Zima powoli, acz nieuchronnie, szykuje się do odejścia. Uzmysłowił mi to Księżyc, który dzisiaj w nocy (24 lutego) ostro świecił prosto w moje sypialniane okno. Jeszcze przed zaśnięciem skojarzyłam sobie, że jest to jego ostatnia pełnia tej zimy.
Uwielbiam wpatrywać się w Księżyc. Zwłaszcza w pełni. A tej nocy, jako że niebo przez wiele godzin było bezchmurne, świecił szczególnie intensywnie. Moje łóżko tonęło w jego promieniach. No dobra, nie jego, a w odbitych (pośrednio) promieniach Słońca, które trafiają do niego z Ziemi... Taka sytuacja. ;)
Nad ranem, czując się już zupełnie wyspaną, wyskoczyłam z łóżka, by przez okno utrwalić piękno tej naszej kochanej satelity. Po czym, po szybkiej toalecie, z kijkami Nordic Walking w ręku i bananem w kieszeni, a i na ustach, skoro świt pognałam do lasu.
Księżyc ma cztery podstawowe fazy, które związane są z jego pozycją względem Słońca, czyli: nów, pierwsza kwadra, pełnia oraz ostatnia (trzecia) kwadra. Jednak tylko jego pełnia wzbudza największe zainteresowanie. A występuje ona wtedy, kiedy Księżyc znajduje się po przeciwnej stronie Ziemi niż Słońce.
Ponoć na niektórych ludzi pełnia Księżyca bardzo źle wpływa. Są rozdrażnieni, osowiali, cierpią też na bezsenność. Naukowcy jakoś do dziś dnia nie wiedzą, dlaczego tak się dzieje. Ja też nie wiem, bo na mnie wpływa wspaniale.
Z cyklu: "Co w przyrodzie piszczy"