niedziela, 29 sierpnia 2021

Lato powoli zwija swe podwoje

Dziś obudziła mnie cisza. Dziwne, nie? Bo jakże cisza może budzić? Ano może. Jak się jest przyzwyczajonym do pewnych dźwięków w czasie snu i nagle ich zabraknie, budzi się. Czy się chce, czy się nie chce. To proste. Cisza świdruje uszy bardziej niż hałas. Senną podświadomość także. No i taka właśnie świdrująca cisza dzisiaj mnie obudziła. Zanim do tego jednak doszłam, otwierając raz jedno oko, raz drugie, przez chwilę musiałam się zastanowić, cóż to takiego mnie ze snu tak nagle wyrwało.

Śpię przy otwartym oknie. Żaluzji nigdy nie opuszczam. Jakoś tak już mam, że lubię czuć podmuch powietrza i widzieć nad sobą niebo. A że mieszkam w tak cudownym miejscu, to też jedno i drugie mam zapewnione. Ciszę również. Nawet żadnych aut nie słyszę. Słyszę natomiast cudowny śpiew ptaków. Od wczesnej wiosny przy tej muzyce usypiam i się budzę. Kocham ten cudowny czas.



Leżąc tak i dumając, uzmysłowiłam sobie wreszcie, że świt się budzi, a przez otwarte okno żaden dźwięk z dworu do moich uszu nie dochodzi. Cisza. Jak makiem zasiał. Kiedy zdałam sobie sprawę, co tej ciszy jest powodem, zmartwiłam się. Bo powód jest oczywisty. Lato (choć kalendarzowe jeszcze trwa) powoli zaczyna zwijać swoje podwoje. A ta cisza to właśnie pierwszy symptom tegoż zjawiska. Ptaszęta umilkły. Wszystkie. I te, co na zimę zostają, i te, które nie zostają. Pierwsze, bo zajęły się już gromadzeniem zapasów na zimę. A drugie, gdyż zaczęły już oszczędzać siły na daleką podróż do ciepłych krajów.

Smutno mi się zrobiło. Bo jakże mi przyjdzie teraz budzić się bez tego cudownego ptasiego muzykowania? W oddali słychać było tylko cichutkie ćwierkanie świerszczy. Ani jednego ptaszka. Ojej, to już dziś przyszedł ten czas. Co z tego, że lato trwać będzie jeszcze trzy tygodnie i wkrótce będą mogła posmakować owoców z mojego ogrodu, kiedy… mi już jest szkoda lata!

Co roku o tej porze doznaję podobnego uczucia. I mam tak od dziecka. Dlaczego? Hmm... Może dlatego, że przyszłam na świat drugiej niedzieli lata? Moją najpiękniejszą pora roku jest wiosna… i początek lata. Pełni lata za bardzo nie lubię, a już jego końca, dopiero.

Przez wszystkie kolejne dni z utęsknieniem czekam na wiosnę pełną zapachów i ptasiej muzyki. A czekam, jak zwykle, przebywając na łonie jesiennej i zimowej natury. Jak najczęściej. Jak najdłużej. Bo też w moim życiu bezpośredni kontakt z naturą jest dla mnie sprawą pierwszorzędną. Pewnie dlatego, że atawistyczne cechy naszych praprzodków akurat u mnie dają znać o sobie bardzo mocno... Co mnie bardzo cieszy.

 

Z cyklu: "Opowieści o poważnej i żartobliwej treści"


sobota, 28 sierpnia 2021

Camping Fontanelle nad jeziorem Garda

Camping Fontanelle to cichy i spokojny ośrodek wypoczynkowy w małej miejscowości Moniga del Garda (ca. 2,5 tys. mieszkańców), leżącej nad lago di Garda, największym jeziorem we Włoszech (dłg. linii brzegowej — 158 km).

 


Camping ten to idealne miejsce na rodzinne wczasy. Usytuowany jest wzdłuż plaży nad samym jeziorem. Położony jest na wzniesieniu, a to sprawia, że niemalże z każdego jego miejsca widać piękną panoramę jeziora. 

