Kiedy pierwszy raz w 2015 roku zobaczyłam Sebastiana Kaletę, od razu doznałam dziwnego uczucia... Mefisto! Wypisz wymaluj. Nie wiem, skąd takie akurat skojarzenie mnie naszło. No ale co zrobić? Skojarzenie jest wytworem wyobraźni i o nim się nie dyskutuje. I już!... Tak że krasomówczy pan Kaleta już na zawsze pozostanie dla mnie Mefistem.
Z upływem czasu jeszcze bardziej. Nawet go sobie parę dni temu uwieczniłam, pstrykając zdjęcie z monitora laptopa (nie pamiętam już z jakiego portalu), bo tak mi się "spodobał".
A że dzisiaj dostałam z FB mój wspomnieniowy post z 2017 roku, doszłam do wniosku, że chociaż od tamtego czasu wiele się zmieniło, to jednak to, co wtedy wyraził prof. Wiszniewski i ja od siebie dodałam, jest ciągle aktualne, a nawet jeszcze bardziej.
Oto ten post:
"Coś takiego...?! OD POCZĄTKU JESTEM IDENTYCZNEGO ZDANIA... Musiałam to sobie skopiować. A dodałabym jeszcze, że to, iż mienią się wielkimi katolikami (sic!), a są aż tak nienawistni, fałszywi, agresywni i z Bogiem na ustach niszczą nasz Kraj, będzie im zapamiętane na kartach Historii Polski... i u Boga".
Pozwalam sobie w tym miejscu dołączyć jeszcze i "mojego Mefisto". I z góry zaręczam, że nic przy jego fizjonomii nie majstrowałam. Jest oryginalna.