sobota, 29 lutego 2020

Jakie życie taka śmierć


Każdy z nas jest odpowiedzialny za własne życie... i w pewnym sensie ma wpływ na własną śmierć. Można by rzec: jakie życie taka śmierć.






Na pohybel koronawirusowi

Koronawirus szaleje,
Ludzkość ze strachu truchleje.
Na niego jest jednak rada...
Zamartwiać się nie wypada.

Chwyćmy mikroba za bary,
Póki nie taki siew jary.
Wzmacniajmy swoją odporność,
Zwiększajmy też płuc wydolność.

Ruch na łonie natury,
Zapewniam wszystkich z góry,
To najlepsza metoda,
Nieważna jest pogoda.

Każdy kto dba o siebie to wie
I złej aury nie lęka się...
Czy słońce, czy śnieg, czy ulewa,
Biega dla zdrowia i... wirusa olewa.




Ja także dbam o swoją dolę
i czorta z koroną od dziś pier... lę.


wtorek, 25 lutego 2020

Jak zostałam bezdomną

Miałam trzy domy: dom córki, dom syna oraz mój własny... i w jednym momencie straciłam wszystkie trzy naraz, ponieważ do żadnego z nich nie mogłam wejść. Ba, nawet do swojego auta nie mogłam wejść. Dlaczego tak się stało? Już opowiadam. Ale po kolei.

Moje dzieci wyjechały na urlop. Syn ze swoją rodzinką do Kroacji, a córka ze swoją do Italii, zostawiając mi swoje domy pod opieką. Kursuję więc codziennie między domami i opiekuję się nimi jak się patrzy. Ale przyznam szczerze, że na początku jakoś tak dziwnie osierocona się czułam. Pierwszy raz w życiu zostałam sama. Nigdy tak jeszcze nie było, żeby moje dzieci w tym samym czasie wyjechały. Tym razem nie pojechałam z żadnym z nich, bo chciałam, aby pobyli sobie sami ze swoimi dorastającymi dziećmi. Uważam, że taki urlop rodzinny bardzo dobrze wpływa na kontakty zarówno rodzicielskie jak i małżeńskie. Babcia mniej ważna... E tam, mniej ważna, nie o ważność tu chodzi a o to, że i babcia może sobie czasem od dzieci i wnuków odpocząć. Przyjęłam więc na siebie obowiązek doglądania domów moich dzieci z wielką radością. U syna za wiele roboty nie miałam, tylko podlewanie kwiatów, sprawdzanie zabezpieczeń i wyjmowanie poczty ze skrzynki pocztowej. Natomiast u córki miałam już więcej, ponieważ córka wraz ze swoimi dziećmi hoduje świnki morskie i rybki akwariowe, trzeba więc mi było codziennie karmić te żywe istoty. U syna w domu nie ma żadnych, no chyba że pająki, ale patrzyłam dokładnie i nie widziałam. Czyściocha z tej mojej synowej.

I tak już nasty dzień z rzędu krążę między trzema domami... i wszystko gra. Dzieci dzwonią z zagranicy i dopytują się jak mi leci a ja melduję, że świetnie. No bo też faktycznie świetnie mi leci... tzn. leciało, do dziś.

W ciągu tych wszystkich dni organizowałam sobie same przyjemności, zwłaszcza takie, na które na co dzień nie mam czasu albo sposobności, a wieczorem wskakiwałam do auta i jechałam najpierw do domku syna, bo bliżej, a później do domku córki i spełniałam swoje wobec nich obowiązki. A także wobec córki zwierzątek.

Dzisiaj postanowiłam zrobić na odwrót. Najpierw pojechać do domu córki i nakarmić braci mniejszych, a potem do domu syna. Miałam ku temu powody, aby tym razem w odwrotnej kolejności domy objechać. Jakie? A takie, że chciałam zrobić niespodziankę synowi i jego rodzince, którzy, jak mi było wiadomo, mają wrócić o dwa dni szybciej niż córka, czyli jutro, i nagotowałam im dużo jedzenia. Chciałam, aby po tak długiej podróży mieli się czym posilić. I to domowym, nie jakimiś tam nafaszerowanymi chemią fast foodami. (Na pierwsze dni urlopu też im nagotowałam, a właściwie upiekłam olbrzymią brytfankę gołąbków. Po polsku oczywiście). U siebie w domu, już wcześniej, powypisywałam małe karteczki z powitaniami, które zamierzałam porozkładać tak, aby naprowadzały ich do lodówki, gdzie chciałam ulokować przygotowaną strawę w postaci zupy krupnik, pieczonego kurczaka i zasmażanych buraczków. A że wszystko było jeszcze ciepłe, stąd właśnie ta kolejność objazdów domów. Po prostu chciałam, żeby jedzenie stygło jeszcze i w bagażniku. Przecież ciepłego do lodówki nie właduję.