 


W miarę schodzenia ku plaży, widok na jezioro i półwysep Sirmione roztacza się w coraz szerszej perspektywie. Teren campingu porośnięty jest drzewami oliwnymi. W większości jest zacieniony i nachylony w stronę jeziora. Na terenie campingu znajduje się sklep, bar, restauracja i pizzeria. Dla dzieci piękny plac zabaw, a także brodzik. Zaś dla dorosłych duży swimming pool, salon gier, a także kort tenisowy. No i przede wszystkim, wspaniała, bardzo zadbana plaża, gdzie można wypożyczyć nie tylko leżaki z parasolami, ale także rowery wodne i łódki.

Podczas mojego ostatniego tam pobytu pogoda była różna. Były dni ciepłe, że można było się poopalać i popływać sobie w jeziorze albo w basenie, ale były też dni pochmurne, deszczowe, a nawet burzowe. Ta zmienność pogody nie zniechęcała mnie jednak do dalekich wędrówek.

Codziennie gdzieś wędrowałam. Albo po Moniga del Garda, albo po jej okolicach, albo wzdłuż jeziora... i utrwalałam piękne widoki. Zarówno w pamięci, jak i na fotkach. Zrobiłam ich mnóstwo, oto niektóre z nich:

 












 

Ti amo Italia!... Ci vediamo.

Arrivederci Moniga del Garda! Arrivederci lago di Garda!

 

Zanim lato zwinie podwoje

Lato już dawno minęło półmetek i powoli zaczyna przygotowywać się do odejścia. Kończą się wakacje. Trochę to smutne, ale cóż zrobić, taka jest kolej rzeczy na tym pięknym świecie.

Pory roku następować po sobie muszą, czy sobie tego życzymy, czy nie. Ale inne pory roku też są przecież piękne. To od nas samych zależy, czy to piękno w nich znajdziemy. Jeśli odpowiednio naładujemy swoje akumulatory latem, o wiele łatwiej będzie nam je znaleźć i nawet najbardziej szare dni jesieni i zimy — przeżyć pogodnie.

Każdy z nas ma swoje sposoby na ładowanie akumulatorów. Ja też mam. Jak najczęstszy kontakt z naturą, bez względu na pogodę, i jej uwiecznianie na zdjęciach.

Kocham kwiaty, szczególnie dziko rosnące, polne, leśne. Są takie piękne. Naturalne. Delikatne. Z pewnością będę do nich wracać, zwłaszcza w szaroburych dniach jesieni, aby powspominać piękny letni czas oraz doładowywać swoje witalne akumulatory. Wszak kwiatuszki te mają w sobie ogrom pozytywnej mocy.

 














 
  

***


O, piękna pani Jesień stoi już u progu!


czwartek, 26 sierpnia 2021

Dobrosąsiedzkie relacje Polski i Niemiec

Miłe zaskoczenie przeżyłam, odwiedzając miejscowe Gimnazjum. Wędrując korytarzami, natknęłam się na ogromną gablotę poświęconą Polsce. Były w niej widokówki nie tylko naszych pięknych miast, ale także z Oświęcimia i Brzezinki. Przyznam, że ciepło mi się zrobiło na sercu.



To zbliżenie obu Narodów, po jakże tragicznej historii, nastąpiło zwłaszcza za czasów rządów Premiera Donalda Tuska i PO. Coraz więcej Niemców coraz lepiej poznaje historię Polski. Historię wojenną w szczególności. Niemcy nie kryją oburzenia wobec hitlerowców. Wręcz trudno im zrozumieć, jak ich przodkowie mogli dopuścić do tej niewyobrażalnej tragedii. Wyrażają też ogromne współczucie dla naszego Narodu. Polskę i Polaków lubią coraz bardziej. 

 

Obrazek z Internetu


Czy po Wyborach Parlamentarnych, gdyby PiS rzeczywiście dorwało się do władzy, stosunki polsko-niemieckie pozostaną na tym samym poziomie? Śmiem wątpić. Pamiętamy słowa Jarosława Kaczyńskiego o Niemczech, o Kanclerz Angeli Merkel. Pamiętamy jego słowa: "Polska jest rosyjsko-niemieckim kondominium".

Gdyby PiS rzeczywiście doszło do władzy, stosunki z Niemcami, z Zachodem, nie tylko się pogorszą, Polska stanie się też pośmiewiskiem na arenie międzynarodowej. Z jakich powodów, to już nawet nie trzeba wspominać.

