Niedawno
szukałam pewnego dokumentu w szufladzie ze starymi papierzyskami
i natknęłam się na swój rękopis sprzed wielu, wielu lat. Kiedy
zobaczyłam datę, z zaciekawieniem zabrałam się za czytanie. Po
przeczytaniu pierwszego zdania przypomniało mi się w jakim celu
tekst ten napisałam.
Było
to wypracowanie z języka polskiego, za które... ha, uwaga, bo będę
się chwalić: — dostałam jedynkę... No, no, tylko się nie
śmiać, bo mówię o ocenie szkolnej w Niemczech. Najwyższej
ocenie. Według polskich ocen byłaby to oczywiście szóstka... No!
Skąd to moje wypracowanie? Ano stąd, że moja ucząca się jeszcze
wtedy latorośl, w osóbce mojej córki, mnie o nie poprosiła...
Mówiąc ściślej, wyręczyła się mną.
A
było to tak: Córka wyjechała na kilkudniową klasową wycieczkę.
Była wtedy w II klasie gimnazjalnej. Z wycieczki zadzwoniła do mnie
z prośbę, żebym napisała dla niej (czyt. za nią) wypracowanie na
temat przeczytanej ostatnio polskiej książki, ponieważ ona
zupełnie zapomniała, że po powrocie z wycieczki musi oddać na
egzamin z języka polskiego takowe wypracowanie. No i cóż mi było
począć? Oczywiście zgodziłam się, jako „dobra” matka — w
cudzysłowie, bo wiem, że to niepedagogiczne wyręczać dziecko w
obowiązkach szkolnych. Przyznam jednak szczerze, że wcale aż
takich wielkich wyrzutów sumienia z tego powodu nie miałam.
Dlaczego? Ano dlatego, że moja córka zawsze była dobrą uczennicą,
i w Polsce, i tutaj, w Niemczech. Gdyby się źle uczyła, gdyby
uczyć się jej nie chciało, jestem pewna, że nie wyręczałabym
jej tak łatwo. Ale tak... myślę, że taki mały wyłom w
zasadach, to nie takie znów aż wielkie halo.
Spytałam
tylko córkę jaką książkę polską ostatnio przeczytała, mając
nadzieję, że i ja ją czytałam. Niestety, okazało się, że była
to książka Marii Łopatkowej pt. „Którędy do ludzi”, której
akurat nie czytałam. Musiałam więc szybko zabrać się za
czytanie. Córka podpowiedziała mi tylko jaki wątek chciałaby
rozwinąć... No i wzięłam się za czytanie, a potem za pisanie.
Odręcznie, ma się rozumieć. Polskiej maszyny do pisania tu nie
miałam, a komputera jeszcze nie miałam.
Kiedy
córka wróciła z wycieczki, wypracowanie już na nią czekało.
Córka przepisała je tylko własnoręcznie i na drugi dzień
zaniosła do szkoły na egzamin z polskiego. Po dwóch dniach dzwoni
do mnie szczęśliwa, że profesor z polskiego był jej (czyt. moim)
wypracowaniem zachwycony i ocenił je na jedynkę.
Czy
byłam dumna? Nie wiem, pewnie trochę tak, ale przede wszystkim
byłam rozbawiona. Uśmiałam się i teraz, kiedy „wypracowanie”
moje czytałam. Przypomniały mi się czasy sprzed 28 lat.
Niestety,
nie mam już tej książki. Córka pożyczyła ją wówczas w
internacie jakiejś koleżance z Polski i już do nas nie wróciła.
Szkoda, bo teraz z pewnością bym do niej wróciła. Chociażby po
to, aby sprawdzić czy to „wypracowanie” napisałam z sensem. Tak
czy siak, myślę jednak, że dzisiaj jedynki bym już za nie nie
dostała, bo coś mi się wydaje, że jak na dzisiejsze czasy, obraz
miłości zbyt wyidealizowałam. Świat tak bardzo się zmienił
przez te wszystkie lata. Niestety, na niekorzyść.