U córki nakarmiłam wiecznie głodne świnki i rybki, podlałam kwiaty i pojechałam do domu syna. Kiedy podjechałam pod dom i otworzyłam szeroko drzwi wejściowe, chciałam od razu wrócić do auta po garnki z jedzeniem, ale zobaczyłam, że skrzynka pocztowa jest przepełniona. Położyłam więc pęk kluczy na schodach prowadzących na pierwsze piętro a sama z kluczem do skrzynki pocztowej (zdjęłam go z wieszaczka przy drzwiach) wyszłam na zewnątrz, no i gdy opróżniałam skrzynkę, nagle usłyszałam cichutkie „pacz”... Drzwi się zatrzasnęły. Ja do drzwi, a one nic. Otworzyć się nie dają. Rany, zatrzasnęły się na amen — pomyślałam przerażona. I z takim przerażeniem przyszło mi pozostać. Na śmierć zapomniałam, iż syn założył sobie niedawno moderne drzwi, które po chwili zamykają się automatycznie. Co robić? Co robić? — myśli latały mi po głowie jak szalone. Potem ja sama jak szalona zaczęłam latać dookoła domu... i nic. Nic tym lataniem nie wskórałam. Bo i co mogłam wskórać jak wszystkie okna były dokładnie zamknięte od piwnicy po 3 piętro. Zaglądałam dokładnie. Byłam gotowa wspinać się po balkonie, gdyby tylko jakieś okienko było leciutko uchylone. Niestety, nie było. Żadne. No myślałam, że mnie coś trafi. Jeszcze przed chwilą miałam trzy domy do dyspozycji, a tu nagle, rachu-ciachu, i zostałam bezdomna. I to z tak głupiej przyczyny. Takiej, że pęk kluczy został wewnątrz a w nim klucze od mojego domu, od domu córki i oczywiście od domu syna. Ba, nawet i od mojego auta. Mało trupem nie padłam z wrażenia. No co ja mam teraz biedna zrobić? — myśli latały po mojej skołatanej łepetynie coraz bardziej rozpaczliwe. Ale też i jedna dobra myśl przeleciała. Mianowicie taka, że to dobrze, iż tym razem zmieniłam kolejność obsługi domów, bo gdyby było inaczej, zwierzaczki córki przymierałyby głodem.

Kiedy stwierdziłam, że pod domem syna nie mam szans zdziałać czegokolwiek, poleciałam piechotą do swojego domu, a raczej pod swój dom. No bo przecież nie miałam kluczy. Dobrze, że dom syna stoi niedaleko mojego, jakieś 300 m, tyle że pod górkę trzeba zasuwać, i to zdrową górkę. Gdy dotarłam pod swój dom byłam mokra jak szczur. Obleciałam go dookoła i myślałam, że szlag mnie trafi. Wszystkie okna były dokładnie pozamykane. Drzwi od ogrodu również. Kurka wodna, ta dokładność mnie kiedyś zgubi z kretesem — myślałam wściekła na siebie, próbując coś wymyślić. No i psińco wymyśliłam.

W końcu wylądowałam u sąsiada z przeciwka. Sąsiad widział mnie z balkonu jak uskuteczniam biegi dookoła domu, wypytał co jest tego powodem i zaprosił do siebie. Rechocząc ze śmiechu, powiedział, że jest na to rada. Że dla takich jak ja szalonych, tracących klucze od własnego domu, jest u nas w mieście specjalny serwis ślusarki. Trzeba tam tylko zadzwonić a jakiś ślusarz specjalista niebawem się zgłosi. Skorzystałam z jego rady. Nie miałam wyjścia. Po niespełna godzinie zjawił się starszy pan w ładnym uniformie i profesjonalnie otworzył drzwi mojego domu. Rany, ależ byłam szczęśliwa! Chociaż jeden dom, i to mój własny, stanął przede mną otworem. Kiedy ślusarz podał mi rachunek za usługę, poczułam się mniej szczęśliwa, ale tylko na moment, gdyż po chwili znów mogłam poczuć pełnię szczęścia, kiedy usiadłam na muszli i mogłam się wreszcie spokojnie wysiusiać. A gdy po tym uspokajającym zabiegu sięgnęłam do swojej sportowej torebki i zobaczyłam, że w niej leży sobie jak gdyby nigdy nic zapasowy kluczyk od mojego auta, to już wręcz nie posiadałam się ze szczęścia. Wyciągnęłam klucz z zamka drzwi do ogrodu, zamknęłam je z drugiej strony i przez ogród w te pędy pognałam do domu syna, a właściwie pod jego dom, do mojego auta. Tym razem szło mi łatwiej, bo z górki. Gdy tam dotarłam, na wszelki wypadek raz jeszcze potarmosiłam drzwiami wejściowymi, ale ani drgnęły. Kurcze, że też syn musiał pozakładać takie patenty — pomyślałam jeszcze i wskoczyłam do auta. Pojechałam wprost do swojego domu. Mogłam już przecież wejść do niego przez drzwi od ogrodu. Ale zanim weszłam, wypakowałam najpierw z bagażnika gary z obiadem niespodzianką. Musiałam je przecież zanieść do lodówki.

No niech mi ktoś powie, że to, co mnie dzisiaj spotkało, to nie pech? No pech! Najnormalniejszy w świecie pech. I to potrójny. No dobra, już tylko podwójny.
Teraz pozostało mi jedynie żywić nadzieję, że syn wraz ze swoją rodzinką wróci jutro najpóźniej do godzin wieczornych i zdążę w porę nakarmić zwierzaczki córki. Dlaczego mówię o nadziei a nie o pewności? Ano dlatego, że dzwonię cały czas na komórkę syna i synowej i żadne z nich się nie zgłasza. Rany, chyba nic złego im się nie przytrafiło?! Tfuuu... tfuuu... a gdzieżby tam! No! Od razu mi lżej. Wszystko będzie dobrze. Limit pecha został już wykorzystany przeze mnie. Za całą rodzinkę, i to z nawiązką. Czekam więc niecierpliwie na ich powrót.