To Polacy o skrajnie prawicowych poglądach, a zwłaszcza PiS, podsycają w Rodakach nienawiść do Niemców i lęk przed nimi. Nieustannie szczują przeciwko nim.

Mieszkam w Niemczech ponad ćwierć wieku i wiem, że to nieprawda, wręcz śmieszność, co ci nawiedzeni prawicowcy głoszą przeciwko Niemcom — tych w dzisiejszych czasach. To zwykli awanturnicy, którzy nie potrafią żyć w pokoju. Ich karmą jest nienawiść, „walczą” więc zajadle o swoje racje i próbują przekonać do nich innych — na wszelkie sposoby.

Wszyscy wiemy, że stosunki polsko-niemieckie mają niezwykle dramatyczną, złożoną historię. Bardzo ważne jest jednak to, abyśmy się starali oddzielić przeszłość od teraźniejszości, jakakolwiek ona była. W przeciwnym razie nasze Narody zawsze będą zakładnikami przeszłości i nigdy nie będziemy mogli żyć spokojnie, do przodu, z wiarą w lepszą przyszłość.

Oczywiste jest to, że nie możemy zapominać o lekcjach historii. Nawet nie mamy prawa o nich zapomnieć. Powinniśmy jednak — przede wszystkim — wyciągać z nich wnioski na przyszłość, aby już nigdy nie dopuścić do podobnych tragedii między naszymi Narodami. Mając na uwadze również to, że Polska także ma niechlubne karty w swojej historii. Jest ich niemało. O tym też musimy zawsze pamiętać.


Jestem pacyfistką i chcę wierzyć, że ludzi dobrej woli, myślących podobnie — jest więcej. Że coraz więcej pacyfistów będzie się rodzić na świecie. Że między Polakami i Niemcami już zawsze panować będzie pokój. Że na całym Świecie zapanuje pokój... Tak jak Bóg przykazał. Każdy Bóg, w każdej religii. Mrzonka? Być może. Ale ja chcę w to wierzyć. Inaczej życie straciłoby dla mnie sens.

14.08.2015

***

Tekst ten napisałam sześć lat temu. Czy moje obawy były wtedy przesadzone? Jak po tych latach rządów PiS Polska i Polacy są obecnie postrzegani na Świecie? Jak wiele stracili? Co zyskali? Niech każdy odpowie sobie sam.


National Dog Day

Międzynarodowy Dzień Psa powstał na cześć psów wszelkiej maści, i tych rasowych, i tych nierasowych — w uznaniu za ich oddanie, za ich miłość, lojalność i przywiązanie. A także w dowód wdzięczności za ich poświęcenie, za ich pracę w ratownictwie szeroko pojętym, czy też przy wykrywaniu bomb i narkotyków.

To dzień, w którym powinniśmy się zastanowić nad ich, żyjących obok nas, sytuacją. Oddawanych niejednokrotnie przez niektórych ludzi do schroniska, gdy sobie z nimi nie radzą, albo gdy się nimi znudzą. Czy też, co gorsza, a niestety ciągle się tak zdarza: porzucanych byle gdzie na pastwę losu, przywiązywanych na pewną śmierć do drzew w lesie.

W tym dniu należy wszystkim głośno przypominać, że psy też czują i cierpią, gdy są maltretowane i porzucane. Że należy im się szacunek, troska i dużo miłości. Że powinniśmy o nie dbać nie tylko przez ten jeden dzień w roku, ale przez wszystkie kolejne. A one odwdzięczą się nam z pewnością całym swoim sercem, całym sobą... Bo pies jest najbardziej oddanym i najwierniejszym przyjacielem człowieka.

 

 
 

poniedziałek, 23 sierpnia 2021

Bliskie spotkanie z piorunem kulistym

Znów jestem na wakacjach u mojej kochanej cioci na wsi. Uwielbiam ten czas. Tutaj każdy dzień to jedna wielka przygoda. Moja, mojego kuzyna i jego kolegów z sąsiedztwa.

Po którymś już pełnym wrażeń dniu w nocy obudziły mnie odgłosy nadciągającej burzy. Po chwili zasnęłam jednak z powrotem. Nie wiem, jak długo jeszcze spałam. W końcu potężny grzmot obudził mnie całkowicie. Otworzyłam oczy i popatrzyłam przez okno. Na dworze już jaśniało. Zerknęłam na swój zegarek leżący na nocnej szafce. Dochodziła szósta. Postanowiłam poleżeć jeszcze i poprzyglądać się temu wspaniałemu spektaklowi na niebie.

