Karolek
dokładnie opowiedział JuPi i TeR gdzie
szedł przez las i po co. Opowiadał szczerze, gdyż nie miał żadnej
obawy, że oni mogą mu przeszkodzić w ucieczce za granicę. Jakoś
dziwnie szybko poczuł do nich zaufanie. Wierzył więc, że go przed
nikim nie zdradzą. A kiedy obaj zaczęli go wypytywać w jakim celu
chce uciec do Ameryki, bez najmniejszego zastanowienia opowiedział
im już całe swoje życie. O swoim kochanym domu rodzinnym. O swoich
ukochanych rodzicach i rodzeństwie. O tragedii jaka spotkała ich
rodziców. O domu dziecka, w którym po tej tragedii znalazł się
wraz ze swoim młodszym rodzeństwem. O bólu, który zawładnął
nim po utracie rodziców i trawił dzień po dniu. O wielkiej i
nieustającej tęsknocie za rodzicami. O nieznajomym wujku, który
wyrzucił go z jego własnego domu rodzinnego. O obawie o przyszłość
swoją i swego rodzeństwa. Opowiadając, czuł, że przygniatający
go do tej pory ogromny ciężar — znika. A kiedy skończył
opowiadać, poczuł się zupełnie lekko. Wreszcie się otworzył.
Wreszcie wyrzucił z siebie cały swój ból. Wreszcie go ktoś
wysłuchał. Zamilkł i rozpłakał się cichutko. W momencie był
mokry od łez. Przez łzy spojrzał na swych nowych przyjaciół, i
kiedy zauważył, że oni płaczą również, ocierając ogromne łzy
spływające im po twarzach, rozpłakał się na dobre. Po chwili
jednak przestał płakać. Uśmiechnął się serdecznie i głośno
westchnął. Poczuł się oczyszczony.
JuPi i
TeR, słuchając tej smutnej historii swojego nowego przyjaciela, nie
mogli się opanować, by się też nie rozpłakać. Płakali
bezgłośnie a łzy im same ciekły strugami. Tak bardzo żal było
im Karolka. Każdy z nich poprzysiągł sobie w duchu, że go nie
zostawi bez pomocy. Że zrobi wszystko, co tylko w jego mocy, by mu
ulżyć w życiu. By mógł być wreszcie szczęśliwy.
Pod
olbrzymim klonem, miejscem zawiązania się nowej przyjaźni,
zapanowała cisza. Karolek siedział pomiędzy nowymi przyjaciółmi
bez ruchu, wyciszony, z przyklejonym uśmiechem na twarzy. JuPi i TeR
siedzieli również bez ruchu, ale spod oka obserwowali Karolka.
Cieszyli się, że widzą uśmiech na jego twarzy. Nie śmieli się
jednak odzywać, gdyż nie byli pewni, czy on, po wyznaniu całej tej
smutnej prawdy o swoim życiu, nie potrzebuje teraz trochę więcej
czasu na wyciszenie emocji. Czekali aż on sam się odezwie.
Karolek
był wdzięczny swoim nowym przyjaciołom, że milczą razem z nim.
Tak, potrzebował w tym momencie ciszy. Ciszy, która pozwoli mu
rozkoszować się jego wewnętrznym stanem. Spokojem ducha, którego
nagle zaznał. Błoga to była chwila. Karolek wręcz się nią
upajał. Pragnął, by trwała jak najdłużej… Ale że nic nie
może wiecznie trwać, tak i ta jego błoga chwila nie trwała.
Została nagle przerwana. I to brutalnie. Bo oto, ciszę pod klonem
zakłóciły jakieś dziwne dźwięki dobiegające z oddali. Karolek
natychmiast wrócił do rzeczywistości. I nie ma co ukrywać, z
wielkim niezadowoleniem. Nastawił uszu, chcąc ustalić, co to za
dźwięki i skąd dobiegają. Jakie było jego zaskoczenie, kiedy
stwierdził, że brzmią jakoś tak, jakby się z głębokiej studni
wydobywały. Popatrzył zdziwiony na JuPi i Tera i z lekką obawą w
głosie, spytał:
— To
was jest więcej?