Szkoda tylko, że moja niespodzianka już nie wypali... Ale z pewnością i tak będzie im smakować i będą zadowoleni. Zwłaszcza synowa, wszak gotowanie obiadu będzie miała z głowy.



Miłość jest uczuciem nadrzędnym


Miłość dla istot żywych jest uczuciem nadrzędnym. Wyrażana jest na wiele różnych sposobów — w zależności od istoty i jej upodobań.






środa, 19 lutego 2020

Wszyscy się starzejemy... Starość też radość


Jedyną sprawiedliwością na tym świecie jest to, że starzejemy się wszyscy... Więc skoro tak, starością się nie przejmujmy, żyjmy pełnią życia.






Jak to jest być maniakiem fotografowania

Tylko maniak fotografowania wie,

Ile to zawsze napracować trzeba się,

aby uchwycić niepowtarzalne momenty

i przez uwieczniany akurat obiekt...

nie zostać brutalnie — z nagła — napadniętym.



Zdjęcie z Internetu


Lubię fotografować. Aparat fotograficzny mam zawsze przy sobie. A nuż nadarzy się jakaś okazja na niepowtarzalną fotkę? Zdaję sobie sprawę, że z tym fotografowaniem potrafię być czasami namolna, ale żebym miała być aż tak ostro potraktowana jak osóbka na załączonym wyżej obrazku, co to, to nie! Jak do tej pory nikt się tak niegrzecznie ze mną nie obszedł… Że co? Że wszystko przede mną? No nie wiem, nie wiem… Staram się zawsze uważać i mieć oczy szeroko otwarte, nie tylko obiektyw.
Na wszelki wypadek daruję sobie Australię, skoro tamtejsze zwierzaki biją turystów z aparatem fotograficznym w ręku. Nasze rodzime zwierzaki nie są aż tak agresywne i nie protestują przed zrobieniem im fotek. Ba, nawet wdzięcznie do nich pozują.


A ja zawsze na posterunku...
Nikomu nie dam się ruszyć,
Gdyż uwiecznianie obrazów
Jest pasją, która gra mi w duszy.




Kiedy tak przeglądam zrobione prze siebie fotki zwierzaków na ekranie komputera, niemal zawsze nasuwają mi się dziwne skojarzenia związane z naszym ludzkim życiem. Czy aby aż tak dziwne? Hmm… coś mi wydaje, że nie bardzo.




wtorek, 18 lutego 2020

Dorosła blond Zosia-Samosia

Jestem samowystarczalna. Mam tak z natury. Taką mnie rodzice spłodzili i nic poradzić na to nie mogę… I chcąc nie chcąc, idę sobie przez życie jako… Zosia-Samosia:

Bo ja sama wszystko wiem
I śniadanie sama zjem,
I samochód sama zrobię
I z wszystkim poradzę sobie!”
(J.Tuwim)

No, serio! Często tak mi się wydaje, że ze wszystkim sama sobie poradzę. A często też i radzę. Jasne, że są też pewnie sytuacje albo rzeczy, z którymi jednak nijak poradzić sobie nie mogę, lecz zawsze wpierw próbuję To taki wewnętrzny mus. Ale kiedy do mojej blond palicy wreszcie dotrze, że nic, że kicha, że samej mi nie wyjdzie to czy tamto, to jakoś niekomfortowo się wtedy czuję. Dlaczego? No jak to dlaczego, bo muszę kogoś o pomoc poprosić. Zosie-Samosie już tak mają. Wiem, że niezbyt to dobra cecha. Ale cóż zrobić? Takie nie sieją. Takie się rodzą.
Dziś zabrałam się za moje auto. Odkurzanie, mycie, polerowanie. Wszystkie te prace szły mi na rockowo, bo też i w rytmie rock and roll`a. To mój ulubiony gatunek muzyki do czynności sprzątania. Bo do samej już jazdy to ja techno preferuję. No dobrze, wypucowałam ja te swoje autko z każdej strony i na koniec zabrałam się za kontrolę wszystkich „płynów fizjologicznych”. Nie, nie moich, auta. Podniosłam klapę (no, tę z przodu, bo z tyłu to mam bagażnik) i najpierw zabrałam się za:

1. Płyn hamulcowy. Zaglądam do zbiorniczka jak sroka w kość i stwierdzam, że jest pełny. No, super! Ale że ja taka nadgorliwa, dla całkowitej pewności sprawdzam dalej. W tym celu spuszczam jeszcze dźwigienkę hamulca ręcznego i zerkam, czy kontrolka gaśnie. O, zgasła. A to już dobitnie świadczy o tym, iż wszystko jest okey.

2. Płyn chłodzący. To łatwizna do sprawdzenia. Wszak jest kolorowy i widać wyraźnie przez ściankę zbiornika ile jego jest. Ha, mam go tyle ile trzeba. Wyraźnie widzę, że jego poziom zarysowywuje się pomiędzy znakami minimum a maksimum. A to właśnie jest ten właściwy poziom.

