Polacy na samo hasło „podniesienie wieku emerytalnego” dostają wysypki, gorączki i niekontrolowanych skurczów powiek. Trudno się dziwić — kto by chciał pracować dłużej, skoro już w poniedziałek rano ma dość życia? Ale cóż, rzeczywistość jest bezlitosna. Ludzie żyją dłużej, dzieci rodzą się rzadziej, a ZUS coraz bardziej przypomina bankruta grającego w Monopol z pustym portfelem.
W wielu krajach europejskich wiek emerytalny już dawno został podniesiony. Obywatele jakoś to przełknęli. W Niemczech — wiadomo — Ordnung muss sein. Tam się nie dyskutuje, tam się siedzi cicho i płaci podatki. A potem... pracuje dalej, już na emeryturze.
Ten obrazek: „szczęśliwy niemiecki emeryt z kuflem piwa w jednej ręce i leżakiem na Majorce w drugiej” — możemy włożyć między bajki. Dziś wielu z nich musi harować po sklepach, kosić trawniki albo dorabiać jako strażnicy muzealni, by starczyło na konserwy i rachunki.
A jednak — mimo wszystko — niemieccy seniorzy mają często lepiej. Dlaczego? Bo tam system działa. A u nas? U nas system to taka niekończąca się telenowela pt. „Transformacja ustrojowa — odcinek 1127: PiS kontra Rozsądek”.
Demokracja niby u nas jest, ale taka trochę jak kot Schrödingera — niby żyje, ale jakoś nie widać. Od 2015 roku pewna partia (nazwa nieistotna, ale rymuje się z „lis”) zaanektowała sobie prawo do bycia jedynymi patriotami i prawdziwymi Polakami. Reszta? Albo zdrajcy, albo Niemcy, albo — nie daj Boże — liberałowie.
Przy okazji zaanektowali też Kościół. I tu zaczyna się najlepsza część tej tragikomedii. Bo Kościół — o matko i córko! — tak się rozpanoszył, że śmiało można go mylić z korporacją. I to nie byle jaką, tylko taką z prywatnym odrzutowcem, pałacem i złotą kartą VIP.
Oscar Wilde powiedział kiedyś: „Kościół katolicki uczynił z wiary towar, który sprzedaje z takim zyskiem, że duchowni mają raj już za życia”. Chciałoby się dodać: zwłaszcza w Polsce, w XXI wieku.
Za rządów PiS duchowieństwo weszło w złoty wiek. Luksusowe limuzyny, drogie zegarki, rezydencje większe niż niejedna gmina... A emerytura? Też w stylu premium.
Niektórzy z nich, zamiast w kapciach w ogródku, siedzą w salonach wielkości boiska piłkarskiego i popijają koniak z kryształowych kieliszków. Oczywiście w imię skromności i pokory.
Weźmy takiego Sławoja Leszka Głódzia — emerytowany arcybiskup, a dziś... sołtys. Bo czemu nie? Emerytura emeryturą, ale przecież coś trzeba robić. Pałac sam się nie przypilnuje, a luksus nie znosi nudy.
Tak więc, drogi emerycie z Polski — nie zazdrość. Twoja kartonowa chata przy rurze ciepłowniczej też ma swój urok. Zwłaszcza jeśli patrzysz na nią oczami ukształtowanymi przez obecny Kościół i wsłuchujesz się w patriotyczne tyrady zakłamanych pisowców.