Błyskawice przeszywały niebo co rusz. Wyglądały groźnie. Ale i pięknie. Przybierały przeróżne kształty, pojawiając się na niebie ciągle w innych miejscach. Towarzyszyły im grzmoty o różnej tonacji i natężeniu. Od pomruków do potężnego huku porównywalnego do eksplozji bomby. Ba, kilku bomb naraz. Nie boję się burz. Wręcz przeciwnie, uwielbiam je obserwować i podziwiać. A zwłaszcza tu na wsi. Bo tu są prawdziwe burze. Całe ich piękno, cała ich moc, widoczne są jak na dłoni. W mieście burze wiele tracą na swojej ekspresji i niezwykłości. Rozmywają się gdzieś między kamienicami, blokami, fabrykami, we wszechobecnym betonie i asfalcie.

Ciągle leżałam w łóżku i z wielką przyjemnością wszystkimi zmysłami chłonęłam ten niezwykły spektakl natury. Dolina Białej potęgowała jeszcze niezwykłość tego spektaklu, gdyż dzięki niej przybierał on dodatkowe efekty dźwiękowe. Huk grzmotów odbijał się od doliny i potężnym echem rozbrzmiewał na wzgórzu. Cudowne było to widowisko. Byłam zachwycona. Poczułam się też wspaniale orzeźwiona. No bo wreszcie zaczęło też i lać jak z cebra. Duchota odeszła, ustępując miejsca rześkiemu powietrzu. Nareszcie było czym oddychać. Pioruny waliły jednak z coraz większą siłą i zaciętością. Wydawało się momentami, iż cały dom aż drży w posadach od ich potęgi. Liczyłam sekundy od błysku błyskawicy do jej następstwa dźwiękowego, czyli grzmotu. Z liczenia wychodziło mi, iż burza dopiero się zbliża. I było tak istotnie. 

Dolina Białej po paru minutach zamieniła się w ogromny kipiący kocioł bombardowany z nieba gigantyczną energią i rażącym ogniem. A po krótkiej chwili przeobraziła się wręcz w czeluść piekielną. W otchłań piekła wszystkich piekieł. W otchłań zła i beznadziei. W piekło, któremu niebiosa wydały ostateczną i rozstrzygającą walkę. Wtedy to już ciarki zaczęły mi przelatywać po całym ciele. Takiej burzy w swoim życiu jeszcze nie przeżyłam… I nagle, jak nie błyśnie, jak nie huknie! Błyskawica rozświetliła całe niebo i potężna eksplozja targnęła powietrzem, i… nastała cisza. Byłam przerażona. Moim oczom ni stąd, ni zowąd ukazała się zielona kula wielkości piłki tenisowej. Wleciała przez otwarte okno do pokoju, zawisła nad moim łóżkiem i znieruchomiała.

Co to! — wrzasnęłam bezgłośnie. Nie wiedziałam już, czy widzę ją na jawie, czy może znów usnęłam i widzę ją we śnie. Doszłam jednak do wniosku, iż moje przerażenie jest zbyt mocne, abym mogła śnić.

To się dzieje naprawdę! wrzeszczało wniebogłosy moje wnętrze. Z kolei moja powłoka cielesna nadal leżała bez ruchu sparaliżowana strachem... i ani drgnęła. Drgnęła za to zielona kula i w ułamku sekundy wprawiła się w szybki ruch. Poleciała w kierunku otwartych drzwi pokoju i zniknęła w korytarzu. Dopiero wtedy naprawdę zdałam sobie sprawę, że coś się stało. Coś, co mnie przeraziło do szpiku kości i chyba nawet poparzyło, gdyż wnet poczułam, iż cała moja twarz płonie żywym ogniem. Zaczęłam wrzeszczeć jak poparzona. Najpierw bezgłośnie, ale już po chwili na całe gardło, na cały dom.

Okazało się, że miałam do czynienia z piorunem kulistym. To prawdziwy fenomen wśród wyładowań atmosferycznych. Wtedy jako trzynastoletnia dziewczynka nie miałam zielonego pojęcia o czymś takim.