3. Płyn do spryskiwacza. Łeee, to jeszcze większa łatwizna do sprawdzenia. Zbiorniczek jest przeźroczysty i nawet największa ślepota... o przepraszam, niedowidzący, zauważy ile jego jest. Ja może aż taką ślepotą nie jestem, ale lubię do końca sprawdzić, więc otwieram jeszcze korek wlewu zbiorniczka i zapuszczam żurawia do środka. A nie, jednak trochę muszę dolać. Dobra, już dolewam, i to razem z tym nowo zakupionym płynem zapachowym o nazwie „Zielone jabłuszko”. Ależ mi będzie w autku pachniało.

4. Olej silnikowy. To pestka, żadne tam wielkie sprawdzanie. Bagnecik sterczy sobie tylko palucha trzeba w jego kółeczko wsadzić i ciągnąć do góry. No! Wyciągnęłam. Wycieram chusteczką higieniczną jego końcówkę z oleju (bo też żadnej już czystej szmatki na podorędziu nie mam) i jeszcze raz wsadzam go do środka miski olejowej… i wyjmuję na powrót. No i proszę, z końcówki bagnetu odczytuję, iż oleju też mam tyle ile trzeba. Widzę wyraźnie odbitą kreseczkę oleju pomiędzy minimum a maksimum. A to jest właśnie tyle ile trzeba. Cieszę się bardzo, bo to oznacza, że od ostatniego pomiaru nic nie ubyło. Silnik nie zżera oleju… Hurrraaa! Serce mojego autka pracuje jak się patrzy.


Kiedy tak zadowolona stoję z bagnetem w ręce, podchodzi do mnie sąsiad z naprzeciwka i rechocze na mój widok. Nie wiedziałam o co facetowi chodzi, ale że jestem po porządnej kindersztubie, uśmiecham się do niego i witam:
Dzień dobry, panie Stanisławie!
A dzień dobry, dzień dobry, sąsiadko! Widzę, że się autka dogląda. No, z pani to naprawdę zaradna kobitka… choć blondynka… — wyhamowując rechot, skrzekliwym głosem zwraca się do mnie pan Stanisław.
Ejże, panie sąsiedzie, bo się pogniewamy! — zawołałam wesoło, przerywając mu. — A cóż to pan ma przeciw blondynkom?
A nic, nic, uchowaj Boże! Ale kiedy przez okno zauważyłem jak pani grzebie przy aucie, to przypomniał mi się taki kawał. Specjalnie przyszedłem, żeby go pani opowiedzieć. A więc niech pani słucha:

Blondynka dzwoni do warsztatu samochodowego:
- Coś mi spod auta kapie, takie ciemne, gęste...
Mechanik:
- To olej.
Blondynka:
- OK., to oleję!

No myślałam, że go oleję, tj. poleję… i to olejem prosto z miski olejowej. Też mi dowcip wydeklamował! Ot i los blondynki… Zosi-Samosi.




Co z tym pięknem kobiet?


Mówi się, że piękno kobiety nie ma wieku... Czasami trudno się z tym zgodzić. Z pięknem zewnętrznym bywa wszak różnie. Piękno wewnętrzne natomiast — z wiekiem — stać się może jeszcze piękniejsze.






niedziela, 16 lutego 2020

Co w śniegu piszczy? Leśna opowiastka Mexa

Cześć dzieciaki! To ja, Mex. Dziś z kolei opowiem wam o mojej niezwykłej przygodzie na leśnej polanie. W samym środku lasu... No to zaczynam:
W sobotni poranek wybrałem się razem z moim psem Hugo na długą wędrówkę po lesie. Wszędzie leżał jeszcze śnieg, ale wyraźnie czuć już było zapach nadchodzącej wiosny. Na łonie natury jej pierwsze oznaki czuje się zawsze dużo wcześniej. W niektórych miejscach się też widzi… ba, nawet i słyszy czasami. Tak jak ja dzisiaj słyszałem — spod śniegu, a właściwie — spod ziemi. Co słyszałem? Piski. Przeciągłe piski. A takie piski, jak nic, oznaczają nadchodzącą wiosnę. Co piszczało? Krety. Niektóre najwyraźniej czują już wiosnę, i przygotowując się do rui, walczą ze sobą o dominację. Krety, choć z natury żyją samotnie, w czasie rui spotykać się muszą, to oczywiste, ale zachowują się wtedy wobec siebie bardzo agresywnie. Stąd te piski dochodzące z podziemnych tuneli.
Ja sam bym może nawet i nie zauważył tej kreciej akurat oznaki nadchodzącej wiosny, ale pomógł mi w tym Hugo. Bo kiedy tak wędrowaliśmy obok leśnej polany, ten skoczył nagle w śnieg i jak nakręcony zaczął kopać. Zatrzymałem się zdziwiony i przez moment przypatrywałem się mu.