— Och,
nie obawiaj się. To nikt groźny. To tylko nasza siostra —
pośpiesznie odpowiedział TeR. — Zapomnieliśmy ci powiedzieć, że
z nami, tu, na Planecie Ziemia, jest też nasza siostra. Moja
bliźniacza siostra, TeRka. Teraz w lesie nie było jej z nami, gdyż
jak zwykle siedziała w jakiejś bibliotece i książki pożerała,
to znaczy, czytała. Bo musisz wiedzieć, że ta nasza TeRka, to
okropny mól książkowy. Wszędzie, gdzie tylko jesteśmy, poluje na
książki, i jak się do nich dorwie, wczytuje się w nie godzinami,
zapominając o Bożym Wszechświecie. A że na żadnej planecie nie
ma aż tyle książek co na Ziemi, kiedy tylko tu przybędziemy, mamy
TeRkę z głowy. My robimy swoje, to znaczy, co chcemy, a ona czyta,
czyta i jeszcze raz czyta. Zawsze wynajdzie sobie jakąś bibliotekę,
księgarnię, albo czasami, nawet zakradnie się do czyjegoś domu,
jeśli wywęszy tam duże ilości farby drukarskiej… To na pewno
ona buczy tam gdzieś za drzewem. Z pewnością podsłuchiwała,
kiedy ty opowiadałeś o swoim smutnym życiu i na płacz jej się
zebrało. Zresztą, nic w tym dziwnego, skoro i my nie mogliśmy się
od płaczu powstrzymać… Ani chybi, stoi tam gdzieś w ukryciu, nie
wiedząc, co ma ze sobą zrobić. Boi się podejść do nas, gdyż
też po raz pierwszy z tak bliska widzi Ziemianina i jeszcze do tego
nas przy nim. Poczekajcie, pójdę po nią, bo się tam jeszcze na
amen zaryczy.
TeR
poderwał się z ziemi i zniknął w ciemnościach lasu. Karolek, z
buzią rozdziawioną ze zdziwienia, odprowadzał go wzrokiem po samą
ciemność. I kiedy TeR wsiąkł już w ciemność zupełnie, poczuł
nagle tak wielkie podekscytowanie, że w mig zerwał się z
siedzenia. Pragnął na stojąco, godnie przywitać następnego
przybysza z Jowisza. Czuł się też nieco onieśmielony, bo bądź
co bądź, miała to być przecież Jowiszanka.
JuPi,
widząc podekscytowanie Karolka, zaczął się komicznie chichotać:
— Hi,
hi, ha! Hi, hi, ha-ha! Nie przejmuj się TeRką aż tak. To całkiem
fajna kumpela… Choć potrafi też czasami zaleźć za skórę.
Rozumiesz, jak każda baba! Zwłaszcza, kiedy usilnie próbuje
wciskać nam do głowy te wszystkie mądrości, które wyczytała w
książkach. Albo, kiedy cytuje kogoś lub coś przy byle okazji.
Wiesz, ostatnio rozkochała się w łacinie i morduje nas różnymi
łacińskimi określeniami i sentencjami. Ale wiesz, w sumie, to też
można jakoś znieść. Trzeba się tylko nauczyć w danym momencie
wyłączyć i po prostu jej nie słuchać. A tak poza tym, jest w
porządku. Można z nią nawet, jak to się mówi po waszemu: konie
kraść.
— No,
to fajowo — zachichotał Karolek, zupełnie już rozluźniony. —
Bo ja do realizacji swoich planów potrzebuję właśnie koni, tyle
że mechanicznych.
Po
niedługiej chwili, oczom Karolka ukazały się dwie połyskujące
postacie wyłaniające się z ciemności. Postacie te były tego
samego wzrostu, ale jakże różniły się między sobą. Już z
daleka można było zaobserwować różnicę w poruszaniu się i w
figurze. Karolek od razu odgadł, która z tych postaci to TeR, a
która TeRka. I kiedy rodzeństwo bliźniaków zbliżało się coraz
bardziej, wyszedł im naprzeciw. Nagle jednak znieruchomiał i stanął
jak wryty. Tak bardzo onieśmielił go widok przepięknej twarzy
TeRki.
