Kiedyś natknęłam się na zdanie: „Władza jest cała dla siebie, sobą upojona, w sobie zatrzaśnięta”. Trafione w punkt. Wypisz, wymaluj — PiS w pigułce.
Jarosław Kaczyński, upojony swoją własną potęgą, dbał tylko o jedno: żeby ta pijana od władzy machina trwała wiecznie. A Polakom — zwłaszcza tym na wsiach — przez lata skutecznie zatykał usta. Czym? Pieniędzmi. Kupował ich milczenie, zadłużając przy okazji Polskę na potęgę.
Czy obchodziło go, że rachunek za tę zabawę będą spłacać kolejne pokolenia? Ani trochę. Najważniejsze było utrzymanie stołka i władzy absolutnej.
Mało? Proszę bardzo. Świadomie „odpuścił” miliardy euro z KPO. Po co Polsce te środki? Po co inwestycje, rozwój, nowoczesność? Ważniejsze, by nie „uzależnić się” od Unii Europejskiej. Tak właśnie wygląda „miłość do ojczyzny” w wydaniu naczelnika.
I co się okazało? Według Business Insidera, tuż przed wyborami w 2023 roku dziura w budżecie wynosiła 13 miliardów złotych. Brzmi sucho? To zapiszę inaczej: 13 000 000 000 zł. Takie liczby robią wrażenie — zwłaszcza na tych, którzy zwykle nie ogarniają, czym właściwie są miliardy.
Ale to dopiero wierzchołek góry lodowej. Po zmianie rządu wyszło na jaw, że rzeczywiste zadłużenie przekracza 77 miliardów złotych. Dlaczego wcześniej tego nie było widać? Bo PiS pochował wydatki w rozmaitych funduszach, powciskał je w instytucje podległe centrali, żeby nikt nie widział, jak naprawdę wygląda państwowa kasa.
I tu rodzi się pytanie, które boli najbardziej: jak wytłumaczyć to, że część Polaków wciąż kurczowo trzyma się PiS-u? Jak? Ignorancja? Naiwność? A może po prostu zwyczajna głupota?