Po chwili przyszło mi na myśl, że jakieś myszki pewnie wyczuł i żal mi się ich zrobiło, dlatego kazałam mu przestać kopać.
Hugo to bardzo posłuszny pies, na moje: „zostaw” — natychmiast przestał kopać, ale zdziwił się bardzo. Tym razem on.
Widząc ogromne zdziwienie w jego oczach, buchnąłem śmiechem. W końcu zawołałem: „siad” i kazałam mu czekać aż do niego podejdę. Teraz znów ja zrobiłem wielkie oczy ze zdziwienia, bo kiedy tak zbliżałem się do niego, z odległości może jakieś 10 metrów, zobaczyłam wyłaniającą się ze śniegu ziemię. Powolutku rósł mały kopczyk.


Natychmiast sięgnąłem po aparat fotograficzny, który zawsze mam przy sobie i go sfotografowałem. Po czym, aby nikomu nie przeszkadzać w podziemnej pracy, obszedłem go szerokim łukiem. Był jedynym na całej polanie. Jak wzrokiem sięgnąć. Hugo, zdyscyplinowany, szedł za mną noga w nogę, a właściwie łapa w nogę. Szliśmy cichutko i powoli. Aż tu nagle rozległ się pisk. Jakiś dziwny, spod ziemi. Po chwili drugi. Bardziej przeciągły. Hugo pewnie też usłyszał, bo zatrzymał się natychmiast i w charakterystycznej pozie — z podniesioną przednią łapą — zaczął intensywnie wietrzyć i nastawiać uszu. Staliśmy przez chwilę znieruchomiali. Piski powtórzyły się jeszcze parokrotnie, ale gdzieś jakby dużo dalej. Nagle, niemalże pod moimi łapami... oj, chciałem powiedzieć — nogami, zaczęła wychodzić ziemia spod śniegu.


Hugo warknął cichutko. Nakazałem mu ciszę i wpatrywałem się w to rosnące zjawisko. A zjawisko, czyli kopczyk, rósł w oczach. Rósł i rósł, a ja w tym czasie zastanawiałem się nad tym, co wiem o kretach.


Przypomniało mi się, że kiedyś, przed laty, moja babcia czytała mi napisaną przez siebie bajkę o krecie Binoklecie i później razem szukaliśmy w Internecie informacji o krecim życiu. Zrobiłem to samo i dzisiaj po powrocie z lasu, dlatego wiem, że kret nie zapada w sen zimowy. Jest zwierzęciem bardzo aktywnym i ruchliwym. Żyje około 2 do 4 lat. Prowadzi życie podziemne. Rzadko pojawia się na powierzchni ziemi, chyba że musi z jakiś tam swoich powodów. Porusza się wtedy bardzo niezdarnie. Pod ziemią wykopuje system tuneli na głębokości 20 do 50 cm i średnicy 6 cm. Jest wyjątkowo pracowitym ssakiem. Korytarze kopie z prędkością 12 do 15 m/godz. Jego tunele rozciągają się na długości około 100 do 200 m, czasem są nawet dłuższe — do 1 km. Wiem też jak wygląda jego spiżarnia. Dużo w niej żywych dżdżownic. Bo to akurat dżdżownice są jego głównym pożywieniem.
Ciekawe, prawda? No dobrze, wracam jeszcze do obserwowanego przeze mnie i Hugo kopczyka, który ciągle rósł. Nie chciałem przeszkadzać krecikowi w pracy, więc wycofałem się z tego miejsca, odwołując Hugo z postawy: „wietrz i nasłuchuj”.


Nigdy nie zdarzyło mi się niszczyć krecich kopczyków, albo, co gorsza, płoszyć je jakimiś wymyślnymi sposobami. W ogóle je nie płoszę. Nawet u nas w ogrodzie… A niech sobie żyją spokojnie. Przecież mają na tym świecie jakieś zadanie do wykonania. Dobrze, że zostały wreszcie objęte ochroną gatunkową. Wprawdzie tylko częściową, ale dobre i to. Przecież one też do wszechświata należą i też chcą żyć.
Zima jeszcze nie całkiem odpuściła, zapowiadany jest jej kolejny atak. Ma trwać prawdopodobnie około tygodnia. Jednak, jak mówi mój tata, będą to już jej ostatnie podrygi. Co nie znaczy, że możemy ją bagatelizować. Teraz tym bardziej musimy na siebie uważać, gdyż akurat teraz, na przedwiośniu, jak mówi z kolei moja mama, organizmy mamy najbardziej osłabione, nietrudno więc o różnego rodzaju problemy ze zdrowiem.
Idzie jednak ocieplenie. Świadczą o tym co rusz pojawiające się krecie kopczyki. A kret zna się na pogodzie. Ha, jak mało kto!
A czy ktoś z was słyszał kiedyś chrapanie kreta? Ja parę razy już słyszałem. Trzeba mieć szczęście i przyłożyć ucho do tego akurat kretowiska, w którym umęczony pracą krecik śpi. Jak usłyszy się takie charakterystyczne charkotliwe dźwięki, to będzie właśnie krecie chrapanie. Mało kto wie, że kret, jako niestrudzony pracuś, drąży tunele przez około 4 godziny, po czym zapada w sen, bardzo głęboki sen. Śpi tak przez około 3 godziny i wtedy chrapie donośnie… Jak to kret.


