Kiedy wszystkie dzieci znalazły się już
na powierzchni, poczuły się zupełnie bezpiecznie. Odzyskały
całkowicie siły i radość życia. Nawet Gabcio był już radosny.
W promieniach słonecznych w mig zapomniał o wszystkich swoich
lękach i strasznych przeżyciach. Ba, zapomniał nawet o tym, że
wcześniej miał żal do rodzeństwa. Najbardziej ze wszystkich
okazywał swą radość i tryskał niesamowitym humorem. Co rusz
rechotał, pokazując na każdego palcem, jak bardzo jest brudny i
gdzie jest brudny. Najwięcej śmiał się ze swego brata bliźniaka,
bo Gagatek był najbrudniejszy ze wszystkich. Buzię miał czarną
jak Murzyniątko. Tylko jego niebieskie oczy zdradzały, że nim nie
jest. Gabcio naigrywał się z Gagatka i radził mu, aby poszukał
sobie teraz brata bliźniaka w Afryce, bo on, Gabcio, już nim nie
jest. Potem, czując się w dalszym ciągu na fali, zabłysnął
inteligencją i wygłosił krótką mowę:
—
Nie wiem, jak wy, ale ja myślę, że przygodę
mieliśmy naprawdę wspaniałą. Były momenty mrożące krew w
żyłach, ale nic to. Tworzymy razem: „silną grupę pod
wezwaniem”, jak mawia papcio. I zawsze damy sobie radę. I chociaż
ktoś okaże się słabszym albo bardziej bojaźliwym, to reszta mu
pomoże. Jestem tego pewien. Bo nie ma to jak zgranie i chęć
przeżycia wspólnej przygody.
Dzieci
otrzepywały się akurat z brudu i kurzu, pomagając sobie nawzajem,
ale mowy Gabcia wysłuchały z wielkim zainteresowaniem, bez cienia
ironii. Nikt nie kpił z niego. Nawet Gagatek z rozdziawioną buzią
wsłuchiwał się w słowa braciszka. Wszyscy zgadzali się z Gabciem
i na potwierdzenie jego słów, wszyscy zaczęli bić mu brawo.
—
No, Gabciu, dobrze mówisz! —
zawołał zadowolony Chwatko i poklepał go czule po ramieniu.
Chwatko
był naprawdę zaskoczony tym, co usłyszał z ust braciszka. Nie
spodziewał się, że akurat jego, strachliwego chłopca (i co tu
dużo ukrywać, najczęściej tak jakby mało rozgarniętego), stać
na taką mądrość życiową. I zaraz w myślach skarcił samego
siebie, że za mało się do tej pory przykładał, aby go lepiej
poznać. Tak myśląc, przypatrywał się Gabciowi z wielką
czułością. Przyrzekł sobie, że to się zmieni. Po czym spojrzał
na niebo i na wszystkie dzieci i jego zmysł organizacyjny
przypomniał o sobie. Poprosił wszystkich o uwagę:
—
Słuchajcie, moi drodzy! Musimy się pośpieszyć,
bo zanim wrócimy do domu, czeka nas jeszcze kąpiel w potoku. Nie
możemy się przecież tak rodzicom na oczy pokazać.
—
Przede wszystkim musimy najpierw dotrzeć do
naszego samopojazdu, bo został kwadrans do kolacji i nie mamy już
szans na czas wrócić do domu —
rzekł w wielkiej zadumie K-1. —
A jak znam mojego ojca, to na pewno punktualnie, za piętnaście
minut, będzie nas sprawdzał, dlaczego jeszcze nie ma nas z
powrotem. A właśnie na samopojeździe ojciec zamontował specjalne
urządzenie do tego celu. Na myśl mu nie przyjdzie, że my mogliśmy
się oddalić od samopojazdu i lepiej dla nas będzie, żeby dalej
tak myślał. Biegiem więc. Odnajdźmy najpierw samopojazd, a potem
pomyślimy o naszym wyglądzie.
—
Poczekajcie! Tylko momencik! —
zawołała podniecona K-2, bo zobaczyła nagle coś dziwnie
pełzającego po hałdzie ziemi tuż obok szczeliny, która posłużyła
im za wyjście. —
Patrzcie, toż to moja biedna szczurka zawinka, czy jak jej tam…
Patrzcie, ona pełznie w moim kierunku… Rrratunku! Nie, nie,
żadnego tam ratunku… Och, wszechmocna Luno, spraw żebym nie była…
tą… no, tą Gagatkową melepetą… No mówcie, co robić?! Ogonek
przecież jej oddałam. Nie znaleźliśmy jej, ale ogonek położyłam
na kamieniach. Chwatko, radź coś, prrrooszę!
—
Coś mi się wydaje, że ta jaszczurka zwinka
pomyliła ciebie ze słońcem. Zapomniałaś zgasić światło i
świecisz ciągle jak malutkie słoneczko, a światło odbija się od
twojego złotego kombinezonu i butów, a to razem sprawia wrażenie
ciepła. Przynajmniej na odległość. A że zwinki lubią się
wygrzewać w słońcu, to też jesteś dla niej bardzo atrakcyjna.