TeRka
była identycznie ubrana jak jej bracia w srebrzysty, obcisły
kombinezon. Miała też podobną pilotkę na głowie. Jednak pilotka
nie zakrywała jej aż tak dużej części twarzy. Karolek mógł
wyraźnie zobaczyć jej cudowne rysy. TeRka miała piękne, bardzo
duże czarne oczy oprawione gęstymi i długimi rzęsami. A usta, jak
malowane, w kształcie wydatnego czerwonego serduszka. Na czubku zaś
pilotki wystawały jej gęste złociste włosy upięte w koński ogon
i sięgające ramion.
Ta piękna
z wyglądu Jowiszanka, podobnie jak Karolek, zatrzymała się nagle i
stanęła bez ruchu. I to w tym samym momencie. Na widok Karolka z
tak bliska poczuła nie tylko onieśmielenie, poczuła też i lęk. W
momencie zapomniała o tym, co jej TeR do głowy nawkładał, kiedy
ją znalazł ukrytą za rozłożystym dębem. A braciszek mówił
jej, iż nie powinna się lękać. Zapewniał ją, iż Karol Gratka
to dobry Ziemianin. Zdążył jej też na szybko opowiedzieć jak
Karolka spotkali. I o tym, jak go od popołudnia dokładnie
obserwowali, zanim odważyli się do niego podejść. TeRce niestety
na tak bliski widok prawdziwego Ziemianina wszystko co od TeRa
usłyszała natychmiast wyleciało z głowy. Wpadła w panikę. Stała
jak sparaliżowana i nie mogła się ruszyć, choć ją TeR uparcie
popychał do przodu. Wreszcie się ruszyła. A właściwie została
do tego zmuszona, gdyż dostała od TeRa bolesnego kuksańca w bok. Z
bólu w mig zapomniała o obezwładniającym ją uczuciu i ruszyła
do przodu. Zatrzymała się tuż przed Karolkiem i śpiewnie
dudniącym głosem zawołała:
— Witam
cię, Karolu Gratka! — A podając Karolkowi drżącą dłoń na
przywitanie, cichutko dodała: — Miło mi cię poznać.
— Mnie
też jest miło — odrzekł Karolek wibrującym głosem i delikatnie
ujął dłoń TeRki. Ściskał ją leciutko przez chwilę i z
zawstydzenia nie wiedział, co by tu jeszcze powiedzieć. Wreszcie
dodał: — Nawet bardzo, ale to bardzo jest mi miło, że może być
mi miło… O rany! Co ja gadam…? Wybacz mi TeRka. Nie wiem, co mam
powiedzieć.
— A nic
nie musisz gadać. W gadaniu to TeRka celuje — odezwał się JuPi,
chichocząc. — Ale widzę po jej minie, że w tym momencie jakoś
zatraciła swoją zdolność… Ejże, we dwójkę macie takie miny,
jakbyście się zjełczałego oleju napili.
— Daj
im spokój, JuPi! — TeR stanął w obronie Karolka i siostrzyczki.
— Już zapomniałeś, jakie my mieliśmy miny? Udawaliśmy
chojraków jak podchodziliśmy do Karola, ale miny mieliśmy
nietęgie, a nogi jak z sypkiego rzepaku… Przecież to wielkie
przeżycie zawrzeć przyjaźń ziemsko-jowiszową.
— Jasne,
że wielkie — potwierdził JuPi. — Dlatego czas, abyśmy wreszcie
tę naszą przyjaźń zaczęli przeżywać, a nie kontemplować…
No, chodźcie tu pod drzewo. Pogadamy sobie.
Po chwili
już wszyscy w czwórkę siedzieli pod olbrzymim klonem i rozmawiali.