Przepisałam
mój rękopis na komputerze. Na pamiątkę... A niech tam...
zamieszczę jego tekst i tutaj. Może ktoś z moich Czytelników
czytał wspomnianą książkę Marii Łopatkowej, to może oceni moje
wypociny sprzed 28 lat. Choćby w myślach. Może być — wg ocen
polskich. ;)
***
Wypracowanie
z
języka polskiego
(data:
20.04.1991)
Książka
pod tytułem „Którędy do ludzi” Marii Łopatkowej to książka,
którą autorka napisała na zamówienie młodzieży, a właściwie —
razem z młodzieżą. Od nich to właśnie autorka wzięła tematy,
fragmenty listów, wypowiedzi, a nawet większość tytułów
opowiadań i losy ich bohaterów. Autorce w tej książce nie
chodziło o dokładne rejestrowanie konkretnych zdarzeń lecz o
stworzenie z kilku, czy z kilkunastu znanych autorce sytuacji,
obrazu, który odzwierciedlałby typowe tendencje postępowania
młodzieży, powszechne ich trudności i konflikty, a także sposoby
ich przezwyciężania.
Autorka
poprzez relacje prawdziwych zdarzeń, uczy nas poznać samego siebie,
a także innych. Bo też nie znajdzie się drogi do ludzi i do
swojego wśród nich miejsca, jeśli wiedza o sobie i o innych będzie
uboga, wyobraźnia skąpa, a wrażliwość przytępiona troską
przede wszystkim o własną osobę.
Wielu
z nas młodych poszukuje swojego „ja” w życiu. Wielu błądzi.
Wielu też szuka drogi do siebie, zamiast szukać drogi przede
wszystkim do ludzi. Przecież dopiero wśród ludzi możemy się
odnaleźć. A drogę do ludzi łatwiej jest znaleźć razem z ludźmi,
trudniej — osobno.
Wiadomo,
że droga do ludzi nie jest ani łatwa, ani prosta. Pełno na niej
trudu, zmagań, zakrętów. Ale czyż nie jest to jedyna droga do
szczęścia?
Czas,
w którym żyjemy, jest trudny. Niełatwo w nim o nadzieję, niełatwo
o wiarę w człowieka. Jednak muszę przyznać, że po przeczytaniu
książki Marii Łopatkowej mój — tzw. przez dorosłych —
„młodzieńczy bunt przeciwko niedoskonałości świata”, jakby
trochę zelżał. Zaczynam wierzyć, że jeśli człowiek naprawdę
chce — pokona najbardziej nieprzychylny los. No tak, ale czy sama
wiara wystarczy? Nie, wiem, że nie. Człowiek całe życie musi
pracować nad sobą i udoskonalać siebie, żeby być lepszym
człowiekiem dla innych, a i dla siebie także. Ale czy jest to
możliwe w pojedynkę? Na pewno nie. Aby znaleźć swoje miejsce w
ludzkim świecie, musimy szukać kontaktu z ludźmi, musimy nauczyć
się rozumieć ludzi w różnych ich sytuacjach życiowych. Musimy po
prostu być CZŁOWIEKIEM!
Każdy
z nas, zwłaszcza nas młodych, tak bardzo pragnie miłości —
uczucia najwznioślejszego, najpiękniejszego w ludzkim świecie.
Poprzez miłość najłatwiej trafić do drugiego człowieka. Do
siebie samego także.
Miłość,
to bardzo ważny temat. Dlatego też, spośród wielu opowiadań
Marii Łopatkowej zawartych w książce pt. „Którędy do ludzi”,
najbardziej do serca przypadło mi opowiadanie „Kiedy odejdę w
ciemność”. W opowiadaniu tym autorka opisuje wielką i jakże
dojrzałą miłość dwojga młodych ludzi, która w ciężkiej
chwili spowodowanej chorobą chłopca — została wystawiona na
ogromną próbę. Oni, dwoje młodych ludzi, poznali się w czasie
studiów, zaprzyjaźnili się, a dopiero potem pokochali. Mieli
wielkie plany na swoje wspólne życie. Byli bardzo szczęśliwi
razem, i ze swoimi planami. Ale szczęście ich zostało zmącone
chorobą oczu chłopca. Jednak jak się potem okazało — nie na
długo. Miłość zwyciężyła!
Od
jakiegoś już czasu, będąc w szpitalu, chłopiec zaobserwował, że
jego ukochana dziewczyna coś niedobrego przed nim ukrywa. Kiedy się
nie kontroluje, staje się smutna. Nakłonił ją wreszcie do rozmowy
na ten temat. Dziewczyna przyznała, że jest jej smutno, ponieważ
ciągle brakuje jej odwagi, aby mu o czymś powiedzieć. Że prosiła
nawet doktora, aby pozwolił jej samej mu o tym powiedzieć, a teraz
tchórzy. Chłopiec odgadł od razu w czym rzecz. Powiedział jej, że
nie musi się bać, bo on się już domyśla, że oślepnie.