Nie bój się. Stój bez ruchu. Zobaczymy, co ona chce zrobić… No,
nie obawiaj się. Ona ci nic złego nie zrobi… Jestem w pobliżu.
Jaszczurka
zwinka podpełzła do K-2, oparła swój trójkątny pyszczek na jej
złotym bucie i zastygła w bezruchu. Wpatrywała się tylko w jej
pięknie połyskujący but. Tęczówki jej oczu o barwie czerwonej,
zaczęły przybierać barwę złocistożółtą. Wyglądała naprawdę
dziwnie. Tym dziwniej, że swoimi długimi i mocno zbudowanymi
przednimi łapkami obejmowała but K-2, wbijając w niego pazurki, a
tylnymi, wyprostowanymi do granic możliwości, i stojąc na palcach,
podpierała się, aby nie stracić równowagi. Wyraźnie było widać,
że przyjęła taką postawę z powodu braku ogonka, na którym
mogłaby się wygodnie podeprzeć. Ale w jej oczach nie było widać
cierpienia. Wręcz przeciwnie, wyglądała na szczęśliwą.
Natomiast
K-2 była aż spocona z wrażenia, i to na obu twarzach. Na dolnej
jednak bardziej. Stała wprawdzie bez ruchu, ale bardziej z powodu
paraliżującego ją strachu aniżeli porady Chwatka. Wytrzeszczając
oczy na bezogoniastą ozdobę swojego buta, nie wiedziała, co ma
robić. Znów wrzeszczeć, czy może jakoś przeczekać aż ten
dziwny stwór bez ogona pójdzie sobie skąd przyszedł? Albo może
stanie się coś, co spowoduje, że się przestanie bać? Tak czy
owak (resztkami sił), ze wzmagającymi się falami dreszczy na
plecach próbowała wytrzymać. Po chwili stała się rzecz jeszcze
bardziej niesamowita. Kiedy tak wszyscy wpatrywali się w zwinkę bez
ogona, miedzy nogami oniemiałego Gagatka pełzła jeszcze jedna
jaszczurka. Dopełzła do swojej towarzyszki i tak jak ona oparła
pyszczek na bucie K-2, z tym, że podparła się na swoim długim i
grubym ogonie. Tego było już za wiele dla K-2. Wiedziała, że za
wszelką cenę nie może stchórzyć, by znów nie zrobić z siebie
widowiska, ale to, co się stało, było ponad jej siły. Zamknęła
więc pośpiesznie oczy dolnej twarzy, górnej postawiła w słup, i
drżąc na całym ciele, czekała.
Jaszczurki
zwinki swoim niezwykłym zachowaniem zaskoczyły nawet Chwatka. Ale
gdy Chwatko zobaczył, co się z K-2 dzieje, podszedł do niej od
tyłu i mocno chwycił ją za ramiona.
—
Nie bój się, K-2. One są przyjaźnie do nas
nastawione. To widać. Nic złego nikomu nie zrobią. Po prostu
polubiły cię i z tobą akurat chcą się bliżej zaprzyjaźnić.
Otwórz oczy i podaj mi rękę. A potem drugą nogą zrób tak jak ja
krok do tyłu. Zwinki powinny wtedy odskoczyć na bok… No, K-2,
pomalutku… tak jak ja… krok do tyłu.
K-2
otworzyła oczy, ale wzrokiem świdrowała tylko koniec swojego nosa.
Wyglądała przy tym komicznie. Aż Gagatek prychnął zdławionym
śmiechem. Z wielkim zezem w swych dużych oczach (górne ciągle
stały w słup), pozwoliła się Chwatkowi chwycić za rękę i gdy
ją mocno szarpnął, machinalnie odstawiła nogę do tyłu.
Jaszczurki
rzeczywiście od razu odskoczyły od jej buta, ale nie uciekły,
stały obok siebie i wpatrywały się w oddalającą się K-2.
Kiedy K-2
tylko spostrzegła, że jej but stał się tak jakby lżejszy,
zaczęła się szybko oddalać (tyłem do przodu), ciągnąc za sobą
ubawionego Chwatka.
—
Co to znaczy, Chwatko? —
drżącym głosem zapytała, wycofując się wciąż na raka, ale już
patrząc na jaszczurki. —
Czy one wreszcie zrozumiały, że ja nie jestem żadnym słońcem?
—
Może tak, a może i nie. Zobaczymy, co one dalej
będą robić. Bo my teraz, już wszyscy razem, oddalamy się od tego
miejsca i powoli udajemy się wzdłuż skał na zachód. Gdzieś tam
musi być ukryty nasz samopojazd… Słyszycie? Ruszajmy… O,
widzicie, zwinki zostały. A teraz biegiem!
Dzieci
biegły jak szalone. Najszybciej biegła K-2, a za nią, z głośnym
chichotem, biegł Gagatek, ciągnąc za sobą zziajanego Gabcia.
