poniedziałek, 26 września 2022

Wspomnienia. Nostalgiczny balsam dla duszy

To bardzo wkurzające, że czas tak szybko płynie. Trudno się z tym pogodzić, że tak się śpieszy. Że dzieciństwo tak szybko przeleciało, że młodość choć trochę dłużej nie trwała. Rach-ciach, i człowiek ma jedno i drugie już za sobą. Kurcze, co za życie! Trzeba by było komuś palcem za to pogrozić. No tak, ale komu? Skoro nie wiadomo komu, trzeba się z tym stanem rzeczy pogodzić i cieszyć się z tego, co nam dane, czyli z każdego nowego dnia, z każdej najmniejszej nawet chwili.

Mówi też o tym wierszyk, który już dawno temu napisałam, chociaż młoda jeszcze byłam. Pewnie już wtedy czułam, że zbyt szybko płynie. Mimo to udało mi się posiąść sztukę bycia szczęśliwą... na przekór wszystkim i wszystkiemu.

 

Nieubłagany czas

A czas jak rzeka, jak rzeka płynie,
Nieubłaganie… Z szybkości słynie.
Nikt go zatrzymać nigdy nie zdoła,
Ni bogacz z mamoną, ni zwykła pierdoła.

Jedyna to sprawiedliwość na tym świecie,
I ja o tym wiem, i wy o tym wiecie…
Cieszmy się zatem dzisiejszym dniem,
Porzućmy smuteczki i… carpe diem!

 

Wspaniałą rzeczą jest też mieć dobre wspomnienia z dzieciństwa i lat młodości. Takie wspomnienia działają jak balsam na duszę, skołataną nieraz nieuchronnym starzeniem się ciała.

Szczęściem dla mnie takich dobrych wspomnień mam bardzo dużo. Pewnie też dlatego, tak miło mi się pisało autobiografię z tamtego okresu, którą zatytułowałam: „Narzucona autobiografia Halszki”.

Czasami z potrzeby chwili publikuję jej fragmenty. Tym razem będą to zdjęcia z opisem, które w pewnym sensie, pół żartem, pół serio, tłumaczą przymiotnik w jej tytule:


Halszka ma już latek pięć... (5)

i na życie wielką chęć!
 

Moja rodzinka była już w komplecie... Chociaż nie, brakowało jeszcze braciszka, ale on urodzi się dopiero za 6 lat.

Na całe życie zapamiętam ten seans fotograficzny. Rany, to się działo! Pan fotograf kazał schować paluszki, co by szkaradnie nie wyszły na zdjęci u, i patrzeć w dziurkę takiego ogromniastego aparatu fotograficznego. Miał z niej ptaszek wyskoczyć. Nie wyskoczył jednak. Może dlatego, że się wystraszył pana fotografa, bo pan fotograf, ni stąd, ni zowąd, skoczył nagle za aparat i narzucił na siebie jakąś czarną dużą płachtą... Iii? Coś błysnęło, coś huknęło... i poszliśmy do domu.


Od kiedy Halszka skończyła lat siedem... (7)
kontakt z naturą stał się jej credem.
 

Bez wody ani rusz. Tak zdobywałam pierwsze szlify w swoim kolejnym żywiole. Wprawdzie żadna ryba ze mnie, a rak, ale że na bezrybiu i rak ryba, kocham wodę jak prawdziwa ryba. (Ciekawa jestem, czy fotka ta nie zostanie usunięta przez cenzurę, wszak jestem na niej w nieprzyzwoitym stroju topless). 

Halszka latek ma już dziesięć... (10)

i wielką ciekawość co los przyniesie.
 

Moje pierwsze zdjęcie do paszportu zrobiono mi przed wyjazdem za granicę... Ha, ale nie byle jaką zagranicę, bo aż do ZSRR, a dokładniej, na Ukrainę, do Zbaraża.

Pojechałam tam z rodzicami i z jedną ze starszych siostrzyczek (oraz z braciszkiem w maminym brzuszku). Rodzice koniecznie chcieli nam pokazać swoje strony z lat dzieciństwa i młodości oraz swój majątek, jaki tam zostawili... Eee tam, zostawili, Sowieci im wszystko zabrali i z kartą majątkową wyrzucili na Ziemie Odzyskane.

 

Halszka ma już lat dwanaście... (12)

i radości pełne garście.
 

Po raz pierwszy zapuściłam sobie włosy i uplotłam warkoczyki, a za namową maminki i wręczoną mi własnoręcznie przez nią uszytą sukieneczkę, ubrałam się w końcu jak dziewczynka. Do tego kapelusik, balerinki, torebeczka, i takie tam różniste dziewczęce fidrygałki. No bo jak dziewczynka, to dziewczynka.

Całe dzieciństwo byłam chłopczycą, i też jak chłopak wyglądałam. Może chciałam (bardziej podświadomie niż świadomie) zrehabilitować się przed rodzicami za tę niemiłą niespodziankę, jaką im zrobiłam, przychodząc na świat trzecim „dziurawcem”, jak to tatulek mawiał. A rodzice tak bardzo przecież czekali na chłopczyka. Potem nieraz słyszałam, że dałam im tak popalić, jak trzech chłopaków naraz. Psociłam jak chłopczur, przyznaję... ale na wesoło. 

 

Ho, ho...! Halszka ma już szesnaście lat... (16)

i bez rodziców rusza ochoczo w świat.
 

Miałam tylko jedną ciocię na wsi (w Kotlinie Kłodzkiej), u której niemalże rok w rok spędzałam wakacje. Czasem ze starszą siostrą, najczęściej jednak sama. Miałam tam dwóch kuzynów do zabawy i chmarę chłopaków z sąsiedztwa. To były cudowne czasy. Ileż wspaniałych wspomnień mam z tamtego okresu. Same niezwykłe, same szalone... przez to i niezapomniane.

Na kanwie tych moich właśnie wspomnień (m.in.) po latach powstała powieść pt. „Szalone wakacje”.

 

Halszka ma już lat dziewiętnaście... (19)

Rany!, wszak to już ostatnie naście.
 

Chcąc nie chcąc weszło mi się w dorosłość. Wszak Egzamin Dojrzałości po 5-letnim Technikum zaliczyłam, Dyplom Maturalny ze zdjęciem mojej fizjonomii z tajemniczym uśmieszkiem dostałam, i kropka... Wypinkalać do dorosłego życia!

Rany, no i po co ja w ogóle do tego egzaminu dojrzałości przystępowałam?! Nie chcę być dorosła! Chcę być nadal młodziuchną dzierlatką... trochę postrzeloną, trochę szurniętą, zawsze wesołą... i uśmiechniętą.

Cóż, czasu niestety nie da się zatrzymać, płynie jak rzeka. Młodość już też przeminęła, pozostały jedynie wspomnienia. Piękne wspomnienie. Ale ja, gdzieś w głębi duszy, nadal jestem tą samą Halszką, trochę postrzeloną, trochę szurniętą, zawsze (no, prawie zawsze) wesołą... i uśmiechniętą.