Dziewczyna była wstrząśnięta jego słowami.
Chłopiec
umiał logicznie myśleć i domyślał się, że jeśli ma się 21
lat i systematycznie zmieniane szkła na coraz mocniejsze nie
poprawiają wzroku, musi się w końcu oślepnąć. Wprawdzie w jego
przypadku lekarze dawali małą nadzieję, mimo to, on hołdował
zasadzie: mieć nadzieję, ale być przygotowanym na najgorsze.
Dlatego też już od dawna przygotowywał się psychicznie do takiego
zwrotu w swoim życiu.
Dziewczynę
wyznania chłopca poruszyły bardzo. Miała żal, że jej wcześniej
nic o tym nie mówił. Jak mógł myśleć, że sprawi jej tym ból?
Przecież kochać, znaczy także i cierpieć czasem.
Chłopak
tak bardzo kochał swoją dziewczynę, że nie mógł znieść nawet
myśli, że ona mogłaby z jego powodu cierpieć. Poprosił ją, aby
go wysłuchała do końca, bo ma jej coś ważnego do powiedzenia.
Ciężkie
i gorzkie to były dla niej słowa, ale i chłopcu niełatwo przez
usta one przechodziły. Prosił ją, aby go zrozumiała, że
najlepiej dla nich obojga będzie, jak się teraz rozstaną. Dla
niej, dlatego, że swoim kalectwem pozbawiłby ją wszystkich planów
na przyszłe życie, pozbawiłby ją też wielu uroków życia. Nie
mógłby pójść z nią ani w góry, ani na wycieczkę rowerową
pojechać. Nie mogliby też pójść ani do kina, ani do teatru, ani
na bal. Wreszcie, nie mogliby mieć dzieci, ponieważ choroba ta może
być dziedziczna. Długo jej wyliczał negatywne i smutne aspekty
swojego ociemnienia, które będą miały ujemny wpływ na ich
miłość. Tłumaczył jej i tłumaczył, i prosił, aby dziewczyna
mu nie przerywała, aż powie wszystko do końca co go dręczy.
Dziewczyna
słuchała cierpliwie, chociaż jego słowa sprawiały jej wielki
ból. Ale rozumiała go. Wiedziała, że chłopiec ją bardzo kocha i
nie chce niszczyć jej przyszłego życia. Że chciałby dać jej
tylko to, co w życiu najlepsze i najpiękniejsze.
Chłopiec
był pewien swojej miłości. Wiedział, że już nigdy nikogo innego
w życiu nie pokocha. Długo się zastanawiał, czy może żyć bez
swojej ukochanej. W końcu doszedł do wniosku, że tak... Bo będzie
żyć pamięcią o niej, marzeniem. Ona w nich będzie na zawsze.
Nigdy nie przeminie.
Groźba
utraty wzroku spowodowała u chłopca pewne przewartościowania.
Zaczął więcej cenić wartości ponadczasowe, ponadzmysłowe,
słowem wszystko to, czego nie da się utracić, co pozostaje w
człowieku do śmierci. Logika w takiej sytuacji kazała mu
przypuszczać, że jeżeli dziewczyna będzie przy nim, może ją
stracić, gdy będzie w nim, w jego sercu, nie straci jej nigdy.
Chłopak doskonale zdawał sobie sprawę, że życie mu się
zawaliło. Że wszystkie ich wspólne plany spaliły na panewce.
Wiedział, że musi swoje dotychczasowe życie zweryfikować i
zmienić całkowicie. Zacząć wszystko od początku. Przede
wszystkim musi zmienić zawód, musi mieć taką pracę, w której
wyczucie rąk będzie wystarczające. Nie pochodził z bogatego domu,
nie mógłby więc zapewnić swojej przyszłej żonie dobrobytu. A
ociemniałemu trudno zdobyć majątek. Żeby móc się wybić w życiu
trzeba mieć dobre oczy, czasami też i szerokie plecy, albo sprawne
łokcie. Żadnych z tych rzeczy nie posiadał. Nie będzie więc mógł
zapewnić swojej ukochanej jako tako dostatniego życia. Nie będzie
miał czym zrekompensować jej dzielenia losu z kaleką. Gdyby kiedyś
zabrakło miłości, nie chciałby, aby została z nim z litości,
czy poczucia obowiązku. Był pewien, że lepiej rozstać się w tym
momencie, kiedy wszystko jeszcze piękne, dobre, kolorowe.