—
Ho, ho, K-2, dobra jesteś! Potrafisz szybko
biegać... Jak zając na widok dwururki leśniczego —
stwierdził Gagatek zasapanym acz bardzo ubawionym głosem. —
Ty zawsze tak? Czy tylko teraz? A swoją drogą, nie widziałem
jeszcze, aby ktoś tak szybko uciekał od przyjaźni. Przecież te
jaszczurki ciebie polubiły. A i ty wcześniej chciałaś, aby ci te
„ślicznotki” złapać, bo miałaś ochotę wziąć je do domu na
Księżyc.
—
Och, Gagatku, nie nabijaj się już ze mnie —
odrzekła K-2 całkiem normalnym głosem, bez najmniejszej oznaki
zasapania, i biegnąc dalej. A biegła tak szybko, jakby ją kto
gonił, nie zwalniając ani na moment. —
Mówiłam tak, bo wcześniej nie widziałam żadnych ziemskich
zwierząt. Ale gdy zobaczyłam, najpierw te wasze nietoperze
gackowate i zaraz potem te szczurki zawinięte, to się trochę
przeraziłam. Bo muszę ci się przyznać, że one nie spodobały mi
się z wyglądu. Nie są zbyt, no wiesz… piękne… A tobie się
podobają?
—
Są tak szpetne, że… aż piękne. Ale jak
mówił wcześniej Chwatko, może my też im się nie podobamy z
wyglądu, a jednak nie meldowały nam tego, tylko łażą za nami.
No, właściwie za tobą… Może im przypominasz mamę? Macocha z
ciebie, a nie mama! Czemu je odrzuciłaś? Biedne
ślicznotki-sierotki! Na pewno tam teraz płaczą samotne.
—
Gabciu, też tak myślisz? —
poważnym głosem zapytała K-2 i przestała biec. —
Serce zaczyna mi się krajać.
—
Nie słuchaj Gagatka, on zawsze trochę przesadza
—
wysapał kompletnie zziajany Gabcio i wyrwał bratu swą rękę z
jego mocnego uchwytu. —
Dzięki K-2, że się zatrzymałaś. Bo już myślałem, że wypluję
z siebie… te, no… no wiesz, to jest inny organ niż ten, co tobie
zaczyna się krajać… A właśnie! Płuca. Dziękuję za
podpowiedź, braciszku. Ufff! Wykończyliście mnie. Padam z nóg.
—
Co wam się stało? Tak fajnie żeście zasuwali,
a teraz stoicie —
zaniepokoił się Chwatko, dobiegając z
resztą dzieci. —
A ty, K-2, długo tak jeszcze masz zamiar świecić i robić
konkurencję słońcu?
—
Co tam konkurencja. Bateria jej się wyczerpie i
oklapnie całkiem, i… będziemy musieli ją nieść —
zameldował swoje podejrzenie Gagatek i na wszelki wypadek uciekł
spory kawałek do przodu.
—
No nie! On znowu zaczyna! —
wrzasnął Chwatko i spiorunował braciszka wzrokiem. —
Gagat, natychmiast przestań i przeproś K-2!
—
No coś ty, Chwatko? —
zaśmiała się K-2 i ręką pomachała Gagatkowi. —
Przecież to, co on mówi, zawsze ma jakiś sens. A że on to mówi
w taki a nie inny sposób, to wcale nie obraża, jak się go już
bliżej pozna. Wręcz przeciwnie… Gagatku, poczekaj na mnie, nie
skończyliśmy jeszcze naszej rozmowy… No czekaj, pozwolę ci
wyłączyć moją jasność!... Daj rękę Gabciu, razem dogonimy
Gagatka.
—
No właśnie, gońcie dalej —
powiedział Chwatko i z dezaprobatą pokręcił głową, mając
ciągle na uwadze zachowanie Gagatka. Po czym odwrócił się do
reszty dzieci, które po tak ostrym biegu sapały jak stare
lokomotywy (oprócz K-1) i krzyknął: — My też… jazda…
biegniemy! To już niedaleko.
Po
krótkiej chwili wszyscy dotarli do miejsca, gdzie wcześniej było
wejście do jaskini. I wszyscy też od razu chcieli się bliżej
przyjrzeć temu zawalonemu wejściu i sprawdzić, czy faktycznie nie
mieliby żadnych szans tędy się jakoś wydostać. I choć z daleka
było już widać, że tak by było, to jednak wrodzona ciekawość
pchała ich do przodu. Chwatko wprawdzie nakazywał dzieciom się
zatrzymać, że tylko on z K-1 podejdą bliżej, ale nie było mowy,
aby pozostałe dzieci go posłuchały. Wszystkie coraz bliżej
podchodziły do tego feralnego miejsca… Aż tu nagle, nie wiadomo
skąd, uszu ich dobiegł groźnie brzmiący odgłos, coś w rodzaju
jazgotu rozsuwających się skał. Skojarzenie w takim przypadku
mogło być tylko jedno. Dzieci spanikowały i zaczęły w popłochu
uciekać na łeb na szyję jak najdalej od skał. Gdy tak uciekały,
miały wrażenie, że ten dźwięk albo goni za nimi albo rozlega się
przed nimi. Zdezorientowane zupełnie biegały w różnych
kierunkach, chaotycznie, niczym bakterie pod mikroskopem. W końcu
uszu Chwatka dobiegł głośny śmiech K-1 i K-2. Zatrzymał się
wtedy momentalnie i z wielkim znakiem zapytania w oczach popatrzył
na rodzeństwo K. A ci w najlepsze pękali ze śmiechu, trzymając
się za brzuchy. No, tego było już za wiele dla dumnego Chwatka.