Mam nadzieję, że zaciekawiło was życie kretów. A przede wszystkim, że nigdy nie będziecie robić im krzywdy. Gdziekolwiek na ich kretowiska się natkniecie.
Jeśli macie ochotę przeczytać jeszcze mojej babci bajeczkę o krecie Binoklecie, to oto i ona:


Marzenie kreta Binokleta

Krecik Binoklet miał wielkie marzenie:
Dwie leśne polanki połączyć tunelem,
By w czasie zimy skrócić swe łażenie,
Kiedy przyjdzie mu odwiedzać kretkę Melę.

W zimie jest trudno pokonać polanki,
Gdy śniegu nasypie zima sroga.
A ma już dość odwiedzania kretki Anki,
Chce do Meli... Z nią każda chwila błoga.

Pewnego razu, przed zimą krótko…
Binoklet się ostro zabrał do kopania,
Lecz wnet niespodziewanie zarył bródką
I przekop tunelu przerwał u zarania.

Zdenerwował się wtedy okropnie,
Bo ból potężny przeszył ciało jego.
Lecz w mig za zwały chwycił przytomnie,
By bólu nie cierpiało choć jego ego.

Niełatwo Binokletowi szło to kopanie,
Gdyż ból bródki wciąż jeszcze czuł,
Ale że przed oczami miał swoje kochanie,
Nie ustawał... i wnet tunelu wykopał pół.

Gdy zdał sobie sprawę — jak daleko jest już,
Poczuł w sobie przypływ sił przeogromny.
I nim się spostrzegł, polanka Meli była tuż,
Wtedy aż usiadł z radości półprzytomny.

Wnet Meli udowodni, że mężem jej być może.
A ta myśl czyniła go bardzo szczęśliwym...
Wszak pozbędzie się cienia na swym honorze,
Gdy pokaże — jaki jest pracowity i spolegliwy.

Krecik Binoklet ze szczęścia aż promieniał…
Poprawił binokle i kopać zaczął na powrót.
Szedł jak przecinak — podziemie w tunel zamieniał,
I nim się obejrzał, był już u Meli kopca wrót.

Ze szczęścia zbrakło mu tchu, serce waliło młotem,
Wystawił więc głowę wśród traw Meli polanki,
By łyknąć powietrza… i wtem zawrócił, i pobiegł z powrotem,
Bo nagle żal mu się zrobiło kretki Anki.


Uczmy się od dzieci


Wiele zdrowych zachowań od małych dzieci można się nauczyć. Wystarczy je mocno kochać i wnikliwie obserwować.






poniedziałek, 10 lutego 2020

Pobajaj nam Miłka (4)

Baju, baju, baju baj
baje bajki Miłka...
Siądźcie dzieci wokół niej,
będzie ich dziś kilka.

Będzie bajka o Charlocie
i egoiście Chomiku.
Będzie także i o Sroczce
i o siwym Koniku.

Cicho dzieci, cicho sza!
Miłka zaczyna bajać...
Pierwsza baja o Charlocie,
po czym kolejne baje:





Mrówka Charlota

Małej mrówce imieniem Charlota,
Zobaczyć morze przyszła ochota.
Cały już tydzień kufer pakuje,
Okazji na podróż wypatruje.

Może by tak… samolotem?
Nie. Ten pomysł przemyślę potem.
Wiem… Lepszy będzie autostop.
Auto staje… a ja — hop!
Dobry pomysł… lecz ma wady.
Z ciężkim kufrem wsiąść nie dam rady.
Och, Charlotko! — gniewa się jej mama.
Takich pomysłów nie miewa dama.

Lecz ta Charlota jest bardzo uparta,
W swoim pomyśle stanowcza... i zwarta.
Ja tylko chcę zobaczyć morze,
Czy nikt zrozumieć tego nie może?!

Wiele pomysłów na podróż już miała,
Żaden nie wypalił, czegoś się bała.
Nikomu się przyznać jednak nie chciała.
Jestem odważna! — wciąż powtarzała.
I w końcu powzięła postanowienie:
Wyjeżdżam jutro. Zdania nie zmienię.

I choć wciąż tylko na etapie myślenia,
Ale już widzi siebie jak na do widzenia
Wszystkim chusteczką białą macha
I do pojazdu już wsiąść się nie waha.

Myśli te robią ogromne wrażenie…
Nie zwlekam dłużej. Spełniam marzenie.
Lecz jaki pojazd? Chyba nie… pociąg?
I znów strach się w nią wwierca niczym korkociąg.

Och, Charlotko! — wzdycha jej mama.
Co tak obmyślasz tutaj sama?

A Charlota?... Ciągle duma…
Mętlik ma w głowie. Nic nie kuma.
Wszystkie pomysły są do bani.
Samą już siebie za nie gani.

Myśli dalej: — Trudna rada…
Dłużej tak myśleć nie wypada.
Stalowe pojazdy zapomnieć muszę
Inaczej w podróż nigdy nie ruszę.
Bo takie pojazdy to istne potwory,
Lękam się ich jak sennej zmory.
Do kitu te wszystkie moje pomysły…
Zaraz… już wiem! Skoczę do Wisły!

Tak, to jest pomysł — z radością pomyślała
I sama do siebie się w głos zaśmiała.
Wisła do morza wpada niezbicie…
Fujara ze mnie, wszak żadne to odkrycie.

Patyczków parę, źdźbeł trawy kilka,
Zbudować tratwę to tylko chwilka.
Na ster użyję rybiej łuski,
A potem już w rejs… choćby do… Ustki.
Ach, jeszcze żagiel… zrobię go z liścia…
Oj, chyba popłynę… Nie mam już wyjścia!