Przekonywał dziewczynę, że człowiekowi dużo łatwiej dać sobie
radę z upośledzonym życiem samemu, aniżeli z kimś drugim, komu
chciałoby się to życie uczynić wspaniałym, a czyni się je
gorszym od znośnego. Chłopak uważał, że w tym tylko znaczeniu
będzie mu lepiej bez niej niż z nią. Tak mu podpowiadał zdrowy
rozsądek.
Dziewczyna
rozumiała swojego ukochanego doskonale, ale nie podzielała jego
zdania. Kiedy chłopak skończył, poprosiła, aby z kolei on jej
wysłuchał i nie przerywał. Skoro on powiedział, co dyktuje mu
jego miłość, teraz kolej na jej miłość. Zanim jednak zaczęła,
zadała mu pytanie. Chciała, by mógł jej racje lepiej zrozumieć.
Spytała go mianowicie, czy uważa ją za kobietę, która pieniądze,
karierę, wygody, stroje, rozrywki stawia ponad miłość. Chłopak
przyznał, że nie, że za taką ją nie uważa, ale uważa jednak,
że to wszystko w życiu jest ważne. Dziewczyna przekonywała go, że
choć ważne jest, z pewnością nie najważniejsze. Że można wiele
rzeczy ograniczyć i nie być z tego powodu nieszczęśliwym, a można
też mieć wiele rzeczy w nadmiarze i czuć się źle, samotnie,
pusto. Pokierowała swoimi słowami tak, aby chłopiec zrozumiał
dokładnie jej racje i przyjął za swoje. Pomogło jej w tym
postawione pytanie. Bo wszystko wywodzi się od tego, co w ich
układzie, dwojga kochających się osób, jest najważniejsze. Oboje
się zgodzili, że miłość. Jeśli więc miłość, to zdrowy
rozsądek z kolei zabrania zakochanym rozstawania się w imię
wartości dużo niżej stawianych na giełdzie uczuć niż miłość.
W odpowiedzi na jego argumenty, prosiła, aby wysłuchał jej
argumentów. Nie pójdą do kina, to będą oglądać filmy w domu,
będzie mu podpowiadać, co dzieje się na ekranie. Nie pójdą na
bal, niewielka szkoda, chociaż nawet będą mogli, bo ona umie w
tańcu prowadzić. Nie będą mieli dziecka? Nie wiadomo, lekarze
orzekną. Jeśli ich diagnoza będzie niepomyślna, adoptują dziecko
z Domu Dziecka. Nie będą razem pracować? Trudno. Ileż to
małżeństw pracuje w odrębnych zawodach, dzięki czemu, mąż i
żona interesują się dwoma dziedzinami, nie jedną. Nie będą
bogaci, nie szkodzi. Nigdy przecież nie marzyli o bogactwie. Więcej
radości mają ci, którzy potrafią cieszyć się z kupna tanich
drobiazgów, aniżeli ci, którzy opływają w dostatek i kłopoczą
się jak ów majątek zabrać do grobu. Co się tyczy litości,
tłumaczyła, że litość jest tylko wtedy, kiedy nie ma miłości.
Przekonywała, że to niemożliwe, aby ich miłość się skończyła.
Ich miłość nie może się skończyć, ponieważ zaczęła się od
przyjaźni. Nie od uścisków, pocałunków, pożądania. To przyszło
później. Najpierw poznawali się w różnych sytuacjach
studenckiego życia. Wśród grona chłopaków, według niej, był
zawsze inny. Inny in plus.
Dziewczyna
miała wówczas innego chłopaka. Krótko z nim była. Jej ówczesny
chłopak lubił popisywać się chamskimi zagraniami. Kiedyś
uderzyła go w twarz. Sprowokował ją. Obrzucona została przez
niego stekiem ordynarnych wyzwisk. Płakała upokorzona, a on
trzasnął drzwiami i poszedł sobie. Wtedy on, jej ukochany, zastał
ją samą w pokoju. Przytuliła się do niego jak skrzywdzone
dziecko. Pocałowali się... nie jak dzieci. Ona go ośmieliła.
Dziewczyna zrozumiała wtedy, że i fizycznie nie jest jej obcy.