— I co? Udało wam się zrobić nam kosmicznego
psikusa? —
zapytał, przekrzykując wrzaski dzieci.
—
Nie, to nie my! —
krzyknął ze śmiechem K-1 i rozłożył szeroko ramiona, ażeby
wyłapać przestraszone dzieci. —
To nasz ojciec. Właśnie chce się dowiedzieć, co się z nami
dzieje, że nie wróciliśmy na kolację.
—
Jak to? —
tylko tyle zdołał wydusić z siebie zaskoczony Chwatko i odruchowo
złapał bliźniaki za ręce, bo akurat w wariackim biegu napatoczyły
się mu pod rękę.
— A tak to! — wrzasnął przeraźliwie głośno K-1.
A gdy pomiarkował, że ten jego wrzask
zadziałał i dzieci zatrzymały się, przestając krzyczeć,
podniósł ręce do góry i z uśmiechem na twarzy zaczął wszystkie
uspokajać: — To nasz ojciec zainstalował taki właśnie sygnał
na samopojeździe. To tak na wszelki wypadek, dla naszego
bezpieczeństwa, aby odstraszyć ewentualnych wrogów… A teraz,
proszę was, bądźcie cicho, bo nie będą go mógł wyraźnie
słyszeć.
K-1
ruszył pędem w stronę krzaków, gdzie stał ukryty samopojazd.
Wszystkie dzieci oczywiście pobiegły za nim. Dziwnie przejęte i
zarazem zaskoczone, że biegną akurat w tym w kierunku, skąd
dochodził ten straszny odgłos, a od którego przed chwilą w takiej
panice uciekały. Kiedy stanęły już przed samopojazdem, jazgot
rozsuwających się skał był tak ogromny, że trudno było im
uwierzyć, że to tylko sygnał, a nie rzeczywistość. K-1 szybkim
ruchem nacisnął jakiś przycisk na tablicy rozdzielczej samopojazdu
i… zaległa nagła cisza. A po chwili dzieci usłyszały donośny
głos K-Y:
—
No, wreszcie! Długo musiałem „rozsuwać
skały” zanim łaskawie pozwoliliście mi przestać. Aż się
zmęczyłem. Co z wami, dlaczego nie ma was jeszcze na kolacji?
— Ojcze,
obiecałeś! — krzyknął K-1.
— Tak,
wiem, wiem! I wcale was nie sprawdzam, tylko chciałem, to znaczy,
chcieliśmy wiedzieć, czy punktualnie będziecie na kolacji, bo
kobiety smażą akurat pyszne naleśniki z malinami i szkoda by było,
abyście nie zjedli świeżych i cieplutkich…
— Dziękujemy
bardzo, ale niestety nie zdążymy na czas — zameldował posłusznie
K-1 i na szybko wymyślił małe kłamstewko: — Zjemy te wszystkie
ziemskie pyszności jak tylko wrócimy. A wrócimy tak szybko, jak
będzie to tylko możliwe. Bo wiesz ojcze, poznaliśmy takie miłe
bobry nad rzeką Bobrzą i trochę się z nimi zatrzymaliśmy. Nie
gniewajcie się na nas, wszyscy bardzo prosimy. Przecież tylko
niecałe trzy dni możemy być razem. No jak, ojcze? W porządku?
— OK!
Niech wam będzie! Ale uważajcie na siebie. Hardy mi tu podpowiada,
abyście się trzymali z dala od jaskiń, bo ostatnio dochodziło w
nich do szeregu zawałów wewnątrz-jaskiniowych. No, to bywajcie! I
wracajcie cali i zdrowi! Do zobaczenia!
— Ale
numer! — zawołał z triumfem Gagatek. — Widzę, że na Księżycu
też umieją dobrze wodę lać. Masz u mnie duży plus K-1. Jestem z
ciebie dumny.
— To
żaden powód do dumy — odrzekł K-1. — Nie lubię kłamać i też
właściwie rzadko to robię. Z ojcem moim zawsze się dogaduję, tak
że nie mam powodów „lać mu wody”. Ale tym razem, to sprawa
wyjątkowa, bo jest nas dużo i ich jest dużo, lepiej więc będzie
dla nas i dla nich, jak nie będą się o nas martwić.
— Teraz
to ja jestem z ciebie dumna — powiedziała z serdecznym uśmiechem
Śmieszka.
