Najbardziej widoczne jest to w Polsce. Dotyczy spraw moralnych, etycznych i politycznych, a także relacji z wiernymi i całym społeczeństwem. Zawsze, oczywiście, z pozycji konserwatywnego dogmatu.
Kościół krytykowany jest za swoje stanowisko wobec antykoncepcji, homoseksualizmu, za brak tolerancji i dyskryminację mniejszości. Obciążają go także skandale obyczajowe i pedofilia wśród duchownych.
Do tego dochodzi nadmierny wpływ na politykę, nachalna ingerencja w sprawy państwa i, w świetle historii, jego udział w prześladowaniach religijnych oraz kolonializmie. Nic dziwnego, że coraz częściej pojawia się pytanie o realny — i jak widać ciągle odkładany — rozdział Kościoła od państwa.
Konserwatyzm, oderwanie od współczesności i brak autentyczności sprawiają, że Kościół traci ludzi. Coraz bardziej odstręcza świadomość, że instytucja ta broni i hołubi osoby, których życie nie ma nic wspólnego z wiarą w Boga, a których złe czyny są widoczne jak na dłoni. To wszystko razem pcha ludzi do odejścia.
A sam Kościół? Trwa, broniąc „wiecznych” wartości — jednocześnie czerpiąc pełnymi garściami z dobrodziejstw współczesnego świata. I co gorsza, sam dokłada cegieł do moralnego zepsucia, które tak głośno potępia.