Och, Charlotko! — martwi się mama.
Uważaj na siebie, bo będziesz sama.
Na podróż upiekłam ci pyszną szarlotkę...
I bliska już płaczu, przytuliła Charlotkę.

No, to w drogę! Wypływać już czas…
Do zobaczenia! Żegnam was…

Ostatnie spojrzenie w stronę mrowiska.
Żal się rozstawać. Płaczu jest bliska.
Na tratwę jednak wsiąść się nie waha.
Wszystkim znajomym chusteczką macha.

Zobaczę morze i wrócę z powrotem.
O mojej podróży opowiem wam potem!



Chomik Egoista

Małemu chomikowi imieniem Egoista,
Najeść się na zapas — to rzecz oczywista.
Mieć pełny brzuszek — to jego wola,
I napchać jedzeniem dwa boczne wola.

Pochłania wszystko co znajdzie na drodze,
Czym inne zwierzątka zasmuca srodze.
W swej zachłanności granice postradał…
Ależ egoista! Tylko sam się najadał.

I chociaż inni jeść też coś muszą…
Jedzenie znika zanim coś ruszą.
Och, Egoisto, co z ciebie za egoista?!
Trudno żyć z takim — to rzecz oczywista.

Raz chomik poszedł na wycieczką do lasu...
Chować jedzenie!!! I to zawczasu!
W panikę wpadły leśne zwierzątka
I każde co może upycha po kątkach.
Lecz chomik sobie nic z tego nie robił…
Jeść, i mieć co jeść — to jego hobby.
Głośno zawołał: — Spiżarnia moja nie będzie pusta!
I ruszył jeszcze raźniej ze śpiewem na ustach:

Jestem sobie Egoista,
Żyję sobie sam!
Hej!!!
Niechaj do mnie nikt nie bryka,
Guza będzie miał!
Hej!!!
Tylko siebie kocham
I o siebie dbam.
Czuję się jak w niebie,
Bo wszystko mam… i mam, i mam!

I tak zawodząc na cały las,
Szedł dziarskim krokiem, podskakując co raz.

Aż tu nagle!... Co się dzieje?!
Cały las ożył i głośno się śmieje.
Do śpiewu odeszła mu zrazu ochota,
Bo się zagapił i… wpadł do błota.

Stał tak nieborak w błocie po pas...
Bez pomocy, choć zwierzaków pełen las.
Tylko wiaterek szumiał gdzieś w oddali,
Coś o tym jak to wielcy egoiśśśści sssstają się mali.

A echo to wszystko powtórzyło
I jeszcze od siebie coś dorzuciło:
Jesteś egoistą? Żyjesz sobie sam?
Twoja wola! Lecz jedną radę ci jednak dam:

Życie jest piękne, lecz czasem mniej,
Dużo przyjaciół więc lepiej miej…
A żebyś liczyć na nich mógł,
Spłacaj im zawsze przyjaźni dług.



Mama Sroczka

Po starym dębie Sroczka skakała...
Za swymi dziećmi wszędzie szukała.
Jedno znalazła — policzyła.
Drugie znalazła — policzyła.
Trzecie znalazła — policzyła.
Czwarte znalazła… pewność straciła.
A kiedy i piąte przyuważyła,
Rachubę dzieci całkiem straciła.
Z wrażenia w końcu z kretesem zdębiała,
Gdyż zapomniała — ile dzieci miała.



Siwy koń

Hej ty koniu, siwy koniu,

pięknym żeś rumakiem.

Ech pognałabym ja z tobą,

upajając się wiatru smakiem.

Choćby na oklep i bez baczmagów,

byleby z tobą, boś koń na schwał.

I heya! z kopyta galopem,

a w szczerym polu już tylko cwał.


Hej ty koniu, siwy koniu,

dokąd ty tak gnasz?

Parskasz, prychasz, rwiesz z kopyta,

rozwichrzoną grzywę masz.

Czujesz pewnie zapach wiosny

W południowym wietrze...

Galopujesz po horyzont,

chrapami wciągając powietrze.


Ech ty koniu, siwy koniu,

pięknyś ty ogierek!

Marzysz pewnie o swej klaczy

słodkiej jak cukierek.

Marzenia jak skrzydlaty pegaz

niech cię w przestworza niosą,

a ujrzysz wnet w obłokach klacz,

przystrojoną srebrzystą rosą.

Ech ty koniu, siwy koniu,

gnaj po horyzont, gnaj!

Gdy znów wrócisz do mnie we śnie,

w moim sercu zakwitnie raj!


By osiągnąć cel...


By osiągnąć cel trzeba czasem zboczyć z kursu. Należy jednak uważać, żeby tylko z kątem zboczenia nie przeszarżować zbytnio.






czwartek, 6 lutego 2020

Co z tą fortuną?

Fortuna lubi się toczyć. Albo kołem, albo kulą. Najlepiej, żeby się kulą toczyła, wtedy potrafi urosnąć do ogromnych rozmiarów. Tyle że po osiągnięciu swojego apogeum, czasem szybko topnieje.








