* Tekst mało wyraźny? Powiększ obraz, klikając w niego.
INNE MOJE BLOGI TO: 1. "Szczęśliwa Kobieta" - Blog na tematy z życia wzięte; 2. "Na cętce źrenicy i w obiektywie" - Blog fotograficzny
Trafiają w konta przypadkowych ludzi. Działają pewnie, szybko i po cichu. I wciąż są nieuchwytni. Ofiar przybywa. Ja właśnie do nich dołączyłam.
Kilka dni temu poszłam do banku wydrukować wyciągi. Jeszcze zanim doszłam do samochodu, zaczęłam je przeglądać. Wystarczył jeden rzut oka — i od razu zobaczyłam dziwne potrącenie sporej kwoty.
Zamarłam. Nazwa instytucji brzmiała kompletnie obco. Do tego numer jakiejś rzekomej umowy i numer klienta.
— No coś takiego! — syknęłam pod nosem, już cała w nerwach. — Przecież od lat nie podpisywałam absolutnie niczego nowego!
Zawróciłam do banku w takim tempie, że mało się o drzwi nie potknęłam. Urzędniczka rozłożyła ręce: nie wie, kto to, skąd, dlaczego. Rzuciła mi tylko radę, żebym poszukała informacji w Internecie.
Poprosiłam jeszcze o natychmiastowe cofnięcie pieniędzy na moje konto. I wróciłam do domu wściekła jak osa.
Włączyłam komputer. Nie minęło kilka sekund, a AI wyłożyła mi wszystko jak kawę na ławę. I wtedy mnie aż zatrzęsło. Okazało się, że ci oszuści działają w Niemczech od dłuższego czasu, naciągają ludzi na grube pieniądze i robią to bez najmniejszych zahamowań. AI podała mi dokładnie, kim są, jak to robią, z jakiego kraju pochodzą i gdzie rzekomo mają siedzibę — w Turcji. I oczywiście pod tym adresem nie ma absolutnie niczego. Zwykła fikcja.
Potem zaczęłam czytać relacje ofiar. Jest ich mnóstwo. Niektórzy dopiero po miesiącach zorientowali się, że z konta znikały im pieniądze. A ilu jeszcze żyje w błogiej nieświadomości, bo nie sprawdzają swoich operacji? To właśnie takich ludzi ci dranie biorą na cel. Bez skrupułów. Bez cienia wstydu. Z zimną krwią, jak hieny rzucające się na cudze pieniądze.
I w tym wszystkim najbardziej dręczy mnie jedno pytanie: skąd oni, do diabła, wzięli mój numer konta?!
W Internecie go nie ma — nigdy nie miałam bankowości online, wszystkie sprawy załatwiam osobiście w banku. Więc jakim cudem? Czy kiedykolwiek się tego dowiem? A policja? Dlaczego oni wciąż chodzą wolno? Jak to możliwe, że nikt ich jeszcze nie dopadł?!
Po takich przeżyciach — i po tym, co się obecnie dzieje na świecie — nachodzi mnie ponura refleksja: świat naprawdę stanął na głowie. A właściwie to ludzie. Zdziczeli do tego stopnia, że przyszłość robi się coraz ciemniejsza, coraz mniej obiecująca. I aż strach pomyśleć, dokąd nas to wszystko doprowadzi.
— Ho, ho, ho! Witajcie, kochane dzieci. To ja, Święty Mikołaj. Bez waszego uśmiechu świat byłby smutny jak pusty worek prezentów. Wiem, że czekacie na mnie cały rok. Wiem też, ile marzeń zapisujecie w listach, które docierają do mnie czasem szybciej niż wiatr.
Grudzień to mój najpracowitszy czas. Wtedy wyruszam w wielką wędrówkę i odwiedzam dom za domem, okno za oknem, serce za sercem. Jestem wszędzie tam, gdzie czeka na mnie choć jedno dziecko — a wiem, że jest was bardzo dużo, naprawdę bardzo dużo. Nic dziwnego, że grudzień to dla was najbardziej magiczny miesiąc.
A dziś… dziś właśnie wyruszam do was. Moją brodę pokrywa świeży śnieg, czapka dumnie sterczy na boki, a serce bije radośnie — bo wiem, że spotkam się z wami. Uwielbiam te chwile! Już za moment moje sanie, zaprzęgnięte w dzielnych reniferów, pofruną nad waszymi domami. A kiedy wyląduję przed drzwiami, zapukam: puk, puk, puk… i zawołam donośnym głosem:
— Ho, ho, ho! Czy są tu grzeczne dzieci?!
A potem
wejdę do środka, otrzepię śnieg z ramion i zapytam z uśmiechem:
—
Byłyście grzeczne przez cały rok, kochane dzieci?
Ach, jak ja lubię, gdy patrzycie na mnie z takim przejęciem! To najpiękniejsza zapłata za wszystkie mroźne noce w podróży.
Wiecie, że możecie zobaczyć mnie wcześniej? Kiedy pędzę saniami wysoko po niebie, często przelatuję obok świecącego jasno Księżyca. Jeśli wieczorem usiądziecie przy oknie albo będziecie leżeć w łóżeczkach, a za oknem zabłyśnie jego srebrna tarcza — spójrzcie uważnie. Być może ujrzycie cień moich sań, a przed nimi — smukłe sylwetki reniferów.
Najlepiej widać mnie przy pełni Księżyca. A ta pełnia była właśnie 4 grudnia, więc dziś nadal świeci on ogromny, jasny i piękny. Czasem jednak chmury zasłaniają niebo. Wtedy nie martwcie się — możecie wyobrazić sobie jego blask. Wiem, że macie wspaniałą wyobraźnię, bogatszą niż mój cały worek prezentów.
Wyobraźcie więc sobie Księżyc: wielki, okrągły, otoczony delikatną poświatą. Powoli wyłania się zza chmur, zagląda na Ziemię i rozlewa swoje tajemnicze światło. W takim blasku nawet zwykła noc staje się baśnią. A ja, sunąc na saniach, widzę, jak mrugacie z zachwytu w moją stronę.
W oczekiwaniu na moje przybycie życzę wam wielu cudownych wrażeń. Patrzcie w niebo, nasłuchujcie dzwoneczków moich reniferów — może usłyszycie ich dźwięk. A gdy w końcu zapukam do drzwi, przyjmijcie mnie radośnie. Nie martwcie się — choć trzymam w ręku rózgę, nigdy nie używam jej do bicia. To tylko symbol, przypomnienie, że każdy z was ma w sobie dobro, które warto pielęgnować.
Kocham wszystkie dzieci: i te bardzo grzeczne, i te trochę mniej. Dając wam prezenty, wierzę — tak jak wy wierzycie we mnie — że będziecie dobre, odważne, szczęśliwe i pełne uśmiechu.
A teraz czas mi ruszać dalej. Trzymajcie się cieplutko! Zaraz pojadę przez nocne niebo, a kiedy zapukam… odpowiedzcie mi głośno?
— Jesteśmy tu, Mikołaju!