Jest
wiele prawdy w przysłowiu: „Czym skorupka za młodu nasiąknie,
tym na starość trąci”, bo to właśnie wychowanie wyniesione z
domu, z dzieciństwa, wywiera wpływ na całe nasze życie.
Jako
baczna obserwatorka ludzi od najmłodszych lat, wyrobiłam sobie
pewną opinię na temat przysłowiowej „skorupki”. Otóż jestem
zdania, i pewnie nic w tym odkrywczego, że to, jakie nasze dzieci są
— zależy tylko od dorosłych. Przede wszystkim od rodziców. To
oczywiste, że duży wpływ na nie ma też środowisko, w jakim się
obracają poza domem. Chodzi o szkołę i o tzw. podwórko. Jednak
dzieci, które wynoszą z domu należyte wychowanie, nauczone są
podstawowych zasad kindersztuby, nie ulegają tak szybko złym
wpływom z zewnątrz. Mają w sobie zakorzenione pewne cechy, pewne
zasady, które chronią je przed takimi wpływami. Potrafią same
analizować, co jest dobre, a co złe. Potrafią być kulturalne
wszędzie. Ich kultura osobista jest na odpowiednim poziomie.
Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że wyssały ją z mlekiem
matki. Więcej, że mają ją zakodowaną w genach po przodkach. Zaś
dzieci, które rażą złym zachowaniem, zapewne niewiele dobrego z
domu wyniosły. Czasem same tylko złe rzeczy. To jasne, że nie
można tych spraw uogólniać, jak wszystkiego innego w życiu,
ponieważ zdarzają się też wyjątki… Ale według mojego
skromnego zdania, tak to właśnie u dzieci w głównej mierze
funkcjonuje. I później, jedne wyrastają — na dobrych ludzi,
drugie — na złych.
Może
poprę ten swój pogląd jakimś przykładem. Otóż czytałam kiedyś
o 20-letniej dziewczynie, która zamordowała swojego ojca. Nie był
on jej rodzonym ojcem, adoptował ją kiedy była malutkim dzieckiem.
Wszyscy z ich środowiska, po tym jej potwornym czynie, byli ogromnie
zszokowani, ponieważ uważali, że jej adopcyjny ojciec był
wspaniałym człowiekiem, a także bardzo dobrym dla niej ojcem. Że
zapewnił jej dobre dzieciństwo. Bezpieczne. Pełne miłości.
Dlaczego tak więc postąpiła? No właśnie, dlaczego? Ja uważam,
że najprawdopodobniej musiała pochodzić z jakiejś patologicznej
rodziny i już w genach patologię tego typu po swoich przodkach w
spadku odziedziczyć. Żadna dorosła osoba, która miała dobrych
rodziców, takiego czynu by się nie dopuściła. No, prawie żadna,
bo może się i tak też zdarzyć, że gdzieś wcześniej w jej
rodzinie byli tacy skrzywieni moralnie przodkowie. Pewnie i w tym
przypadku generalizować nie można, bo nikt z nas do końca wiedzieć
tego nie może. Nikt. Bo gdyby ktokolwiek wiedział na pewno, że tak
jest, to wtedy… o, chociażby resocjalizacja straciłaby sens.
Może
podam również przykład odwrotny. Mam taki w swojej dalszej
rodzinie. Mianowicie: żona mojego kuzyna pochodzi z patologicznej
rodziny i ma troje rodzeństwa, i wszyscy oni, oprócz najmłodszego,
wyszli, o dziwo (jak mówią wszyscy), na tzw. ludzi. Wszyscy są
bardzo dobrymi, o wysokiej kulturze osobistej osobami. Zapewne w ich
rodzinie, oprócz rodziców, byli też i zdrowi moralnie przodkowie,
i to właśnie po nich odziedziczyli lepsze geny. Życie więc
pokazuje, iż nigdy do końca wiedzieć nie możemy kim dane dziecko
będzie w dorosłym życiu. To oczywiste, że da się to już
rozpoznać po jego dziecięcym zachowaniu. W większości. Ale też
przecież mogą być wyjątki. I chociażby dla każdego takiego
wyjątku byłoby dobrze, żebyśmy my, dorośli, robili wszystko, co
tylko w naszej mocy, by zmieniać świat wokół naszych dzieci —
na lepszy. Nie przymykajmy oczu na ich złe postępowanie. Nieważne,
czy są to dzieci nasze, czy obce. Trzeba nam reagować. Mądrze
reagować. Nie myśleć tylko o sobie i swoim świętym spokoju. Im
więcej ludzi dobrej woli, tym większa szansa, że z czasem w
zachowaniu tych aroganckich, agresywnych dzieci coś drgnie na
lepsze. Bo nie robiąc z kolei w tym względzie nic, dajemy niejako
przyzwolenie na szerzenie się chamstwa, brutalności, często i
przestępczości wokół nas samych.
Nie
wspomniałam nic o tych, którzy wywodzą się z rodzin o niskim
poziomie kultury i wykształcenia, a którzy w dorosłym życiu,
jakimś cudem, dochrapali się majątków, czy też nawet studia
pokończyli i później w przesadny sposób zgrywają wielce mądrych
i szlachetnych ludzi — a i tak przysłowiowa słoma im z butów
wyłazi... Co o takich myślę? Pół żartem, pół serio
opowiedziałam w poniższej satyrze:
Piękne
życie nuworysza
Pojęcia nie mam, czemu
nie wierzycie,
Choć ciągle powtarzam: —
Piękne jest życie.
Że było ponure nie
zapomniałem…
Lecz je upiększyłem, i
co mogłem dałem.
A dałem wam sobą dosadny
przykład,
Jak chaos w życiu
zamienić w ład…
Co robić, jak stać się
mocnym,
By w bogactwie osiągnąć
cel owocny.
Kto w porę to pojmie, też
może
Zdobywać bogactwa
bezkresne morze…
Musi się tylko łokciami
rozpychać,
Zamiast do obrazu głupawo
wzdychać.
Chcieć, to przecież
móc...
Kto myśli inaczej, ten
kiep i buc.
Do swej świetności
doszedłem sam…
Bzdurne świętości —
za nic mam!
Rozpycham się tylko na
lewo i prawo
I prę do dobrobytu
ochoczo i żwawo.
Jestem więc teraz bogatym
człowiekiem,
A to samo nie przyszło,
ani też z wiekiem.
Dla mnie kultura to chleb
powszedni…
Lecz co wy o niej wiecie,
ludziska biedni?
Gnuśniejecie tylko w
plebejskim folklorze
I pojęcia nie macie o
prawdziwym honorze.
I co wy na to, ludziska
drodzy?
Naprawdę jesteśmy aż
tak ubodzy?
Dalibóg, aż tak ubodzy —
to nie!
Choć zawsze puste mamy
kieszenie…
Lecz słuchać i tak nam
nie uchodzi,
Tego, komu słoma z butów
wychodzi.
Żaden on wielki... Ot,
zwykły nuworysz!
Niech
zniknie, przepadnie! A kysz… A kysz!! A kysz!!!
HKCz 15.12.2006