poniedziałek, 22 sierpnia 2022

Motocross, sport dla odważnych i szalonych

Od dziecka kocham motocykle*, zwane potocznie motorami. W czasach mojej młodości taka ich nazwa była bardziej popularna. Motor i już! Mówiło się np. ryk motoru, a nie ryk motocykla. Lepiej brzmi. I taką też nazwę wolę.

W młodości co się najeździłam motorami, to moje. A jeździłam cały rok na okrągło. Miałam swój własny. Teraz już niestety nie jeżdżę. Motor zamieniłam na rower. Jednak nadal uwielbiam je oglądać. I to różnej maści. Zwłaszcza jak pędzą. Podobnie jak konie... żywe konie — w galopie. Wszak to konie i to konie. Tyle że jedne mechaniczne, a drugie żywe, ale na jednych i drugich pędzi się wspaniale. Aż w piersiach dech zapiera. A w uszach świszczy przyjemnie. I jak przy mechanicznych koniach ryk ich silników jest muzyką dla moich uszu, tak przy żywych koniach muzyką jest tętent ich kopyt.

Kiedy tylko gdzieś w pobliżu odbywają się jakieś imprezy motocyklowe, czy konne, staram się tam być. Tym razem wspomnę o motocrossie.

Motocross to forma wyścigów motocyklowych rozgrywana na specjalnych torach do tego przystosowanych. Takie tory usypane są zazwyczaj z gliny, piasku lub ziemi. W wyścigu motocrossowym ścigają się zawodnicy na specjalnie przeznaczonych do tych wyścigów motocyklach.

Motocross to istne szaleństwo. To ekstremalny sport dla odważnych i szalonych chłopaków.

Rany, jak oni szaleją na tych swoich stalowych rumakach. Ich fruwanie w powietrzu w pewnych momentach kojarzy mi się z „freestyle motocross”, takie ewolucje wyczyniają.

Zainteresowanie motocrossem wśród dorosłych i dzieci jest u nas bardzo duże. Wszak chłopaki takie freestyle motocross urządzają, że łooo matko!... I hop do góry, i siup w dół... byle szybciej, byle dalej... wyżej niekoniecznie. I znów w górę, i znów w dół... i plask w błotnisty padół. Ruch się robi w powietrzu... Dobrze, że to bezkolizyjne fruwanie.

 


Zawodnicy ścigają się także parami. Jeden zawodnik kieruje motocyklem, drugi balansuje ciałem, aby lepiej wejść w zakręt... — Oj, chłopie, uważaj na pupsko!

 

 

Trzeba mieć mocne amortyzatory, nie tylko w motorze, ale i w kolanach (łękotki), by prawidłowo plasnąć o glebę z takiej wysokości z podwójnym obciążeniem i wyjść z tego bez szwanku.

***

Mój syn kiedyś też uprawiał motocross, ale tylko amatorsko — na szczęście. Na szczęście też, dla mnie, jako matki, przestał. Bo choć uwielbiam oglądać takie ekstremalne wyczyny chłopaków, to jednak nie w wykonaniu mojego syna. No co, typowa matka ze mnie. Zawsze truchlałam, i truchleję do dziś, kiedy to moje synczysko jeździ na motorze. Dopiero jak mi zamelduje, że już jest w domu cały i zdrowy, spuszczam powietrze.

Obecnie muszę się martwić też i o mojego wnuka. Ojciec, czyli mój syn, zaszczepił mu pasję do motocrossu i teraz on szaleje... a ja podwójnie truchleję. Czy może być inaczej, widząc taki filmik?

 


 

* Obszerniej pisałam o swojej miłości do motorów we wspomnieniach pt. „Jak rodziła się we mnie miłość do zmechanizowanych jednośladów”, a także „Ryk motoru muzyką dla ucha”.