Kiedy śnieg zalega miasta, wsie, pola, lasy, góry (choć że góry to akurat normalne, ale bez przesady), oko szuka zieleni. Każdy powoli zaczyna też marzyć już o wiośnie, o budzącej się do życia przyrodzie, o zieloności świeżej, soczystej wlewającej ciepło w ospałą duszę... no i oczywiście cieszącej oko.
Ja wprawdzie lubię zimę, kiedy bielusieńko jest wokoło, jednak ostatnio czuję się bielą przesycona i też coraz częściej zaczynam marzyć o wiośnie… Bo ponad wszystko uwielbiam zieleń. A zieleń — to wiosna. Chociaż niekoniecznie. Trochę zieleni przecież i w zimie można znaleźć… więc póki co, póki zima nadal trzyma nas w okowach (bo na pewno nie w czułych ramionach), zamarzyło mi się, aby oko swe właśnie zielonością nacieszyć. Choć odrobineczkę. Zielonością, jako namiastką wiosny. I nacieszyłam. Nawet w najbardziej śnieżnych dniach.
W ogrodach widać wiele zielonych krzewów przypudrowanych śniegiem. Także bluszczy, jako jedynych w naszym klimacie pnączy o liściach zimotrwałych.
Bardzo mi się spodobała ta nieśmiała gałązeczka, która zawisła mi przed nosem, wszak soczystej zieloności — na tle śniegu — nie można jej odmówić.
A jeszcze bardziej spodobał mi się, wręcz rozbawił, bałwan-gigant z zielonymi (a jakże!) włosami. Choć jest dziełem człowieka, nie natury, zieloność naturalną na głowie jednak ma... No!
Dzisiaj, kiedy dotarłam w głąb lasu, przez moment zastanawiałam się, w którym to kierunku mam pójść, by jeszcze jakąś zieloność znaleźć.
Ciągnęło mnie w stronę słońca. Nie było go jednak za wiele o poranku, ale chwilami zza ołowianych chmur wyłaniało się nieśmiało. Powędrowałam więc w stronę słońca — zza chmurzysk i drzew zaglądającego. I chociaż prócz drzew iglastych, zieloności już żadnej nie znalazłam, to jednak ją poczułam. Naprawdę! A poczułam ją dzięki ptaszkom, a właściwie dzięki ich trelom. Jakoś dziwnie były dzisiaj pobudzone i radośnie ćwierkoliły na cały las. Wprawdzie to zimowe ptaszki, ale najwyraźniej, albo wyczuwają zbliżającą się małymi kroczkami wiosnę, popychającą przed sobą przedwiośnie, albo ją właśnie dzisiaj zaczęły swym śpiewem zaklinać.
Och, jakże spodobał mi się ten ich radosny nastrój. Ba, udzielił mi się nawet. Sama zaczęłam sobie pod czerwonym z zimna kinolem wesolutko pogwizdywać. I najwyraźniej to moje pogwizdywanie zadziałało niczym zaklęcie… Nie wierzycie? Proszę się samemu przekonać, że to działa. Działa, działa, jeszcze jak działa! Jestem pewna, skoro na mnie zadziałało. A efekt tego działania był błyskawiczny. Dowód? Proszę bardzo! Oto co za obrazek zobaczyłam oczami wyobraźni.
Od razu wiosennie mi się na sercu zrobiło. Wizualizacja to jednak wspaniała rzecz.
***
Masz dość śnieżnej zimy?
Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"