sobota, 20 sierpnia 2022

Ech, te koty, co one do mnie czują?

Generalnie nie lubię kotów. Psiarą jestem. Czasami jednak lubię się z nimi pobawić. Z tymi żyjącymi u rodziny i znajomych, z obcymi nie. Z obcymi, a znam ich mnóstwo, bo ciągle pałętają się po moim ogrodzie, to niekiedy lubię sobie pogadać. Ale tylko na odległość Nawet nie wiem, do kogo z sąsiednich domów należą.

Zdarza się jednak tak, że te obce bezpardonowo włażą mi do domu, kiedy zobaczą, że drzwi mam otwarte. Wyganiam je wtedy od razu i przez jakiś czas jestem na nie zła... Bo jak to tak? Bez zaproszenia z brudnymi łapami do mnie się ładować?

Mam tak, od kiedy pewnego razu dorwałam takiego jednego czorta śpiącego na moim łóżku. Wystraszyłam się wtedy nie na żarty, wszak znana mi jest cecha kotów, polegająca na tym, że przywiązują się do miejsca, nie do ludzi.

O nie! Trzymajcie mnie ludziska! Tylko nie do mojego miejsca... A sio! Wynocha z mojego domu!

Nie był to jednak koniec przeżyć z tym kotem związany, gdyż na drugi dzień jeszcze coś innego zmalował. Otóż, z jakiegoś tylko jemu znanego powodu, przytargał mysz i położył obok moich schodów do ogrodu. Wspominałam już o tej historii w opowiadaniu pt. "Nie każdy lubi koty".

Od tej też pory wolę z obcymi kotami w bliższe kontakty nie wchodzić, bo cholera wie, co któremu może jeszcze do tej małej łepetyny strzelić i jeszcze mi któryś jakiegoś szczura w prezencie przywlecze... O rany! Tego to już bym nie zdzierżyła!

Teraz najczęściej tylko przez otwarte okno pogaduję sobie z tymi sąsiedzkimi stworami. Patrzą wtedy na mnie swoimi dużymi ze zdziwienia oczętami, stojąc bez ruchu. I stoją tak długo, aż odejdę od okna.

Mimo wszystko, mimo mojej ostrożności, niedawno i tak przeżyłam niezbyt miłą historię z kotem w tle. A przeżywałam ją par ładnych godzin, przez całą noc.

Ledwie zdążyłam zasnąć, kiedy nagle usłyszałam przeraźliwe miauczenie jakiegoś kota. Ale tak głośne, jakby go kto ze skóry obdzierał, albo co najmniej spóźnione marcowanie dopadło. Wyskoczyłam natychmiast z łóżka i wyjrzałam przez okno. Żadnego czorta jednak nie zauważyłam. Zbulwersowana wróciłam do łóżka i starałam się na powrót usnąć. Udało się... Niestety nie na długo. Kot znów zaczął się drzeć wniebogłosy. Po chwili się zmęczył i zamilkł, pozwalając mi łaskawie znowu usnąć.

I taką akcję przeprowadził parę razy. W końcu nie wytrzymałam, bo to żadne spanie, wstałam z łóżka i poszłam do kuchni napić się wody. Będąc już w kuchni, usłyszałam nagle płaczliwe miauczenie, tak jakby przy drzwiach wyjściowych na korytarz. Było jeszcze całkiem ciemno na dworze, ale postanowiłam tam jednak zaglądnąć. Na wszelki wypadek światła nie zapalałam. Cichutko i powoli otwieram drzwi, a tu nagle coś mi między nogami wpada do mieszkania. No co?! Kot oczywiście!

Jakimś cudem czorcisko musiało wleźć na korytarz jeszcze za dnia, a potem, kiedy mu się znudziło i chciał wyjść na dwór, to drzwi okazały się być dla niego zamknięte. Żal mi się tego krzykacza zrobiło. Naprawdę. Wzięłam go na ręce i wyniosłam do ogrodu. Po jego minie widać było, że jest mi za to bardzo wdzięczny. I ta wdzięczność musiała go trzymać chyba dłużej, bo potem przez jakiś czas przesiadywał u mnie na schodach ogrodowych, wpatrując się w zamknięte drzwi.

Okazało się, że to kot sąsiadki, która niedawno się na naszą ulicę wprowadziła i mieszka trzy domy dalej.

 

Ostatnio zauważyłam, że kotów jest tu coraz więcej. Pewnie to efekt owocnego marcowania. Wprawdzie tu w ogóle nie ma dzikich kotów, ale pewnie nie wszystkie są wykastrowane. A może ludzie obecnie coraz chętniej je kupują? Tak czy siak, teraz szczególnie staram się pamiętać o zamykaniu drzwi do ogrodu.

Naprawdę nie wiem, co te koty do mnie czują, że co rusz mam jakąś przygodę z nimi. Nie wyczuwają, że za nimi nie przepadam? Hmm... a może specjalnie się koło mnie kręcą, bo czują moje dobre serce i wiedzą, że im krzywdy żadnej nie zrobię?

No dobra, niech im będzie. Ja jednak i tak wolę koty żyjące u mojej rodziny i znajomych, bo wiem, na co je stać. Jestem też ich pod każdym względem pewna, bo są to koty domowe i nie łażą samopas licho wie gdzie, i nie przynoszą do domu licho wie co.




Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"