— Co wy
z tą dumą?! — wyrwało się Gabciowi. A jak się już mu wyrwało,
to postanowił mówić dalej: — Dumą się jeszcze nikt nie najadł.
A ja jestem już bardzo głodny, a tam w domu smakowite naleśniczki
z malinkami… Ojejej! Przecież to mój przysmak!
— No to
masz problem, Gabciu — powiedział Chwatko, głaszcząc braciszka
po głowie. — Nie dość, że do domu daleka jeszcze droga, to i w
moim plecaku puchy. Wszystko zjedliśmy przed wejściem do jaskini. I
co będzie? Wytrzymasz jakoś? Dla pocieszenia mogę ci tylko
powiedzieć, że my wszyscy też jesteśmy już trochę głodni.
— No
jasne, że wytrzymam! — odpowiedział Gabcio, ale z niezbyt
przekonywającym tonem w głosie. Ale zaraz dla własnej otuchy
dodał: — Wszyscy damy sobie radę… Silna grupa pod wezwaniem to
my!
— Poczekajcie,
my zaraz wracamy! — zawołała Śmieszka i szepnęła coś K-2 do
ucha.
— A wy
dokąd się wybieracie? — spytał zaciekawiony Gagatek.
— A coś
ty taki wścibski, mój panie? — wtrącił się Chwatko. — Może
muszą iść za potrzebą? A ty zaraz musisz wszystko wiedzieć.
— Nie
ma sprawy. Niech sobie idą… — zgodził się Gagatek. — Ale
niech K-2 jeszcze tylko na chwilkę poczeka… Słyszysz, K-2?... Daj
się w końcu wyłączyć z prądu, bo tym swoim oświetleniem
zbałamucisz po drodze całe stado jaszczurek, i ani się obejrzysz,
wszystkie będą się uwijać jak w ukropie, aby za tobą nadążyć.
— Popatrzcie
no. Tyle wrażeń, że znów zapomniałam o tym — śmiejąc się,
powiedziała K-2 i uklękła na kolanach, aby Gagatkowi ułatwić
wyłączanie. — No… to do dzieła, ty mój wszechwiedzący
Gagatku, kręć dzyndzelkiem dwa razy w prawo, raz w lewo i znów dwa
razy w prawo… No widzisz? Gotowe!
— Wow!
Mocne to było! Naładowałem się kosmiczną energią, że ho ho!
Żegnajcie Śmieszalscy! Żegnajcie ludkowie! Stałem się kosmitą!
— wrzeszczał Gagatek i latał między dziećmi jakby kręćka
dostał.
— Żaden
z ciebie kosmita, Gagatku — zawyrokował ze śmiechem Gryzio. —
Wszechmocna Luna zrobiła ci figiel i zamieniła cię w… luna… w
luna… no, K-2, pomóż mi… w kogo? A właśnie… w lunatyka.
Dlatego zasuwasz jak pofyrtany.
— Chyba
i nam wszystkim ten figiel Luny się udzielił, bo zachowujemy się
dzisiaj tak, jakby nam, delikatnie rzecz ujmując, co nieco odbiło —
zawyła ze śmiechu Śmieszka i pociągnęła za sobą K-2.
— Śmieszka,
jak możesz! — krzyknął Chwatko za odchodzącą siostrą,
trzymając się za brzuch. A kiedy dziewczynki z głośnym śmiechem
zniknęły w zaroślach, zwrócił się do pozostałych dzieci: —
No faktycznie, coś w tym jest, bo brzuch mnie boli bardziej niż
jakakolwiek inna część ciała. A normalnie, to po takiej mordędze
w jaskini i tej całej naszej bieganinie powinienem najbardziej czuć
ręce i nogi, nie brzuch.
— Ojej! Mnie też… mnie też… brzuch
boli! — jak echo, jeden przez drugiego, przekrzykiwali się
chłopcy, i pękając ze śmiechu, tarzali się po ziemi. Rękami
trzymali się za brzuch i co rusz buchali nową salwą śmiechu,
zarażając nim siebie nawzajem.