Na początku najwięcej gadała TeRka. Musiała nadrobić swoje
długotrwałe milczenie przy książkach. Ale kiedy się wreszcie w
miarę nagadała, opowiadając gdzie była, co widziała, i co
przeczytała, dopuściła do głosu też i chłopców. Chłopcy,
kiedy TeRka gadała jak najęta, uśmiechali się do niej, a w
międzyczasie porozumiewawczo spoglądali na siebie. Zwłaszcza TeR i
JuPi. W końcu gdy dziewczyna umilkła, odsapnęli i zaczęli
rozmawiać. Rozmowa toczyła się swobodnie. Każdy zabierał głos,
kiedy chciał się o coś zapytać, albo gdy odpowiadał na zadane
pytanie. Na początku rozmowy Karolek spytał swoich nowych
przyjaciół w jakim są wieku. No i okazało się, że wszyscy są w
podobnym. To znaczy TeR i TeRka, tak jak i Karolek, mają po
piętnaście lat, a JuPi jest o rok starszy i ma szesnaście lat.
Wspólnie wyrazili szczerą radość z tego powodu i przeszli do
konkretnych tematów. JuPi dopytywał się Karolka jak żyją na co
dzień ich rówieśnicy na Ziemi. Czym się lubią zajmować. Co ich
cieszy, a co wkurza. Karolek chętnie opowiadał o swoich kolegach i
koleżankach ze szkoły, z sąsiedztwa, z całej wsi Wilczepędy, i
nawet z pobliskich wsi, ale o rówieśnikach z domu dziecka nie
wspominał. Wszystko co było związane z domem dziecka mierziło go
okrutnie. Rówieśnicy także. Przyjaciele z Jowisza wyczuli to i
żaden z nich nawet nie próbował pytać o życie w domu dziecka.
TeR spytał tylko o jego młodsze rodzeństwo. Chciał wiedzieć jak
się tam czują, co robią, i czy im nie będzie smutno bez Karolka.
Kiedy Karolek opowiadał o Kysi i Pawiku miał łzy w oczach. Ale też
i uśmiech na twarzy. Opowiadał o ich psotach i przeróżnych,
wymyślonych przez siebie zabawach. O ich radosnym i ufnym podejściu
do wszystkich i wszystkiego. O ich dziecięcej umiejętności
zjednywania sobie sympatii wychowawców i innych pracowników domu
dziecka. A na koniec, mówił jak bardzo ich kocha i że dla nich
gotów jest poświęcić nawet swoje życie, byleby zapewnić im
przyszłość z dala od domu dziecka. Że ma zamiar napisać do nich
list jak już będzie w Ameryce i wyjaśnić im swoją nieobecność
oraz zapewnić, że do nich wróci i zabierze ich do domu. Do ich
prawdziwego domu. Gdy skończył opowiadać o swoim rodzeństwie,
spytał swoich nowych przyjaciół jak żyją z kolei ich rówieśnicy
na Planecie Jowisz. Niestety, odpowiedzi nie uzyskał.
— Eee
tam, Karol, co tam nasze życie… — rzekł JuPi z serdecznym
uśmiechem na twarzy. — Dużo by opowiadać o naszym życiu na
Jupiterze, ale teraz nie czas, by o nas rozmawiać. Teraz twoje życie
jest ważniejsze. Ale obiecuję ci, że jeszcze ci dużo o nas
poopowiadamy.
— Nie
wiem, czy zdążycie. Skoro świt muszę przecież udać się w drogę
do Ameryki — powiedział Karolek w głębokiej zadumie i z lekkim
smutkiem w głosie.
— Nie,
nie, nie puścimy cię samego w tak daleką podróż — zakwiliła
płaczliwym głosem TeRka.
— A
przecież muszę — dodał Karolek.
— Nie,
nie musisz — odezwał się tym razem TeR.
— Właśnie!
— poparł brata JuPi. — Wspólnie się zastanowimy, co zrobić, i
jak, by ci pomóc, byś nie musiał jechać w nieznane…
— O to
to! — zawołała TeRka, przerywając bratu. — I też to, byś
mógł pozostać blisko Kysi i Pawika, bo oni ciebie potrzebują, a
ty ich.