Doznałam poparzenia twarzy. Na szczęście nie było ono aż tak groźne, ale i tak wylądowałam w szpitalu. Wujostwo natychmiast wezwało karetkę pogotowia i po godzinie znalazłam się już w szpitalu pod opieką lekarzy. Ciocia była tak przerażona i tak bardzo bała się o mnie, że nie mówiąc mi nawet, zatelefonowała do moich rodziców i ściągnęła ich natychmiast do siebie. 

Rodzice na początku chcieli mnie zabrać wprost ze szpitala do domu. Ale się nie dałam. Do końca wakacji pozostało jeszcze dwa tygodnie. To jakże to tak? Z powodu głupiego kulistego pioruna miałam darować aż tyle dni wakacji na wsi? To było dla mnie wręcz nie do pomyślenia. Błagałam rodziców, żeby mnie zostawili. Przekonywałam, że nic mi nie jest, że nawet lekarze mówili, iż miałam dużo szczęścia, gdyż ten nieszczęsny piorun nie zrobił mi większej krzywdy. Błagałam i skomlałam. Skomlałam i błagałam. Aż w końcu ubłagałam. Rodzice się zgodzili. Ale chcieli jeszcze zaciągnąć porady lekarza.

Pamiętam jak z duszą na ramieniu czekałam na nich pod drzwiami gabinetu lekarskiego. I kiedy wyszli uśmiechnięci wraz z lekarzem, myślałam, że pęknę ze szczęścia. Bo to oznaczało, że mogę zostać do końca wakacji. Ależ byłam szczęśliwa!

Rodzice zaś na konto tego, że już przyjechali, zostali u wujostwa przez cały tydzień. Natomiast ja musiałam pozostać jeszcze w szpitalu. Wprawdzie twarz przestawała już piec i czułam się naprawdę dobrze, ale lekarze kazali mi jeszcze przez trzy dni pozostać na obserwacji. Nie byłam jednak zła z tego powodu. Z prostej przyczyny. Za ścianą mojej sali leżał mój kolega Emil z powodu poparzenia słonecznego, jakiego doznał parę dni wcześniej. Całe dnie spędzaliśmy więc razem. Czego więcej można było chcieć? Spokój ducha był. Cierpień fizycznych tyle co kot napłakał. Opieka i obsługa wspaniała. Rozrywek całe multum. Było nam tam tak dobrze, iż to, że był to szpital nawet nam zbytnio nie przeszkadzało. Tym bardziej, że nas wszyscy codziennie odwiedzali i byli dla nas bardzo mili. O wiele bardziej niż w normalnych warunkach. A już zwłaszcza kuzyn Robek i Kamil, brat Emila.

Dlatego też, kiedy Emil miał wyjść do domu o jeden dzień wcześniej niż ja, zaczął symulować zawroty głowy, byleby tylko móc ze mną pozostać. No i udało się. Po trzech dniach wyszliśmy ze szpitala razem.

Będąc już w domu u cioci, mój starszy kuzyn, który lubił żartować i nabijać się ze mnie, przypisując mi ciągle magiczne zdolności, powiedział:

Michał (miał mnie za chłopczura i zawsze się tak do mnie zwracał), ty musisz bardziej uważać i nie myśleć tylko o sobie, bo przez tę twoją piekielną kombinację z piorunem mało naszego listonosza życia nie pozbawiłeś.

Okazało się, że w czasie tej potwornej burzy w domu wujostwa schronił się miejscowy listonosz. Siedział wraz z nimi w kuchni i czekał aż burza minie, by móc kontynuować swoją pracę. Ciocia paliła gromnicę w oknie a listonosz rozmawiał z wujkiem. Kuzyn, w piżamie jeszcze, siedział naprzeciw i przysłuchiwał się ich rozmowom. I wtedy, kiedy uderzył najpotężniejszy piorun, stała się rzecz dziwna. Uderzył wprawdzie w wysoką topolę rosnącą tuż przy domu, ale jego siła była tak ogromna, że najprawdopodobniej cały dom poraził. No bo jak wytłumaczyć fakt, że siedzący przy ścianie listonosz dostał w głowę iskrzącym się głośnikiem, który do tej pory wisiał sobie normalnie nad jego głową? Głośnik, odbijając się od głowy listonosza, przyozdobił mu ją pokaźnym guzem i iskrząc niczym fajerwerki, upadł na podłogę, gdzie spłonął w końcu doszczętnie.

