— Ho, ho, ho! Witajcie, kochane dzieci. To ja, Święty Mikołaj. Bez waszego uśmiechu świat byłby smutny jak pusty worek prezentów. Wiem, że czekacie na mnie cały rok. Wiem też, ile marzeń zapisujecie w listach, które docierają do mnie czasem szybciej niż wiatr.
Grudzień to mój najpracowitszy czas. Wtedy wyruszam w wielką wędrówkę i odwiedzam dom za domem, okno za oknem, serce za sercem. Jestem wszędzie tam, gdzie czeka na mnie choć jedno dziecko — a wiem, że jest was bardzo dużo, naprawdę bardzo dużo. Nic dziwnego, że grudzień to dla was najbardziej magiczny miesiąc.
A dziś… dziś właśnie wyruszam do was. Moją brodę pokrywa świeży śnieg, czapka dumnie sterczy na boki, a serce bije radośnie — bo wiem, że spotkam się z wami. Uwielbiam te chwile! Już za moment moje sanie, zaprzęgnięte w dzielnych reniferów, pofruną nad waszymi domami. A kiedy wyląduję przed drzwiami, zapukam: puk, puk, puk… i zawołam donośnym głosem:
— Ho, ho, ho! Czy są tu grzeczne dzieci?!
A potem
wejdę do środka, otrzepię śnieg z ramion i zapytam z uśmiechem:
—
Byłyście grzeczne przez cały rok, kochane dzieci?
Ach, jak ja lubię, gdy patrzycie na mnie z takim przejęciem! To najpiękniejsza zapłata za wszystkie mroźne noce w podróży.
Wiecie, że możecie zobaczyć mnie wcześniej? Kiedy pędzę saniami wysoko po niebie, często przelatuję obok świecącego jasno Księżyca. Jeśli wieczorem usiądziecie przy oknie albo będziecie leżeć w łóżeczkach, a za oknem zabłyśnie jego srebrna tarcza — spójrzcie uważnie. Być może ujrzycie cień moich sań, a przed nimi — smukłe sylwetki reniferów.
Najlepiej widać mnie przy pełni Księżyca. A ta pełnia była właśnie 4 grudnia, więc dziś nadal świeci on ogromny, jasny i piękny. Czasem jednak chmury zasłaniają niebo. Wtedy nie martwcie się — możecie wyobrazić sobie jego blask. Wiem, że macie wspaniałą wyobraźnię, bogatszą niż mój cały worek prezentów.
Wyobraźcie więc sobie Księżyc: wielki, okrągły, otoczony delikatną poświatą. Powoli wyłania się zza chmur, zagląda na Ziemię i rozlewa swoje tajemnicze światło. W takim blasku nawet zwykła noc staje się baśnią. A ja, sunąc na saniach, widzę, jak mrugacie z zachwytu w moją stronę.
W oczekiwaniu na moje przybycie życzę wam wielu cudownych wrażeń. Patrzcie w niebo, nasłuchujcie dzwoneczków moich reniferów — może usłyszycie ich dźwięk. A gdy w końcu zapukam do drzwi, przyjmijcie mnie radośnie. Nie martwcie się — choć trzymam w ręku rózgę, nigdy nie używam jej do bicia. To tylko symbol, przypomnienie, że każdy z was ma w sobie dobro, które warto pielęgnować.
Kocham wszystkie dzieci: i te bardzo grzeczne, i te trochę mniej. Dając wam prezenty, wierzę — tak jak wy wierzycie we mnie — że będziecie dobre, odważne, szczęśliwe i pełne uśmiechu.
A teraz czas mi ruszać dalej. Trzymajcie się cieplutko! Zaraz pojadę przez nocne niebo, a kiedy zapukam… odpowiedzcie mi głośno?
— Jesteśmy tu, Mikołaju!