Słowa
przyjaciół, bardzo wzruszyły Karolka. A już najbardziej słowa
TeRki tak ciepło przez nią wypowiedziane. Zaś gdy usłyszał, jak
pięknie brzmią imiona jego ukochanego rodzeństwa w jej ustach, aż
się roztkliwił. Znów mu się łezka w oku zakręciła. Nie chciał
jednak po sobie pokazać, że jest bliski płaczu. Ale gdy spostrzegł
na TeRki kombinezonie ogromne łzy perlące się w promieniach
księżyca, nie wytrzymał i w końcu uronił kilka łez. Szybko je
jednak otarł rękawem i popatrzył na twarze swoich przyjaciół.
Nie odzywał się jednak. Chciał się głębiej zastanowić nad ich
słowami. Przemyśleć, czy to w ogóle możliwe, aby mogli mu pomóc.
— No
dobrze, zastanowimy się później nad tym — odezwał się po
chwili, kiedy doszedł do wniosku, że z jego przemyśliwań nic
konkretnego nie wychodzi. — Ale najpierw powiedz mi JuPi, bo teraz
sobie przypomniałem, dlaczego przedtem nazwałeś waszą planetę
jakoś inaczej? Bo na pewno nie Jowisz.
— Aaa,
chodzi ci o Jupitera? — zachichotał JuPi.
— Właśnie.
— Jupiter,
to inaczej Jowisz. Wiesz, nasza planeta jest największą planetą
Układu Słonecznego i bardzo mocno świecącą…
— A
jego łacińska nazwa to: Luppiter Lovis… — wtrąciła się TeRka
z zadowoloną miną.
— TeRka,
ty znów zaczynasz z tą swoją łaciną? — wkurzył się JuPi.
— No
co? Ja tylko tak, dla ścisłości. Przecież to tak ładnie brzmi:
Luppiter Lovis… Ha! Mam pomysł! Od dziś ty będziesz się nazywał
JuPi-Lup, a ty, TeR-Piter. Natomiast ja, TeRka-Lovis. Fajnie
wymyśliłam, nie?
— W
rzeczy samej, fajowo wymyśliłaś! — głośno wyraził swą opinię
Karolek. — A jak po łacinie nazywa się Ziemia?
— A
właśnie, twoja planeta nazywa się Terra i ty, Karolu, będziesz
się nazywał Karol-Gratka-Terra.
— Ekhm,
ekhm… — chrząknął Karolek i zrobił zaskoczoną minę. —
Nie, myślę, że to trochę za długie. Ja już wolę Karolek. Tylko
Karolek… Po prostu Karolek, i nic więcej. Tak, jak mnie moi
rodzice nazywali.
— Tak,
masz rację — zawstydziła się TeRka. — Ja tylko żartowałam
sobie. Piękne imię: Karolek, i nic do niego nie trzeba dodawać.
— Też
tak myślę — zgodził się Karolek. — Ale nasza Ziemia po
łacinie też pięknie brzmi: Terra… No i widzicie, to właśnie
Terra tu i teraz, jest też i waszym światem, bo Jupiter, teraz nie
jest. Tylko Terra jest teraz… Cha, cha, cha…! Ale wymyśliłem!
Karolek
roześmiał się w głos. A po chwili, wręcz pękał ze śmiechu. I
choć zdawał sobie sprawę, że nic aż tak śmiesznego nie
wymyślił, jednak śmiał się i śmiał i nie mógł przestać. Sam
był tym zdziwiony. Miał takie odczucie, że śmieje się
mimowolnie. Że śmiech niczym jakiś stwór nim zawładnął i
samowolnie miota całym jego ciałem. Ale miota przyjemnie. Nawet
bardzo przyjemnie. Choć mimo jego woli. Wreszcie, ciągle się
śmiejąc, popatrzył na swoich jowiszowych przyjaciół. Na ich
twarzach zobaczył wielką konsternację. Natychmiast przestał się
śmiać.
— Śmiej
się śmiej, Karolku. Nie przeszkadzaj sobie… Śmiej się do woli!
— zawołała TeRka, widząc zakłopotanie w oczach przyjaciela.