Pociąg zmysłowy można mieć nie do jednego, ale tylko w jednym
może się on połączyć z miłością. Miłość do chłopca już w
niej dawno rosła, zanim jej wargi dotknęły jego warg, zanim
poznała, że to właśnie on. Miłość, która rozpoczyna się od
uścisków, gorących pocałunków, nie jest pewna. Może się
sprawdzić w czasie, może i nie. Ustanie pragnienie i nie ma już
nic. Miłość, która rozpoczyna się od dobroci, przyjaźni,
głębszego doznania — jest pewna prawie w stu procentach. Prawie,
bo z człowiekiem różnie bywa. Może się z czasem zmienić, mogą
z niego wypełznąć jakieś niechlubne cechy, zazdrość, egoizm,
chciwość...
Dziewczyna
przekonywała swojego ukochanego, że tylko wtedy, gdyby się
zmienił, przestałaby go kochać. I tylko wtedy by od niego odeszła.
Nie sprawiałoby jej różnicy, czy odchodzi od zadufanego gwiazdora
filmowego, czy od ociemniałego samoluba. Kiedy mąż jest dobrym
człowiekiem, żona nie widzi jego protezy, garbu, niewidzących
oczu. Sama stara się być jego słuchem, wzrokiem, dotykiem. I
sprawia jej to radość. Bo radością jest dawać kochanemu
człowiekowi jak najwięcej. Dawanie nie sprawia wtedy trudności.
Pomoc nie jest obowiązkiem. W miłości ujmuje się to wszystko w
całkiem innych kategoriach i wymiarach.
Chłopiec
stwierdził, że dziewczyna umie pięknie przekonywać. Mówi z
pozycji kobiety, a on, jako mężczyzna, nie może wysuwać
kontrargumentów. Chłopak czuł, że jego ukochana jest prawdziwą
kobietą, z babskimi wadami i zaletami. Miał czas ją poznać.
Zrozumiał, czego oczekiwała od niego.
A
dziewczyna oczekiwała od niego, aby wybił sobie z głowy raz na
zawsze kochanie się w marzeniu o niej. Ma kochać ją, żywą osobę,
przyszłą żonę, która w miłości wystarcza i która nie ma
zamiaru przeminąć.
Chłopak
zrozumiał wszystko i musiał się poddać w ich przedmałżeńskiej
sprzeczce. Poddać się, ale jednocześnie doznać uczucia szczęścia.
Kiedy odejdzie w ciemność, ciemności bać się już nie będzie.
Jego ciemność będzie pełna barw. Na pewno nie zapomni koloru
niebieskiego — bo takie są oczy ukochanej. Białego — bo takie
są jej zęby. Czerwonego — bo takie są jej usta. Złotego — bo
takie są jej włosy. Jasnomiodowego — bo taka jest jej skóra. Nie
ma ciemności, jeśli ktoś bliski, kochany i kochający jest blisko.
Chłopiec,
dzięki swojej dziewczynie, zdobył jeszcze jedno ważne
doświadczenie. Nie wiedział dotąd, że można być szczęśliwym w
nieszczęściu.
Po
przeczytaniu opowiadania Marii Łopatkowej nasuwają mi się
następujące wnioski: Tylko przez mądrą miłość można trafić
do człowieka. Jeśli jest miłość, nie ma samotności. Łatwiej
znieść cierpienie. Sensu życia szukać się wtedy nie musi. Myślę,
że i my młodzi jesteśmy w stanie to zrozumieć i żyć godnie dla
miłości i w imię miłości. Z miłością iść przez życie i z
honorem postępować względem innych ludzi.
Są
takie pięknie słowa amerykańskiej poetki Emily Dickinson, które
nigdy nie stracą na aktualności. Warto je zapamiętać. Niechby
służyły wszystkim ludziom przez całe życie za motto:
„Jeśli
zaleczę choć jedno serce,
nie będę żyła na próżno;
jeśli choć jednej pomogę rozterce,
jednej ranie ulgą posłużę,
jeśli jednego małego ptaka
z powrotem do gniazda włożę
nie będę żyła na próżno...”
nie będę żyła na próżno;
jeśli choć jednej pomogę rozterce,
jednej ranie ulgą posłużę,
jeśli jednego małego ptaka
z powrotem do gniazda włożę
nie będę żyła na próżno...”
I
jeszcze jeden cytat z Emily Dickinson:
„Ci,
których kochamy nie umierają, bo miłość jest nieśmiertelna”.