Media od lat określa się mianem „czwartej władzy”. I nie bez powodu – ich siła jest ogromna. Potrafią kształtować opinie, wpływać na politykę, kreować obraz rzeczywistości. Obok władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej mają pełnić funkcję kontrolną – pilnować, by nie dochodziło do nadużyć i korupcji.
Problem w tym, że ta niezależność, zagwarantowana przez Konstytucję, z czasem przerodziła się w poczucie bezkarności. Szczególnie wyraźnie widać to od momentu, gdy Internet otworzył drzwi do natychmiastowej, nieograniczonej publikacji treści.
W pogoni za kliknięciami, oglądalnością i zyskami wielu dziennikarzy przekracza kolejne granice. Fałszywe informacje, drastyczne zdjęcia, sensacyjne nagłówki – to codzienność. Liczy się efekt: byle mocniej, byle ostrzej, byle głośniej. Bo to sprzedaje się najlepiej.
A co z odbiorcami? Ludzie o stabilnej psychice reagują bólem, smutkiem, troską. Ale ci bardziej wrażliwi, emocjonalnie rozchwiani, mogą się brutalizować, przejmować agresję z mediów i przenosić ją do codziennego życia. W efekcie rośnie grono osób zagubionych, zdesperowanych, niebezpiecznych.
Przykład sprzed kilku dni mocno mnie poruszył. Czwartkowa tragedia na lotnisku w Radomiu – rozpacz, dramat rodziny, śmierć człowieka. I co zrobiły media? Pokazywały ten moment setki razy. Kadr, w którym człowiek traci życie, transmitowany był w kółko, bez refleksji, bez cienia empatii.
Jak można? Jak można było nie pomyśleć o rodzinie pilota, o bliskich, którzy w telewizji po raz kolejny musieli oglądać najtragiczniejszą chwilę swojego życia?
Czy naprawdę doszliśmy do momentu, w którym ludzkie nieszczęście stało się najlepszym towarem medialnym?