— Przepraszam
was — wysapał Karolek. — Coś mi się wydaje, że śmieję się
jak głupi do sera… I pewnie mnie też macie za głupiego.
— Ależ
skąd! — zawołał JuPi, robiąc pocieszną minę. — Cieszymy się
bardzo, że widzimy ciebie radosnego. Dość smutku widzieliśmy na
twojej twarzy. Śmiej się do woli. Śmiech to wspaniałe lekarstwo.
— Żebyś
wiedział. Teraz też to czuję — zachichotał Karolek. —
Wierzcie mi, nie pamiętam już kiedy się ostatni raz śmiałem…
Dziękuję! Bo to dzięki wam znów poczułem się radosny.
— I tak
trzymaj! — zaśmiał się TeR. — Tak bardzo się cieszymy, że
spotkaliśmy ciebie.
— Ja
też się bardzo cieszę — poważnym już głosem rzekł Karolek. —
Nawet nie macie pojęcia, jak bardzo.
— No,
to wszyscy razem się cieszymy. To całkiem miłe uczucie, cieszyć
się — powiedziała TeRka i złapała się za brzuch. — Ale
wiecie co, oprócz radości odczuwam też i głód. Może pójdziemy
się gdzieś zatankować?
— Że
co? Że zatankować? — zdziwił się ogromnie Karolek.
— Och,
nie dziw się aż tak Karolku — zaśmiał się JuPi. — Nie
zapominaj, że my jesteśmy z innej planety, więc siłą rzeczy, nie
wszystko może być dla ciebie zrozumiałe. Wiesz, my już jesteśmy
na Ziemi nie pierwszy raz, ale jeść, tak jak Ziemianie, i tak się
nie nauczyliśmy. Widocznie w naszym przypadku jest to niemożliwe.
Po prostu my nie jemy, my tankujemy.
— O
rany, a co? — Karolek zdziwił się jeszcze bardziej.
— A
olej.
— A
jaki?
— A
różny. Ale ostatnio stwierdziliśmy, że bardzo dobrze służy nam
olej rzepakowy. Stąd też wiemy, gdzie leży twoja wieś Wilczepędy,
gdyż dookoła tej wsi rosną ogromne łany smakowitego rzepaku.
— A co,
ty Karolku nie lubisz oleju rzepakowego? — zaciekawiła się TeRka.
— Nie
wiem. Może i lubię a nie wiem. Moja mama używała jakiegoś oleju
w kuchni, ale nie wiem, czy był to akurat olej rzepakowy —
odpowiedział Karolek ze zadziwioną ciągle miną. — Ale to
dobrze, że lubicie olej.
— No
widzisz? Sam przyznajesz, że to dobrze — odezwał się TeR. —
Może jednak ty też go lubisz tylko nie wiesz.
— Nie,
to nie to. Mówiąc dobrze, miałem na myśli coś innego. Bo wiecie,
ja mam w plecaku jeszcze kawałek chleba, ale zbyt mały i już się
martwiłem, czy wystarczy wam, abyście zaspokoili głód. Ale teraz
wiem, że nie chleba wam potrzeba a oleju… No właśnie, to co z
tym olejem? Teraz po nocy chcecie szukać pola z rzepakiem?
— A
nie, szukać nie musimy, bo my bardzo dokładnie wiemy gdzie jest
bardzo dużo rzepaku — odpowiedział JuPi. — Zaraz za lasem jest
taka fabryka, gdzie zawsze o tej porze suszą się ziarna rzepaku.
Pójdziemy tam po prostu i się zatankujemy jak trzeba… To znaczy,
do syta.
— No
tak, ale czegoś tu nie rozumiem. Wy mówicie o tankowaniu, a ziaren
rzepaku, jak wiem, nie można przecież tankować. Olej tak, ale
ziarna? Jak chcecie ziarnami rzepaku się zatankować? To
nielogiczne, tego się przecież nie da zrobić.
— Da,
da, da! — zachichotał TeR. — Już my mamy swoje sposoby.
— Ach
tak. Powinienem się domyślić. W końcu JuPi mówił, że siłą
rzeczy nie wszystko może być dla mnie zrozumiałe. No ale teraz, po
ciemku, chcecie iść do tej suszarni rzepaku?