112 SOS Alarm

Niedawno po raz pierwszy w życiu miałam okazję zadzwonić na numer alarmowy 112. Był poniedziałek, swoim zwyczajem z samego rana wybrałam się na kijki do lasu. Kiedy na parkingu na szczycie góry wysiadłam z auta, zobaczyłam, że wszędzie pełno śniegu i mgła choć oko wykol. Pomaszerowałam więc odśnieżoną dróżką wzdłuż skraju lasu.




Pokonywałam akurat jakiś 6 kilometr i zbliżałam się do gospody znajdującej się pod lasem. Wtedy nagle usłyszałam przeciągłe i głośne ujadanie psów. Zdziwiło mnie to bardzo, ponieważ takie szczekanie psów to tu rzadkość. Bezpańskich psów nie ma tu w ogóle. Wszystkie psy mają swoich właścicieli, a żaden właściciel nie dopuszcza do tego, aby jego pies czy psy robiły takie larum. Zwłaszcza tak długo. A te psy, które słyszałam w oddali, ujadały i ujadały, i to jakoś tak żałośnie. Postanowiłam podejść bliżej gospody, aby zobaczyć co tam się dzieje. Wiedziałam, że gospoda o tej porze jest nieczynna. Kiedy się do niej zbliżyłam, na niewielkim placu zabaw, tuż obok gospody, zobaczyłam trzy wilczury, jeden leżał na śniegu, a dwa stały nad nim i szczekały wniebogłosy. Usłyszałam też szczekanie jeszcze jednego psa, ale gdzieś z głębi lasu. Zdębiałam! Nie wiedziałam, co mam robić. Dookoła nie było żywej duszy. Ludzkiej duszy. Oczywiście oprócz mojej, strwożonej już nie na żarty. Wprawdzie nie mam lęku przed psami, bo jestem „psią mamą” od zawsze, ale trzy wilczury i czwarty gdzieś tam, to trochę za dużo jak dla mnie w tych okolicznościach. Postałam tak z dobry kwadrans z nadzieją, że może coś się zmieni, że może właściciel tych psów się pojawi albo że psy same z siebie przestaną szczekać, ale nie, psy szczekały nadal i jeszcze bardziej donośnie. Niewiele już myśląc, postanowiłam użyć telefon komórkowy i zadzwonić na numer alarmowy — 112. Tak też uczyniłam. W końcu po to on jest. Odebrał miły głos męski. Przedstawiłam sprawę co i jak, i kiedy skończyłam nadawać, męski głos zaczął mnie dopytywać jak się nazywam, gdzie teraz jestem, i co widzę dookoła. Podałam grzecznie swoje nazwisko i zgodnie z prawdą powiedziałam, że stoję jakieś 50 m od tego miejsca gdzie są te psy i że żadnego człowieka do tej pory nie widziałam, ani po drodze ani w tym miejscu gdzie stoję. Męski głos poprosił mnie wtedy, żebym jeszcze na moment poczekała. No to czekałam. Po krótkiej chwili w słuchawce usłyszałam:
OK., mamy panią, dziękujemy, już jedziemy! 
— Pewnie przez satelitę namierzyli mnie, a właściwie moją komórkę — pomyślałam i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku ruszyłam w drogę powrotną.
Kiedy dochodziłam już do swojego auta, usłyszałam nadlatujący helikopter. Choć mgła nadal była gęsta jak mleko, wnet go też zobaczyłam między gałęziami drzew. Leciał nisko i kierował się w stronę gospody.



Do dziś nie wiem, co się tam właściwie stało. Dowiem się pewnie z naszej lokalnej gazety. Pewnie w kronice policyjnej napiszą, tak jak napisali o śmierci mojego sąsiada z domu z naprzeciwka, którego zwłoki wybawiłam od zupełnego rozkładu*. Ale wtedy dzwoniłam z domu, telefonem stacjonarnym, toteż od razu wiedziałam, co się stało. Policja poinformowała mnie osobiście i podziękowała za czujność i reakcję.

* link do tej historii: "Jak dobrze mieć sąsiada"

poniedziałek, 3 lutego 2020

Życie jest zbyt krótkie, by karmić się złymi wspomnieniami

Mało jest ludzi na świecie, którym dane było mieć szczęśliwe dzieciństwo i młodość. A jeszcze mniej, którzy potrafią wyprzeć z pamięci złe wspomnienia a tylko dobre zachować. Wielka to szkoda. Życie jest zbyt krótkie, by karmić się złymi wspomnieniami, by tracić czas na ich wieczne rozpamiętywanie. 






Piękno i dziwaczność w drzewach zaklęte

Są drzewa, obok których nie można przejść obojętnie, tak zachwycają i zadziwiają jednocześnie. Jedne pięknem, inne dziwacznością. A jeszcze inne, i jednym i drugim. Zwłaszcza ich pnie swoim wyglądem potrafią wprawiać w osłupienie.

Fani dendroterapii mają swoje ulubione drzewa i do przytulania wybierają te najładniejsze, najzdrowsze. A czy do takich dziwacznych drzew można się przytulić? Niech każdy odpowie sobie sam.




Każdy, kto ma wyobraźnię, widzi w nich coś innego. Czym innym go zachwycają, czym innym zadziwiają… I o to właśnie chodzi. Przyroda jest piękna, bardzo tajemnicza i inspirująca.