Mam już aż pięć latek i w kaszę nadmuchać sobie nie daję... Oj nie! Widać to po moim spojrzeniu… A co? Niech se nie myślą. Ja im dam: „trzeciego dziurawca”! No ale nic. Siedzę grzecznie na kolanach Mamusi i zaglądam za tym ptaszkiem, co tym razem już na pewno ma wyskoczyć z obiektywu aparatu fotograficznego wujka Staszka... Też mi, żadnego ptaszka nie widać! Wujek tak samo robi nas w balona.
Ha, zaraz sobie sama ptaszka znajdę! Gdzie? Ano na drzewie. Po zrobieniu zdjęcia chwilę musimy jeszcze postać przy Mamusi, bo Mamusia robi paternoster mojej średniej siostrzyczce Tereni, że się znów umorusała jak nieboskie stworzenie. A ja z najstarszą siostrzyczką Lodzią tego paternostra też musimy wysłuchać. Profilaktycznie. Tak na wszelki wypadek, gdyby się i nam umorusać zachciało.
A dzisiaj niedziela, nie przystoi być brudnym. Ja przecież o tym wiem i brudna nie jestem. Bo też nie znoszę być brudna. Nigdy. Nawet w poniedziałek. I mamusia też o tym wie, bo zawsze się dziwi, że ja po drzewach, po dachach się ciągle wspinam, a umorusana wcale nie jestem. No, może czasami tylko porwana, kiedy zdarzy mi się zawisnąć na jakiejś głupiej gałęzi albo gdzieś na gwoździu. Jednak brudna albo umorusana, jak woli mamusia, co to, to nie!
Ale cóż, stoimy grzecznie i słuchamy, co rodzicielka ma do powiedzenia, choć wiem, że to i tak nic nie pomoże. No bo jak ma pomóc, skoro Tereni brud się szczególnie ima? Mało tego, ona z brudem najwyraźniej żyje w całkowitej symbiozie. Po prostu lubi być brudna i nie ma na to rady... Ale stoimy i słuchamy. A gdy mamusia skończy, pierwsze drzewo moje.
Muszę jednak przyznać, że trochę rozumiem Mamusię, że tak nas pilnuje, żebyśmy wyglądały schludnie, bo też wszystkie ubranka sama nam szyje. Od bielizny i piżamek, po sukieneczki, spódniczki, bluzeczki i płaszczyki.
Taka zdolna jest ta nasza Mamusia. Specjalnie zrobiła nawet Kurs Kroju i Szycia, żeby wszystko, co nam szyje wyglądało profesjonalnie i pięknie. Sobie też różne ubrania szyje, zwłaszcza sukienki. Tatusiowi nieco mniej, bo jak ze śmiechem mówi, na kursie szycia męskich ubrań nie uczono.
To jednak nieprawda, bo i Tatusiowi coś tam ciągle szyje. Nawet koszule. Sama widziałam. Mamusia zawsze mówi, że w sklepach niczego dobrego do ubrania nie można kupić, sama więc musi nas obszywać. Tak że stojąca w kuchni ogromna poniemiecka maszyna do szycia często turkocze. A Mamusia potrafi z różnistych materiałów stworzyć coś oryginalnego, niepowtarzalnego. Nikt takich ubrań nie ma.
O, chociażby ta suknia, którą sobie z japońskiego jedwabiu uszyła specjalnie na zabawę karnawałową. Czyż nie jest piękna?! Piękna i bardzo przyjemna w dotyku. Wiem, bo nieraz się w nią ubierałam, kiedy Mamusi nie było w domu.
Wspaniale się też prezentuje nasza rodzinka na tym profesjonalnym zdjęciu. Wszystko, w co jesteśmy ubrani, Mamusia sama uszyła i wyhaftowała. Tatusia marynarkę też uszyła, tyle że mu na niej niczego nie wyhaftowała. Nie wiem dlaczego.
Przed zakludzeniem nas do fotografa siostrzyczka Terenia znów się zdążyła zdrowo wybrudzić, widać to po jej rajtuzkach, które wcześniej były nieskazitelnie białe. I chociaż znów dostała burę od Mamusi, to jednak ustawianie do zdjęcia odbyło się bez większych zgrzytów. A to dlatego, iż nasz znajomy fotograf obiecał zdjęcie wyretuszować i ten brud z jej rajtuz choć trochę usunąć. Moich posiniaczonych zaś kolan retuszować nie musiał, bo zakryłam je, mocno obciągając sukieneczkę.
Obietnica pana fotografa spowodowała, że od razu spokojniej się zrobiło wśród nas. Jednak mnie dalej coś wkurzało… Nie, nie mogę narzekać, na kolanach Mamusi było całkiem wygodnie. Tylko po kiego licha pan fotograf kazał nam palce u rąk schować? Dobrze, że jeszcze i nóg nie kazał schować, by z lenistwa uniknąć retuszowania brudnych rajtuz Tereni. A to by była wtedy niepowetowana szkoda, wszak nóżki mamy bardzo ładne i zgrabne. Szkoda by było ich nie sfotografować.
Och, biedny Tatuś! Ma się z tymi dziurawcami. Jakoś nagle i Tatusia szkoda mi się zrobiło. Czemu? Nie wiem. Co jest, że tak szybko zmieniają mi się myśli, a jeszcze szybciej odczucia? Mętlik w głowie? Niespokojna dusza? A może chora jestem?... Eee tam, chora! Wcale się choro nie czuję. Mamusia zawsze mówi, że jestem najzdrowsza ze wszystkich.
Coś w tym jest. Bo pamiętam, że jak moje siostrzyczki były chore na różyczkę i leżały cierpiące w łóżkach, Mamusia profilaktycznie i mnie kazała w łóżku leżeć. Chociaż ja wcale się od nich nie zaraziłam. Całkiem zdrowo się czułam. I pewnie trochę im obolałym przeszkadzałam. Chyba tak musiało być, bo mnie w końcu wyrzuciły z pokoju, meldując Mamusi, że za bardzo szaleję... Szaleję? Ja? No coś takiego! Ja wcale nie szalałam, ja się tylko bawiłam.
No ale i dobrze, że mnie wyrzuciły, bo za mocno wyproszoną zgodą Mamusi mogłam wreszcie pójść do ogrodu i po swojemu spokojnie bawić się dalej. Spokojnie, bo nikt mi nad uszami tam nie brzęczał. Oprócz pszczółek oczywiście. A pszczółki to ja kocham, bo bardzo mi smakuje ich miodek.
cdn.
— 1 część: "Niebanalne narodziny i jeszcze bardziej niebanalne dzieciństwo"