Wiecie, co mnie najbardziej wkurza? Zadufanie. Święte przekonanie o własnej wyjątkowości. Tego najwięcej u Biejat, Hołowni i — nie bójmy się słów — buca Zandberga. Bo co oni sobie, do diabła, myśleli? Że wystartują w wyborach prezydenckich, obrzucą błotem Trzaskowskiego, a potem jakoś to będzie? Grali w swoje osobiste ambicje, a dziś mamy — co? Nawrockiego w Pałacu.
I nie, to
nie jest figura retoryczna. To twarde liczby:
— 9,89% wyborców
pani Biejat oddało głos na Nawrockiego,
— 13,8% Hołowni —
też,
— 16,2% Zandberga — tak samo.
Daje to razem: 371 469 głosów. A Rafałowi Trzaskowskiemu zabrakło… 369 451. Czaicie?
Brakło tyle, ile przynieśli ze sobą ci „postępowi” kandydaci, co mieli zbawić lewicę, centrum i całą demokrację.
Jesteście z siebie zadowoleni, patałachy?! Pytam poważnie. Zrobiliście miejsce facetowi, który jeszcze niedawno lansował się na „umiarkowanego” nacjonalistę, a w rzeczywistości grał pod dyktando Kaczyńskiego i ludzi z PiS-u.
Przełknijcie porażkę, zatkajcie uszy na głupie analizy i ruszcie na poważnie. Czas zrzucić złudzenia i wrzucić piąty bieg. Macie jeszcze mandat, macie jeszcze trochę zaufania. Więc do roboty: oczyszczać, rozliczać, naprawiać — i informować. Bo ludzie patrzą. I nie będą czekać w nieskończoność.
A potem? Cóż — może uda się wam odzyskać serca i głosy tych, którzy odwrócili się plecami. Ale to będzie ciężka robota. Bo to ostatni dzwonek. I nie, nie chodzi tylko o stołki. Choć nie oszukujmy się — o nie też. Chodzi o coś więcej. O Polskę, którą chcecie budować... Czy naprawdę jeszcze wam na niej zależy?
HKCz 4.06.2025