Jak już wreszcie
chłopcy skończyli się śmiać,
wyłożyli się wygodnie na mchu i w oczekiwaniu na dziewczynki,
zaczęli sobie opowiadać o swoich wrażeniach z najbardziej
dramatycznych momentów w jaskini. W ten sposób, choć na chwilę,
dali odpocząć nadwerężonym mięśniom brzucha. Zastanawiali się
też nad tym, co by było, gdyby nie udało im się wyjść z
jaskini. Każdy z nich miał odrębny scenariusz na taką
okoliczność, ale żaden z nich nie był wesoły. Każdy kończył
się wzywaniem starszych na ratunek. Chwatko skrytykował wszystkie
te gdybania i czarne scenariusze i przypomniał słowa Gabcia. A to
już wtedy, każdy prawie momentalnie był pewien, że to się im nie
mogłoby przytrafić. Komu jak komu, ale nie im. Podbudowani taką
nagłą pewnością, zaczęli snuć plany na następną już
wycieczkę. A planów i propozycji wycieczki było tyle, że nie
mogli się zdecydować, co wybrać. W końcu się nawet pospierali. A
już najbardziej między sobą kłócili się Gaga. Tylko Nosolek
niewiele się odzywał. Kręcił co rusz swoim kinolkiem i głośno
wciągał powietrze. Wreszcie podniósł dwa palce do góry i zabrał
głos:
— Głowę
dam, ale bez nosa, zaznaczam, że dziewczyny mają już gotowy plan
jutrzejszej wycieczki, więc nie ma sensu tak bardzo fatygować
swoich głów zastanawianiem się na ten temat. Poczekajmy aż one
wrócą, to się okaże. A czuję, że się nie mylę… Czuję też
bardzo aromatyczny zapach borówek. I chociaż moje kiszki grają mi
z głodu marsza i zakłócają przez to nieco moje powonienie, to
jednak jestem pewien, że dobrze czuję… Aha, jest jeszcze jakiś
inny dziwny zapach. W zasadzie rozpoznaję go, ale nie chce mi się
wierzyć, że się nie mylę… O, patrzcie dziewczyny wracają…
— A cóż
wy tam w tym dużym liściu taszczycie?! — wykrzyczał pytanie
zaciekawiony Gagatek. — Aha, już wiem! Zawinęłyście nim
wszystkie napotkane po drodze szczurki. Co, mam rację?
— Nie,
mój drogi, wszechwiedzący Gagatku — zaśmiała się w odpowiedzi
K-2. — Tym razem się mylisz… Oto, co mamy… Kolacja, proszę
bardzo!
Dziewczynki
dumnie rozłożyły przed chłopcami ogromny liść z niezliczoną
ilością przepysznych i aromatycznych borówek. Wszyscy chłopcy
(oprócz Nosolka) rozdziawili aż buzie z zachwytu. No i jak już te
buzie mieli otwarte, to chcieli jak najszybciej coś do nich włożyć.
Rzucili się więc na borówki jak wygłodniała szarańcza, i
garściami wybierając je z liścia, w wielkim pośpiechu łakomie
ładowali je sobie do ust.
Widok
był, i żałosny, i budzący współczucie zarazem. Żałosny: bo
chłopcy wyglądali jak banda wyposzczonych brudasów, której obca
jest kultura jedzenia. Budzący współczucie: bo oznaczał jak
bardzo chłopcy musieli być głodni, po tak ogromnym wysiłku
fizycznym i przeżyciach w jaskini.
Dziewczynki
stały z boku i przyglądały się chłopcom. I choć widok ten
napawał je lekkim niesmakiem, to jednak były dumne, że mogły się
przydać.
— No co
wy, dziewczyny? Nie jecie? — z nad liścia spytał nagle Chwatko z
umorusaną na fioletowo buzią. — A ty, Nosolek? Przecież kiszki
ci marsza grały.
— My
się już najadłyśmy borówek w trakcie zbierania — poinformowała
brata Śmieszka, dławiąc nagły napad śmiechu na widok jego
zmienionej fizjonomii.
— A ja
nie jem, bo nie mogę się dopchać do liścia, tak go szczelnie
oblegacie — powiedział Nosolek i dodał z uśmiechem: — Może
myślicie, że ja się już wcześniej samym zapachem najadłem.
— No
właśnie! Ty to masz nosa. Chłopcy, no, jazda, odsuńcie się.
Róbcie miejsce dla geniusza! — zawołał podniecony Chwatko. —
Nie uwierzycie dziewczyny, Nosolek wywęszył borówki już dobrą
chwilę temu, zanim żeście się z tymi pysznościami zjawiły.
— I co,
zdradziłeś nas? — zapytała zaskoczona Śmieszka.
— Nie,
no coś ty — zaprzeczył Nosolek, wkładając sobie do ust jedną
borówkę. — Mówiłem im, że czuję zapach borówek. Wasz zapach…
bez obrazy… zignorowałem.
— No i
bardzo dobrze! — krzyknęły dziewczynki jednocześnie.
Chłopcy
ponownie zajęli się pałaszowaniem kolacji zdobytej przez
dziewczynki i przestali zwracać na nie uwagę. Dla wygłodniałych
chłopaków napełnianie brzuchów to bardzo ważna i pochłaniająca
czynność. Dziewczynki wiedziały o tym, postanowiły więc nie
przeszkadzać, a zająć się sobą. A że dla dziewczynek wygląd
zewnętrzny jest o wiele ważniejszy, aniżeli napełnianie brzuchów,
dlatego też obie zajęły się doprowadzaniem siebie do wyglądu
pierwotnego. Ku wielkiemu zachwyceniu Śmieszki, K-2 była w mig
czysta i… błyszcząca. Jej kombinezon i nawet buty połyskiwały
złociście w promieniach chylącego się ku zachodowi słońca. K-2,
widząc wielki zachwyt w oczach Śmieszki, trochę się zdziwiła, bo
dla niej to rzecz normalna. Ale żeby nie peszyć przyjaciółki,
kazała jej tylko zamknąć oczy… i po chwili obie stały już
czyściutkie i pachnące. Wtedy się okazało, że bufiaste spodnie
Śmieszki są rozdarte na kolanach, czego wcześniej Śmieszka nawet
nie zauważyła, bo takie były brudne. K-2 nie dała przyjaciółce
zamartwiać się długo z tego powodu i swoim sposobem szybciutko je
„zaszyła” — bez szycia. No i dziewczynki na powrót wyglądały
prześlicznie i czarująco.