Listonosz był bliski zawału serca, tak był wystraszony. I gdyby nie mój wrzask z góry, to z pewnością wujostwo musiałoby do niego karetkę pogotowia wzywać. A tak, listonosz musiał się jakoś sam pozbierać do kupy, gdyż oni natychmiast się mną zajęli. Ale gdy karetka pogotowia przyjechała to lekarz również i jego zbadał. I szczęściem w nieszczęściu, oprócz ciężkiego przestraszenia i potężnego guza na głowie nic więcej u niego nie stwierdził. Tak że po jakimś czasie listonosz całkiem normalnie poszedł do pracy.

Szybko jednak zapomniałam o tej przygodzie z piorunem kulistym. Szkoda wakacji na roztrząsanie tego tematu. Przypomniałam sobie o nim dopiero dużo później i nieraz się wtedy zastanawiałam, czy to czysty przypadek, czy to moja Opatrzność nade mną czuwała, każąc mi przed położeniem się do łóżka otworzyć okno w korytarzu i drzwi pokoju zostawić otwarte. Tak czy siak, miałam naprawdę wielkie szczęście. Bo jak się dowiedziałam, piorun kulisty, choć uważany jest za mniej niebezpieczny niż pozostałe rodzaje piorunów, to kontakt z nim kończy się czasami tragicznie, gdyż potrafi eksplodować w pomieszczeniu, niszcząc je zupełnie.

Wygląda to tak, jakby ktoś z góry zabawiał się ludźmi z szekspirowskim poczuciem humoru: „Być, albo nie być…”. Bo piorun kulisty rzeczywiście zachowuje się tak nieobliczalnie, że nie można w ogóle przewidzieć jego efektów. Nawet jego wygląd może być całkiem różny. Tworzy go kula o różnej wielkości, od piłki tenisowej po piłkę futbolową. Świeci jasnym światłem koloru czerwonego, pomarańczowego, żółtego, białego, albo i zielonego. Tak jak to było w moim przypadku. Porusza się w bardzo dziwny sposób. Przy gruncie i w pobliżu pomieszczeń zamkniętych przemieszcza się względnie wolno. Nagle i przypadkowo zmienia kierunek. Zdarza się, że na krótko nieruchomieje. Co sama miałam okazję zaobserwować. Do mieszkań przedostaje się przez otwarte okno lub drzwi. Bywa, że wlatuje przewodem kominowym i tą samą drogą opuszcza pomieszczenie, nie wyrządzając większych szkód. W moim przypadku piorun kulisty wleciał przez okno mojego pokoju i wyleciał przez okno w korytarzu.

Naukowcy już od wielu lat podejmują próby wytłumaczenia tego niecodziennego zjawiska atmosferycznego. Najczęściej przyjmuje się, że piorun kulisty jest kulą rozżarzonego gazu znajdującego się w ruchu obrotowym. Powstaje w przestrzeni między dwoma błyskawicami biegnącymi blisko siebie w przeciwnych kierunkach. Świecąca kula gazowa jest tak długo niegroźna, dopóki do jej środka nie przeniknie powietrze z zewnątrz. Gdy to jednak nastąpi, wówczas rozpada się z hukiem.

Mając to na uwadze, mogę domniemywać, że w moim przypadku tak szczęśliwie się stało, iż powietrze nie przeniknęło do środka wiszącej nad moją twarzą kuli. Mogę więc mówić o wielkim szczęściu... i dalej podziwiać burze.


Burza w kotlinie i jej magia

Mimo że burze potrafią być strasznie niebezpieczne, piękna im nie można odmówić. Są bardzo efektownym zjawiskiem. Zwłaszcza w nocy. Zarówno od strony wizualnej, jak i dźwiękowej. Tworzą wspaniałe widowisko. Potrafią fascynować swoją niezwykłością.

