Przynajmniej
u mnie w rodzinie. Moje wnuczki co rusz przetrzepują moją opasłą
ogromną trzyskrzydłową szafę. Opasłą, bo ja mam tendencję do
chomikowania ciuchów (to pewnie pozostałość po siermiężnej
komunie) i rzadko kiedy coś z szafy wyrzucam. Chyba że jest już
nieładne. Zawsze miałam takie poczucie, że się jeszcze mogą
przydać. A kiedy na świat przyszły moje trzy wnuczki, to już
byłam tego pewna.
Jedynie w
pierwszym roku po wybuchu wojny na Ukrainie, kiedy wraz z córką
pracowałyśmy jako wolontariuszki w Ośrodku dla Uchodźców z
ramienia Czerwonego Krzyża, bardzo uszczupliłam zawartość szafy,
ale ciągle jeszcze jest w niej mnóstwo różnych ciuchów, nawet
takich, które jeszcze z Polski przywiozłam.
Tak że
wnuczki mają w czym przebierać. A są to naprawdę porządne
oryginalne rzeczy. Kiedyś większość z nich sama projektowałam, a
moja wieloletnia kochana krawcowa wytrwale szyła.
Ostatnio
moja najstarsza wnuczka (pracuje w modelingu), będąc u mnie, zdrowo
się obłowiła, nie tylko w ciuchy, ale i w paski i torebki.
Wczoraj,
kiedy weszłam na jej Instagram, miałam okazję zobaczyć, jak się
prezentuje w mojej długiej spódnicy, którą kupiłam sobie 22 lata
temu na wesele jej rodziców i nigdy potem już jej nie założyłam.
Nie wiem czemu, może dlatego, że była na mnie trochę przydługa i
tylko do wysokich szpilek pasowała? A że wnuczka jest wysoka, ma
prawie 180 cm, nie to, co moje 158, to na nią pasuje jak ulał.
Założyła
do niej też mój czarny pas wybijany kryształami, a ten to ma już
przynajmniej 40 lat. W sumie bardzo ładnie wygląda. Mówiła, że
jej koleżanki uwierzyć nie mogły, że to takie starocie.
Średnia
wnuczka była już kiedyś wcześniej i buszując po szafie, wybrała
sobie krótkie spodenki jeansowe i do nich torbę z takiego samego
jeansu.
Najmłodsza,
10-latka, z kolei tylko paski mogła sobie wybrać i jedną
oryginalną folkową torebkę z Bułgarii. Aha i futrzane bolerko
swojej mamy, które ona miała na sobie jako dodatek do swojej
kreacji ślubnej.
Bo też
muszę przyznać, że i córki niektóre ciuchy przechowuję u siebie
w szafie. Z prostej przyczyny, córka jest moją odwrotnością i
stosuje zasadę, że jak się przez dwa lata jakichś ciuchów nie
założyło, trzeba je wyrzucić z szafy, czyli wywieźć do
kontenera. Muszę ją wic pilnować i co ładniejsze w porę
przemycać do siebie.
Wnuczki
są tą zasadą swojej mamy niepocieszone, ale że u mnie mogą sobie
co rusz nadrobić uwielbiane myszkowanie po szafie, to jakoś to
swoje niepocieszenie rekompensują. Ba, mówią nawet zgodnie, że
moje ciuchy im się bardziej podobają, bo mają w sobie to coś.
Przy
ostatniej u mnie wizycie najmłodsza wnuczka mi powiedziała:
— Babciu,
ty wszystko trzymaj dalej, nic nie wyrzucaj, tak jak mama, za trzy
lata będę już taka duża jak ty i też sobie dużo rzeczy wybiorę,
bo bardzo mi się podoba ta twoja babcina moda.