W
międzyczasie chłopcy się już najedli i pomału zaczęli podnosić
głowy od wspólnej kolacji. Z liścia znikały ostatnie borówki.
— A
niech mnie! Czyżbym z przejedzenia dostał halucynacji?! —
wrzasnął Gagatek i ręką bezwiednie roztarł po całej buzi
cieknący mu z ust sok z borówek. — Patrzcie chłopaki! My tu się
objadamy, a one zdążyły za ten czas pognać do potoku i się
wymyć.
— Nigdzie
się nie ruszałyśmy — spokojnym głosem poinformowała
zainteresowanych Śmieszka. — Cały czas tu jesteśmy.
— Bujaj
las, a nie nas! — z fioletowym uśmiechem zawołał Gryzio. —
Chyba, że wszechmocna Luna tu zadziałała, co, K-2?
— Nie,
nie! To z pewnością sprawka K-2 — zawyrokował trafnie Gagatek,
wycierając sobie buzię o rękawek koszulki Gabcia. — Jestem
pewien, że to ona swój palec przyłożyła do tego, że teraz tą
swoją czystością dają nam po oczach.
— Nieważne,
jak to się stało, ważne, że się stało — Chwatko rozsądził
polemikę chłopców i poderwał się z siedzenia. — Dziewczyny tym
właśnie sposobem przypomniały nam, że czas i na nas, abyśmy się
doprowadzili do porządku… No to jazda! Do potoku!
— Czekajcie
jeszcze chwileczkę! — zawołał K-1,
którego dolna twarz również poważnie zdradzała łapczywe
jedzenie borówek. Ba, nawet górna pyszniła się artystycznym,
fioletowym muśnięciem w okolicach ust. K-1 nie świadom tego,
ciągnął dalej: — Przede wszystkim powinniśmy podziękować
naszym dziewczynom za smakowitą kolację… No, oto chodzi! Właśnie
tak… Jeszcze głośniej… Dziękujemy, dziękujemy bardzo!
Jesteście wspaniałe! Bez was trudno by nam było przeżyć.
Słyszycie dziewczyny? Tak dziękują wam chłopaki z Koła Przyjaźni
Ziemsko-Księżycowej… A co się tyczy naszego wyglądu, to mam
propozycję. Ustawcie się wszyscy w jednym szeregu, najpierw przodem
do mnie, a potem tyłem. No jak? Zgadzacie się?
— No
akurat! Będziemy się tobie ustawiać jak
dzikie kaczki leśniczemu do odstrzału — fuknął Gagatek, bo nie
spodobał mu się pomysł K-1. — Nasamprzód zademonstruj nam, na
przykład na… o, chociażby na Gabciu, co chcesz z nami zrobić, to
zobaczymy, czy warto…
— Nie
żołądkuj się tak Gagatku, bo masz żołądek pełny i jeszcze ci
zaszkodzi — zaśmiała się Śmieszka i puściła oczko do K-2.
— Niech
będzie! Będzie demonstracja generalna! — zawołała K-2, bo
natychmiast zrozumiała o co Śmieszce chodzi. Wyciągnęła jakiś
przedmiocik ze swojego pasa bezpieczeństwa i huknęła tubalnym
głosem: — K-1, baczność! Spocznij! Do mnie… marsz!
K-1
szybko wykonał rozkaz siostry. Może i trochę za szybko niż w
normalnej sytuacji, ale to, co K-2 od niego żądała, było w tym
momencie dla niego bardziej zrozumiałe, aniżeli to, co jego ziemscy
przyjaciele chcieli zrobić, gdy mowa o czystości. — „Co oni z
tym potokiem? Co oni chcą tam robić?” — myśli w panice tłukły
mu się po głowach, ale dla niepoznaki uśmiechał się szeroko.
— No,
to jazda, K-2! Myju-myj! — krzyknął głośno. — Precz z brudem
ziemskim… O, przepraszam… z brudem… wszelakim!
Chłopcy
aż piszczeli z zachwytu, tak im się to mycie podobało. Z
trzymanego przez K-2 dziwnego przedmiotu, wytryskiwał strumień
ciepłej pary, który zmywał dokładnie brud z K-1, a na ziemi,
wokół niego, zbierała się gruba warstwa brudnej piany. Sam zaś
K-1, coraz bardziej błyszczał czystością.