Na szczególny podziw zasługują te, których spektakl rozgrywa się nad kotliną. Bo gdy burza nad nią zawiśnie, i gdy piorun nagle uderzy, w momencie niebo rozdziera potężna błyskawica i wypełnia ją niesamowitą jasnością. A grzmot zdaje się rozbrzmiewać w nieskończoność, gdyż echo jeszcze długo kołacze nim między ścianami gór i lasów, hucząc, wyjąc, jęcząc jak miliony potępieńców naraz. Nieziemskie to widowisko. Z piekła rodem.

Przez długie lata mieszkałam na nizinie i nigdy takich burz nie doświadczałam. Teraz, mieszkając w kotlinie, często mam taką okazję. Nie mam jednak lęku przed nimi. Pomimo tego, że kiedyś, dawno temu, przeżyłam mrożącą krew w żyłach przygodę z piorunem kulistym.* W czasie burzy zawsze stoję w oknie i z zapartym tchem obserwuję to fascynujące zjawisko.

Ostatnimi laty z pewnością wielu z nas ma już dość burz. Niebiosa nam ich nie szczędzą. A w wielu przypadkach nie są to już takie sobie normalne burze. Niekiedy to istne pandemonium.

 

Fot. YouTube / Pierre T. Lambert (fxzt9cbv3bis1q2du23jjrzroyuetpvv)

 

* Wspomnienie: Bliskie spotkanie z piorunem kulistym”

 

piątek, 20 sierpnia 2021

Spacerkiem po śródmieściu uniwersyteckiego miasta Tübingen

Tübingen (Tybinga) to powiatowe miasto w południowo-zachodnich Niemczech (Badenia-Wirtembergia). Leży nad rzeką Neckar. Liczy ponad 88 tys. mieszkańców, z czego ok. 22 tys. stanowią studenci. Pierwsze ślady osadnictwa na terenie dzisiejszego miasta datuje się na VIII-IV wiek p.n.e.

Dzięki temu, że miasto bez większych zniszczeń przetrwało burzliwy czas II wojny światowej, zachowało się w nim wiele zabytkowych budowli. W centrum miasta można podziwiać malowniczy rynek z okazałym gmachem Ratusza pochodzącego z XV wieku oraz fontannę Neptuna. 

 


Kolejną ważną atrakcją jest Zamek Hohentübingen (wzniesiony w XI wieku) otoczony pięknymi ogrodami. W nim też znajduje się obecnie Muzeum Uniwersyteckie.

Innymi ważnymi zabytkami miasta są m.in.: Barokowy budynek Starej Auli; Wieża Hölderlina; Stary Ogród Botaniczny; Seminarium Ewangelickie oraz kościoły św. Jana i św. Jakuba, a także, uwaga: Studentenkarzer, czyli więzienie dla studentów. Jest to najstarsze tego typu więzienie w Niemczech, które działało od 1515 roku do 1845. Jest to nieco przerażające miejsce, studenci odsiadywali tam karę za różne przewinienia. Widać, że studencka brać przez wszystkie wieki była skora do rozrób... Czemu więc zlikwidowali te więzienia? Trudno dociec. ;)

Miasto znane jest także z wielu klinik uniwersyteckich. Obecnie jest ich aż siedemnaście. Na każdym więc kroku spotyka się studentów. Także z Uniwersytetu Sztuki i Filozofii. W różnych częściach miasta można podziwiać ich dzieła.

Miasto tonie w kwiatach. A wąskie, ciasno zabudowane uliczki robią ogromne wrażenie. Tu życie jakby spowolniło swój bieg. Ludzie siedzą gdzie się da, rozmawiają wesoło, uśmiechają się. Zewsząd słychać muzykę. Ulicznych grajków jest tu mnóstwo. Niemalże na każdym rogu.

 








 

Nadchodzą żniwa

 Zboża pięknieją,

Ich źdźbła tężeją,

Ziarna pęcznieją.


Natura tkliwa,

Wiatr łanem kiwa...

Wnet przyjdą żniwa.

 

 


 

środa, 18 sierpnia 2021

Kosmiczne wakacje?

A tak, takie właśnie mogą być. Wystarczy mieć pomysł i choć odrobinę wyobraźni, a wtedy kosmos działa dookoła. I w dzień, i w nocy. Jego działanie nie tylko widać, ale i czuć... Uwaga, uwaga, wszyscy gotowi?! No to zaczynamy!

