Czy można odwrócić oczy od tragedii, która codziennie wyłania się z ekranów jak upiorny spektakl zła? Czy da się nie widzieć cierpienia, które rozsypuje się po świecie jak roztrzaskane szkło — ostre, ciche, krwawe?
Wojna. Słowo stare jak ludzkość, a wciąż tak nowe. Jak rana, która nigdy się nie goi. Wśród gruzów i dymu płoną domy, miasta, marzenia. Giną ludzie — rozerwani bombami, spaleni, pogrzebani żywcem, umierający z głodu. I dzieci. Te niewinne, ciche ofiary czyjejś chciwości, pychy, idei.
Co to za świat? Co za potworność?... I to wszystko w imię Boga? Gdzie On jest?
Pięć wielkich religii rysuje mapę ludzkiej duchowości. Największa z nich — chrześcijaństwo — głosi miłość, pokój, miłosierdzie. A jednak, w każdej z tych świętych ksiąg Bóg jest nazwany Dobrem. Więc dlaczego nie chroni dzieci przed cierpieniem? Dlaczego pozwala, by niewinność konała w ruinach?
Patrzę w historię — długą, pełną blizn — i widzę, że najwięcej bólu przyszło właśnie z rąk tych, którzy mieli nieść światło. Paradoks? Tak. Bo wiara miała uszlachetniać. Miała czynić nas lepszymi. Tymczasem zamienia nas w bestie.
Pytam znów: czy można odwrócić oczy od tego cierpienia? Można. Ja odwracam. Od ekranu. Uciekam od niego, jakby miał mnie spalić od środka. Bo nie mogę już patrzeć. Nie mogę już słuchać. Ten krzyk — krzyk całych narodów — wbija się w duszę jak cierń.
Kiedyś patrzyłam. Ze łzami w oczach. Ze ściśniętym gardłem. Teraz już nie potrafię. Zdrowia mi nie starcza. Ale serca nie zamknęłam. Ono wciąż czuwa.
Pomagam — jak mogę, gdzie mogę. Bo choć oczy zasłaniam, serce mam otwarte.
Najgłębiej boli wtedy, gdy widzę ludzi klęczących w ruinach. Modlą się. Błagają. Wołają o cud. A Bóg milczy.
Czy nie słyszy? Czy odwrócił wzrok, jak my wszyscy? A może... może to nie Bóg jest głuchy. Może to my — ta nieludzka część ludzkości — zabiliśmy w sobie Boga. I teraz sami siejemy zgliszcza. Z zimną krwią. W Jego imię.
A jednak... Zawsze ktoś podnosi kamień z drogi. Zawsze ktoś podaje rękę. Zawsze ktoś osłania drugiego własnym ciałem, choć sam się boi. W ruinach świata rodzą się dzieci — tak samo niewinne, tak samo kruche, tak samo pełne życia.
Nadzieja nie krzyczy. Nie wali pięścią w stół. Nie grozi. Cicho siada obok cierpienia i mówi: „Jeszcze nie wszystko stracone.”
Dopóki istnieją ci, którzy nie potrafią przejść obojętnie. Ci, którzy pomagają — po cichu, bez kamer. Dopóki są tacy, którzy zamiast nienawidzić, wybierają miłość — jest jeszcze światło.
I może to właśnie tam — w cichym geście, w zaciśniętej dłoni, w spojrzeniu pełnym troski — mieszka dziś Bóg.