Nie jest
to miłe w żadnym przypadku. Często bywa wręcz niebezpieczne. Ale
w moim przypadku — szczęściem w nieszczęściu — było tylko
niemiłe.
A czy
można stracić kontrolę nad autem pół żartem, pół serio?
Myślę, że można, bo taki właśnie był mój przypadek. Moje
własne auto zdrowo zażartowało sobie ze mnie i z tego powodu, ja,
jego wieloletnia „kierowczyni”, wystraszyłam się na serio. Ale
tylko na chwilę, bo zaraz potem, poczułam ogromny wstyd, który
wnet ustąpił miejsca wściekłości, by za moment się z nią
wymieszać i z podwójną mocą na wskroś opanować całe moje
jestestwo.
Cóż
więc takiego nawyczyniało moje auto? Już opowiadam. Kiedy
wracaliśmy z wnuczkiem ze szkoły do domu i wjechaliśmy na moją
ulicę, która prowadzi pod górkę i jest dość wąska, zobaczyłam,
że przed nami na rowerze jedzie jakaś kobieta, pedałując z
wielkim wysiłkiem. Jadę ja za nią spokojnie, wyprzedzić nie mogę,
gdyż po obu stronach stoją zaparkowane auta, aż tu nagle, rozlega
się głośne trąbienie. Aż podskoczyłam wystraszona. Bo to moje
auto zatrąbiło. Słyszałam wyraźnie. Z wrażenia krzyknęłam:
— A to
co?! Czemu trąbisz jak szalone?!
— Babciu,
to ty trąbisz! — zawołał z tylnego siedzenia wnuczek.
— Wiem,
że to ja… a właściwie to moje auto, bo ja przecież nie
naciskałam na klakson! — odpowiedziałam głośno, sprawdzając na
wszelki wypadek, czy niechcący na niego jednak nie nacisnęłam.
Kobieta,
słysząc trąbienie, zaczęła jeszcze mocniej pedałować, ale
widać było wyraźnie, że nie ma już siły. Głupio mi się
zrobiło. No ale co miałam zrobić? Jadę za nią powoli dalej. I
nagle, ni stąd, ni zowąd, moje auto znów zatrąbiło. No myślałam,
że mnie szlag trafi! Kobieta najwyraźniej też się już wkurzyła,
bo odwróciła nieco głowę i zaczęła machać ręką, pokazując
mi dość wymownie, co o mnie, kierowcy jadącego za nią auta,
myśli. No to się wkurzyłam jeszcze bardziej. Żebym ją chociaż
mogła wyprzedzić, to bym się zatrzymała i przeprosiła. Ale nie
dało się, bo stojących aut po bokach ulicy było w tym dniu pełno.
Żal mi się też jej zrobiło, bo widziałam, że już puchnie z
wysiłku a dalej pedałuje jak wściekła. Po kilkunastu sekundach
moje auto znów zatrąbiło przeraźliwie. Jak na alarm! Na to
kobieta znów odwróciła głowę, i o dziwo, zaczęła się śmiać.
Pewnie pomyślała biedna, że w jadącym za nią autem musi siedzieć
ktoś znajomy, bo obcy kierowca chyba by nie zachowywał się jak
idiota i nie trąbiłby na rowerzystę, tym bardziej jadącego pod
górkę.
Zanim
dojechałam do swojego domu, auto jeszcze dwa razy zatrąbiło. Rany,
jak mi było wstyd... i bardzo żal tej kobiety. Jej spocona twarz,
kiedy odwracała głowę w moim kierunku, aż połyskiwała w
promieniach słońca.
Niestety,
przeprosić ją za swoje szalone auto nie mogłam, bo zanim
zaparkowałam je pod swoim domem i z niego wyskoczyłam, ona,
pedałując nadal zawzięcie, już się zbyt oddaliła. A jechać za
nią dalej — trąbiącym autem, byłoby idiotyzmem z mojej strony.
Jeszcze by zawału serca z wysiłku dostała… I co wtedy?
Zbulwersowana,
z równie zbulwersowanym wnuczkiem, pognaliśmy do domu. Zaraz po
obiedzie zadzwoniłam do syna i z płonącym ciągle licem
opowiedziałam mu co się stało. Syn, słuchając, rechotał
ubawiony. Umówiliśmy się, że pod wieczór przyjadę do niego i on
zrobi porządek z moim żartownisiem-autem.
Syn
mieszka jakieś 200 m ode mnie, ulicę dalej. Kiedy tylko córka
odebrała wnuczka, pojechałam do niego, zaklinając po drodze auto,
aby się już nie wygłupiało i nie trąbiło. Kiedy już prawie
dojeżdżałam do jego domu, i by być tam szybciej, specjalnie
wjechałam nie od głównej ulicy a od bocznej uliczki, bardzo
wąskiej, bez chodników (przeznaczonej tylko dla jej mieszkańców),
patrzę, a jej środkiem, w tym samym kierunku, idzie jakiś
chłopaczek. Wtedy, jak na złość, moje auto jak nie „ryknie”!
Aż echo poszło po całej uliczce. Zaskoczony chłopak odskoczył
szybko na bok, i trzymając się blisko domów, szedł dalej.
Nieborak pewnie się też mocno wystraszył, bo nie spodziewał się
tu żadnego auta. O swoich odczuciach już nawet nie wspomnę.
Kiedy
zbliżyłam się do chłopca, moje auto znowu w „ryk”. Na to
chłopak zareagował bardzo gwałtownie i z przerażenia przykleił
się do ściany budynku. Po krótkiej chwili przerażenie mu
najwyraźniej minęło i się wściekł. A efekt tej jego wściekłości
zobaczyłam w postaci środkowego palca prawej ręki skierowanego w
moją stronę. Wtedy ja nie wytrzymałam i zaczęłam migać mu
światłami. Chłopak na krótko zdębiał, ale już po chwili, kiedy
już pewnie moją fizjonomię zza przedniej szyby zobaczył, raz
jeszcze podniósł rękę do góry, ale tym razem pokazał całą
dłoń — w ramach przeprosin, i z uśmiechem przyklejonym na ustach
skręcił w główną ulicę.
Ufff…!
Odsapnęłam i zatrzymałam się przed domem syna. Zanim wysiadłam z
auta, syn stanął w progu swojego domu i ze śmiechem zawołał:
— A ty
co tak trąbisz jak szalona, przecież głuchy nie jestem!
Wtedy i
ja zaczęłam się śmiać. Poczułam się już bezpiecznie. Emocje
puściły. A opowiadając mu swoje przeżycia na jego wąskiej
uliczce, rechotałam już z nim na dobre.
Syn
oczywiście zreperował co trzeba i tym samym wybawił mnie od
dalszej kompromitacji. Okazało się, że to w elektronice nastąpił
jakiś feler i co chwilę dochodziło do styku kabelków, czy czegoś
tam, i dlatego moje auto — w tak prozaiczny sposób — meldowało
o awarii. Aby do tego wniosku jednak dojść, syn musiał rozebrać
całą kierownicę. Air Back to ja nawet w rękach trzymałam. Ale
muszę przyznać, że dokładnie obserwowałam też i ręce syna, aby
zapamiętać, tak na wszelki wypadek, że w razie gdyby moje auto
znów zaczęło samowolnie trąbić jak szalone, to spod tablicy
rozdzielczej 13 bezpiecznik od lewej muszę tylko wyciągnąć i
wtedy momentalnie przestanie... I znów odzyskam nad nim kontrolę.