 


Długo nie musieliśmy czekać. Co za radość! Pierwszy pozaziemski gość już się zjawił. Przy cichutkich dźwiękach dzwoneczków wylądował rakietą w naszym ogrodzie. Dostojnym krokiem wyszedł na zewnątrz i postawił stopy na naszej ukochanej planecie Ziemia. A zrobił to bardzo delikatnie. Po czym rozglądnął się dookoła, i nagle, my, Ziemianie, zebrani w tym miejscu, usłyszeliśmy jego słowa:

To jest mały krok Kosmity, ale wielki krok kosmicznej cywilizacji.



To było piękne. Z zachwytu aż piszczeliśmy, tak bardzo byliśmy zafascynowani przybyszem z kosmosu i jego połyskującą błękitem rakietą. Cudowny zapach wanilii roznoszący się wokoło był dopełnieniem naszego olśnienia. Zaś to, co powiedział, bardzo nas wzruszyło.

Cóż za przeżycie! Staliśmy tak dobrą chwilę, bez ruchu, jak zaczarowani. Z rozdziawionymi buziami wpatrywaliśmy się w naszego gościa i delektowaliśmy się jego słowami. Wreszcie zapach buchającej spod rakiety waniliowej pary nas otrzeźwił i odzyskaliśmy rezon. I choć słowa naszego gościa ciągle brzmiały nam w uszach, uwagę swą przenieśliśmy na stojący, a właściwe lekko lewitujący statek kosmiczny. Był nieziemsko piękny. Zrobił na nas niesamowite wrażenie. Także na wszystkich innych Ziemianach, którzy, słysząc dziwne dźwięki dochodzące z naszego ogrodu, a także nasze piski, zbiegali się zewsząd.

 


Patrząc na miłą buzię Kosmity, lekko uśmiechniętą, nabraliśmy odwagi i podeszliśmy bliżej. A tam, przy włazie do rakiety, zobaczyliśmy nagle coś bardzo dziwnego i tajemniczego zarazem. Aż krzyknęliśmy z wrażenia:

Wow! Cóż to za straż! Cóż to za oręż!

 

 

Ten dziwny strażnik wzbudził w nas ogromny respekt. Znów staliśmy oszołomieni, nie bardzo wiedząc, co powinnyśmy zrobić. Po chwili spostrzegliśmy, że on tak jakby oczko do nas puścił i momentalnie przekręcił to coś, co miał na głowie, a co do korony było podobne. I wtedy, ni stąd, ni zowąd, właz cicho zgrzytnął i zaczął się powiększać. To nas ośmieliło. Ciekawość wzięła górę. Podbiegliśmy do wejścia i za jego przyzwoleniem, czyli kolejnym oczkiem, zaglądnęliśmy do wnętrza rakiety. 

  


A tam tyle niesamowicie dziwnych rzeczy, acz bardzo ciekawych. Trudno nam było odgadnąć, co do czego służy. Biegaliśmy wzrokiem po całym wnętrzu, żeby jak najwięcej zobaczyć, i nagle, za plecami, usłyszeliśmy głos Kosmity:

Witajcie, Ziemianie! Miło was widzieć! — mówił całkiem wyraźnie w naszym języku, tylko jakoś tak zgrzytająco. — Teraz musimy lecieć dalej, mamy bardzo ważną misję do spełnienia, ale za kilka dni wrócimy. Chcielibyśmy was bliżej poznać i zaprzyjaźnić się z wami.

Okrzykom radości nie było końca. Tak bardzo nas ta wiadomość ucieszyła. Pożegnaliśmy się z Kosmitą i jego strażnikiem bez większego smutku, bo wiedzieliśmy, że czeka nas dalszy ciąg cudownych, kosmicznych wakacji.


Kiedy tylko statek kosmiczny rozpłynął się w błękicie nieba, natychmiast zabraliśmy się za budowę rakiety. Naszej, ziemskiej. Może się przyda. Może polecimy razem w kosmos... Och, to by było! A może i będzie! Jest nadzieja, bo Kosmita, stojąc w powoli zamykającym się włazie, serdecznie się do nas uśmiechał... A może nam się tylko wydawało? Może to tylko nasza wyobraźnia? E tam, wyobraźnia, czy nie, ważne, że wspaniałą zabawę mamy... I mieć jeszcze będziemy.