa się jeden:
Dbajmy o zęby
naszych dzieci, aby w dorosłości nie musiały stawać przed
podobnym dylematem: wydać duże pieniądze na ładny uśmiech, czy
straszyć bezzębnym?