piątek, 5 lipca 2024

Niebanalne dzieciństwo (cz. 4)

Mam już sześć lat i do przeżycia nową dziwną sytuację. Otóż mamy w domu pierwszą komunistkę. A właściwie dwie. Bo i moja najstarsza siostrzyczka Lodzia i kuzynka Helcia razem przystąpiły do Pierwszej Komunii. Z tej też okazji u nas w domu niemożebny spęd rodzinny.




Nas samych, proszę bardzo, aż dziewięć dziewczątek. Właściwie to dziesięć, ale tej najmłodszej, czyli Czesi, nie ma na zdjęciu z nami, bo scykorała się przed tą iście piekielną sesją fotograficzną i uciekła. Nic dziwnego, wszystkie siedzimy z rozdziawionymi buziami.

Mnie to aż się buzia rozbolała od tego nieustannego rozdziawiania. A pupa z kretesem zdrętwiała, bo do tego wszystkiego każą jeszcze siedzieć. Jakbym mogła sobie postać, to może nie musiałabym tak szkaradnie buzi rozdziawiać. Na stojąco emocje szybciej się rozchodzą. A tak, siedzę, jak ta jełopa i aż jęzor wylazł mi z przejęcia. Sam. Ale że siedzę przy naszej klęczącej najstarszej kuzynki Stasi, którą to uwiecznianie nas na kliszy wręcz bawi, to trochę raźniej mi na duszy.

Wprawdzie już parę razy brałam udział w takiej piekielnej sesji, jednak za każdym razem, każda następna, jest dla mnie takim samym wielkim przeżyciem. Bo też widok, jaki mam przed oczyma, za każdym razem jest niesamowity.

Pan fotograf, zanim zrobi zdjęcie, wyczynia coś, coś odczynia, coś sypie, coś przesypuje, coś miesza, coś leje, coś przelewa, aż wreszcie, po takich dość długawych czarach-marach, zaczepia na długim sztylu od miotły wacik nasączony jakimś śmierdzącym świństwem. Mówi, że to jakaś magnezja, czy coś. Potem wręcza tatusiowi ten sztyl, a komuś innemu każe robić tę najważniejszą rzecz — na trzy. Tym razem kazał wujkowi Staszkowi. Wujek się śmieje, bo to dla niego nic a nic nie straszne, wszak walczył na wojnie wśród wybuchów i ognia.

O rety, emocje rosną… Aż mi oczęta wyszły z orbit. Ale nic, wlepiam te moje wybałuszone oczka w wujka jeszcze bardziej. Wujek bierze do ręki jakąś śmiesznie długą zapałkę i zapala ją, pocierając nią o coś takiego szorstkiego. O mamuńciu kochana, teraz będzie się działo! Pan fotograf woła: raz, dwa, trzy! Wujek przykłada palącą się zapałkę do wacika… i nagle, świst, błysk! Aż mi w oczach pociemniało…

No i po zdjęciu! Tylko dym i smród pozostał. Pan fotograf woła ucieszony, że bać się tego dymu i zapachu nie należy, bo tak działa flesz w postaci magnezji, i basta! Coś takiego, przecież ja się wcale a wcale nie boję. Nie rozumiem tylko, czemu mi się kolana pod stolikiem tak telepią?



To moje ulubione zdjęcie… Tak „trzeci dziurawiec” uczy się opanować jeszcze jeden żywioł w swoim życiu. Wodę. Zaczęłam wcześnie, jak na owe czasy, wszak mam dopiero sześć lat. A ten nasz basen zniszczony całkowicie przez zawieruchę wojenną, dopiero co oddali do użytku. Po gruntownym remoncie. Każdą więc ciepłą niedzielę z całą rodzinką spędzamy na basenie. Uwielbiam to, bo kocham wodę i w niej chlapanie. To nic, że pełno tu ludzi. Mnie to nie przeszkadza. A niech ludziska też mają przyjemność… i niech widzą, jaka ja odważna (zwłaszcza jak Mamusia jest przy mnie, ale o tym sza!).



No dobrze, spuszczam już powietrze z mojej dumy... Ale niech mi nikt nie mówi, że ze mnie mięczak. Bo rakiem jestem. I to od urodzenia. Siostra Lodzia też jest rakiem, ale to ja, pierwsza z siostrzyczek, najszybciej nauczyłam się wchodzić do głębokiej wody. No! Uparta to ja jestem od zawsze i ani krzty swoim słabościom nie popuszczam Morduję się czasem okrutnie, by nie być mięczakiem, choć to też miłe stworzonko. Ale przecież nijak do mnie nie pasuje. Bom ja rak, więc uważać, jak uszczypnę, będzie znak! No! Niech mnie nikt nigdy nawet nie próbuje mięczakiem nazwać.

cdn.

— 1 część: "Niebanalne narodziny i jeszcze bardziej niebanalne dzieciństwo"