Minął cały rok i już jestem uczennicą I klasy. Nie jestem pewna, czy mi się to podoba, wszak w domu było o wiele lepiej. Mogłam robić, co mi się podobało. A w szkole? A niech tam, próbuję się jakoś przyzwyczaić. Choć nasza pani, pani Simon, jest ostra jak brzytwa. Krzyczy nieraz na nas nie wiadomo za co. A i uderzyć jej się zdarza. Mnie na razie nie uderzyła. I całe jej szczęście! Bo nie jestem pewna, czy nie próbowałabym jej oddać. Nie znoszę krzyku i przemocy! Od razu bunt się we mnie rodzi. A gdzie wewnętrzny bunt, tam musi być też i zewnętrzna reakcja na otaczającą rzeczywistość. Na razie jednak udaje mi się mój bunt trzymać w ryzach.
Czas leci i mamy już zimę. Też fajnie. Zwłaszcza kiedy przychodzi miesiąc grudzień, czas prezentów. No i właśnie taki jeden, odgórny, dostaję w tej chwili. Ciekawe co też ten Dziad Mróz (rodem z Tatusia pracy) ma dla mnie w tej papierowej torebce?
— Kurka wodna, chłopcy, nie popychajcie mnie tak, bo muszę dokładniej żurawia do torebki zapuścić! Co ten Dziad Mróz do mnie mówi? Aha, pyta, czy byłam grzeczna? Też mi pytanie! Ja zawsze jestem grzeczna… Na swój sposób.
A tak w ogóle, lepiej niech nie zadaje głupich pytań, bo sam się głupio zachowuje. A jeszcze głupiej wygląda. Bo w co też on się tego roku ubrał? Ukradł jakiemuś biskupowi odzienie, czy jaka choinka? Przecież w tym stroju w ogóle nie wygląda na Dziada Mroza. No może tylko te jego sztuczne włosy i broda z waty go trochę upodabniają do… jakiegoś dziada. Ale nic poza tym. Dobrze, że musi dużo dzieci obdarować tymi przydziałowymi prezentami, przez to też wcale mu na jego pytanie nie muszę odpowiadać. O, już o nim zapomniał, bo wręcza torebkę następnemu dziecku. Pewnie mu też to samo pytanie zada i wcale nie będzie oczekiwał odpowiedzi. Bo i po co? Wszak jego to i tak nie interesuje.
Minęło parę miesięcy i jest już wiosna. Kocham wiosnę. Wspaniały czas. Przyroda pięknie budzi się do życia. Wszędzie robi się zielono i coraz więcej kolorowych kwiatuszków wyłania się z ziemi. A pachną, że ho ho! Cudownie.
W ten też wiosenny czas znów mamy w rodzinie Pierwszą Komunię, tym razem moja o dwa lata starsza kuzynka Wiesia (Tatusia brata córka) przyjmie Bozię do serduszka. Tak mówi ksiądz... Czy jakoś tak.
Na przyjęciu komunijnym zebrała się niemalże cała rodzinka. No i oczywiście znów trzeba odbębnić nudną sesję zdjęciową. Nudna, bo już jestem duża i już wszystko wiem, jak się robi zdjęcia.
Jedna rzecz jest jednak dziwna, bo okazuje się, że to nie nasz miejski fotograf robi nam zdjęcia a tylko sam ksiądz wikary, a on ma jakąś taką dużą lampę błyskową. Mówi, że to flesz. Fajna nazwa. Podoba mi się. Podobnie jak magnezja. Chyba nazwę tak moje dzieci, kiedyś tam w przyszłości jak będę już dorosła. Syna Flesz, a córkę Magnezja. Ale cudownie będą się nazywać. Jak w mitologii… Dobrze już dobrze, pamiętam o palcach. Rozmarzyłam się milutko, a tu sprowadzają mnie już na ziemię.
Dla świętego spokoju schowam całą rękę za dłoń Tatusia… Hihihi, ale zrobiłam księdza-fotografa na szaro. Tylko jedną rękę schowałam, a drugą, wyprostowaną, z pięknie rozczapierzonymi palcami, położyłam sobie na Tatusia kolanie… No i wszystko gra.
O rany, znów trzeba siedzieć spokojnie. Kolejne zdjęcia przed nami. Już dobrze, tym razem schowam swoje szanowne paluszki u obu rąk. Chyba ksiądz-fotograf jednak przyuważył, że nie chce mi się go przy każdym pstrykaniu aparatem słuchać i teraz szczególnie do mnie z tymi palcami wyskoczył. Chyba aż głupią minę zrobiłam, bo mnie zaskoczył, że tylko na mnie zwraca uwagę… A Ulki na ten przykład nie widzi, choć ta ma fryzurę, jakby ją piorun strzelił. Kurka wodna! A tak w ogóle, to niech się lepiej skupi na Wiesi, wszak to ona dzisiaj jest tu najważniejsza, bo to jej komunia. Moja i Ulki będzie dopiero za dwa lata. Ciekawa jestem, czy ja wtedy też dostanę dużo prezentów. Bo Wiesia dostała.
Nasz ksiądz-fotograf też ma czasami nieskoordynowane ruchy. Albo ręce mu drżą po czymś… Bo ni stąd, ni zowąd, błysk, świst, i zrobił nam zdjęcie zupełnie jeszcze nieprzygotowanym. Najwyraźniej palec mu się omsknął i niechcący nacisnął na pstrykacza. No i masz! Wyszłam na tym zdjęciu, jakbym potwora ognistego ujrzała.
Nic dziwnego, bo też cały ten błysk jego flesza zobaczyłam odbity na szybie okiennej. Mała Ala też zdębiała ze strachu, bo nikt jej nie przygotował i nie powiedział, że to już. Jedynie Ulka, wpatrując się przez cały czas jak urzeczona w księdza-fotografa, czy robi zdjęcia, czy nie, wyszła tak, jak trzeba. Czyli ładnie.
Fajny nawet ten ksiądz, nie powiem. Umie rozmawiać z dziećmi. Ale najmilej rozmawia jednak z Wiesią. Wiesia to jego pupilka. Czemu? Nie wiem.
Podsłuchałam rozmowę dorosłych przy stole i dowiedziałam się, że ksiądz na wakacje zabiera Wiesię nawet gdzieś pod namiot.
Hmm... chybaby mi się to nie podobało. Z księdzem spać pod jednym namiotem?! Przecież to głupie... A może czegoś nie zrozumiałam?
cdn.
— 1 część: "Niebanalne narodziny i jeszcze bardziej niebanalne dzieciństwo"
— 4 część: "Niebanalne dzieciństwo (cz. 4)"