— Trza
było od razu mówić, że chodzi o takie ekspresowe czyszczenie, to
bym nie marudził — zawołał Gagatek, a oczy rozjarzyły mu się
jak u kota. — Dawać chłopaki! Ustawiajmy się!... Hej, K-1, hej,
K-2, walcie śmiało, nasamprzód na mnie. Na dwa strumienie proszę,
jak z dubeltówki.
Chłopcy
posłusznie ustawili się w szeregu i zażywali kąpieli. I aż się
zanosili od śmiechu. Nie tylko dlatego, że tak im się ta toaleta
podobała, ale przede wszystkim dlatego, że strumień pary ich
bardzo łaskotał.
— O
rety, ale mnie brzuch boli! I nie wiem już, czy bardziej z
przejedzenia, czy bardziej ze śmiechu — rechotał się Gabcio i
podskakiwał jak gdyby był wrzątkiem parzony. — Już dość, już
dość! K-1, proszę! Już nie mam siły. O rany, to było ekstra. No
nie, Gagatku…? Matko kochana, a tobie co? Gagatek jest ranny!
Słyszycie! Nabiliście Gagatkowi guza tym myciem… O rany, o rany,
biedny Gagatek…
— Cicho
bądź! Co się znów wydzierasz? — zgromił go Gagatek, ale na
wszelki wypadek zaczął się obmacywać po całym ciele w
poszukiwaniu jakiegoś tam guza. — Gdzie guz? Jaki guz? Ty chyba
już przez guza na świat patrzysz…
— Nie
ja przez guza na świat patrzę, tylko twój guz na świat patrzy —
odburknął obrażony Gabcio. — A gdzie go masz? A na czole go
masz, jełopo jeden!
— Jest!
Faktycznie jest! — wrzasnął przejęty Gagatek, trzymając się za
czoło.— Coś już wcześniej czułem, jakieś takie dziwne
świdrowanie na czole, ale myślałem, że to K-2 tak na mnie działa
z tą swoją kosmiczną energią… Och, powiedzcie, będę żył?!
— Będziesz,
będziesz. Na pewno będziesz — pocieszała Śmieszka. — Nic ci
nie będzie. Twój guz jest nawet trochę mniejszy od tego, z jakim
Gabcio paradował. Jestem pewna, że masz tego guza już od momentu
twojej jaskiniowej zabawy w linoskoczka. Wcześniej miałam już
takie wrażenie, że tak jakbym coś na twoim czole widziała, ale
byłeś tak strasznie brudny, że trudno było to potwierdzić. A że
sam nie narzekałeś na nic, to też myślałam, że mi się tylko
wydaje.
— Chodź
tu, Gagatku, zaraz się rozprawimy z twoim guzem — zawołała K-2,
i z miną fachowca, przyglądała się zmienionej nieco fizjonomii
chłopca. A że w końcu sama nie była już pewna, czy ta zmiana, to
tylko wynik zmycia z niej brudu, czy rzeczywiście nabitego guza,
przyciągnęła Gagatka bliżej, ażeby mu się lepiej przyjrzeć.
— Idź
precz, siło nieczysta! Wynocha! Siooo… i to już! — Gagatek
zaczął wrzeszczeć jak opętany i machać rękami, aby odpędzić
od siebie K-2. — Ani mi się waż dotykać mojego guza. Niech cię
ręka twojej Luny broni przed tak niecnym czynem. Guz jest, i zostać
musi! Ktoś musi w końcu zachować tradycję rodzinki Śmieszalskich
i dzielnie znosić trudy… a i cierpienia. To sprawa honoru… A co
ci będę gadał, ty i tak tego nie zrozumiesz.
— Bo to
ciężko jest zrozumieć. Ale niech ci będzie — odrzekła K-2,
powstrzymując śmiech, co przychodziło jej niełatwo, zważywszy na
fakt, że miała przed sobą twarze wszystkich dzieci. A one wyrażały
tylko jedno: ogromne ubawienie.
— No to
widzę, że następną sprawę mamy załatwioną — z wesołą miną
orzekł Chwatko i podszedł do Gagatka, aby się bliżej przyjrzeć
jego „sprawie honoru”. A kiedy stwierdził, że guz nie jest
groźny, poklepał braciszka po jego czyściutkich plecach, i dodał:
— Właściwie powinienem powiedzieć: dwie następne sprawy mamy
załatwione. Pierwsza, to sprawa honoru rodzinki Śmieszalskich, a
druga, to świetna toaleta. Jesteśmy czyści jak aniołki. A więc,
nic innego nam teraz nie pozostało, jak pomału kierować się w
stronę domu. Pojedziemy taką trasą, jaką planowaliśmy. Wprawdzie
mieliśmy to zrobić dużo wcześniej, ale teraz, kiedy starsi
wiedzą, że u nas wszystko w porządku i dali nam zgodę na
późniejszy powrót, możemy nasz plan i tak zrealizować, i
pojechać wzdłuż rzeki Bobrzej, a potem wzdłuż potoku… No co,
zgadzacie się?...
cdn.
Link do powieści: "K-X ląduje" (w sukcesywnie zamieszczanych — odcinkach).