— Teraz,
i po ciemku — odpowiedział JuPi.
— A co
to znaczy, po ciemku? — zdziwił się TeR. — Nam nigdy nie jest
ciemno.
— Aha,
mogłem się tego domyślić. — Karolek podrapał się po czole. —
No dobra, więc chodźmy już tam, moi wy Jowiszanie, bo martwi mnie
to, że głód was morzy.
— No,
to zasuwamy! — ucieszyła się TeRka. — A po drodze będziemy
sobie dalej opowiadać.
Wszyscy
jak na komendę zerwali się z ziemi. Karolek pozbierał swoje rzeczy
i włożył do plecaka. Plecak zarzucił na ramiona i z dzidą w ręce
stanął wyprostowany przed swoimi przyjaciółmi z Jowisza.
— Prowadźcie
więc — powiedział, patrząc na każdego po kolei. — Domyślam
się, że już wy dobrze wiecie jak tam dotrzeć. A już na pewno,
lepiej niż ja.
— Wiemy,
wiemy, co byśmy mieli nie wiedzieć — zaśmiał się JuPi. —
Przecież bez szamania nie można żyć, więc aby żyć, to to,
gdzie jest życiodajne szamanie, jako pierwsze trzeba wiedzieć.
— Chodźmy
więc, bo mi już wnętrzności marsza grają z głodu —
zachichotała pociesznie TeRka. Tak to się na Ziemi mówi, nie?
— Tak.
Tylko z małą różnicą. Mówi się kiszki, a nie wnętrzności.
— A po
co ci ten kij? Nogi Cię bolą? — spytał nagle TeR, spoglądając
na dzidę w ręce Karolka.
— Nie,
nie bolą. A ten kij, to nie jest taki sobie zwykły kij, to dzida.
Moja broń przed dzikimi zwierzętami. Zwłaszcza wilkami. W tym
lesie jest ich mnóstwo — odpowiedział Karolek z zakłopotaną
miną.
— Lupus,
tutaj? — zdziwiła się TeRka.
— Nie
lupus, tylko wilki — uściślił Karolek.
— TeRka
skończ! — zezłościł się JuPi. — Nie słuchaj jej Karolku.
Ona znów wyjeżdża z tą swoją łaciną. Lupus, to wilk po
łacinie.
— Aha,
nie wiedziałem. Fajnie się nazywa.
— Ale
tutaj, w tym lesie, rzeczywiście nie ma wilków. Dużo wilków
widzieliśmy natomiast w lesie za wsią Wilczepędy — poinformował
Karolka JuPi.
— A to
wiem. Dlatego nasza wieś tak się ponoć nazywa, bo zawsze u nas
mnóstwo wilków pędzi po polach i lasach — ucieszył się
Karolek, że też coś wie i na moment się zastanowił. — A skąd
wy to wszystko wiecie? — spytał po chwili.
— Sam
nie wiem. Wiemy i już — odrzekł JuPi.
— Karolku,
ale są też przecież inne wilcze pędy, takie, co wyrastają na
przykład od pnia chorych drzew — powiedziała TeRka w zadumie. —
Czytałam niedawno o nich w książce przyrodniczej.
— A
wiesz, że ja o nich przez moment też pomyślałem, ale zaraz
odrzuciłem tę myśl, gdyż te akurat wilcze pędy z naszą wsią
nie mają nic wspólnego. Tego jestem pewien. Bo i dlaczego? —
odrzekł Karolek z miną znawcy i popatrzył na swoją dzidę. I już
ją chciał wyrzucić, ale w końcu postanowił zatrzymać, bo też
się już do niej przyzwyczaił, no i, nie ma co ukrywać, pewniej
się z nią czuł. —
Cieszę się
TeRka, że czytasz książki o naszej kochanej ziemskiej przyrodzie —
dodał po chwili, przenosząc wzrok z dzidy na przyjaciółkę.
— Wy tu
rozprawiacie o wilkach i wilczych pędach, a mi już te kiszki, co to
Karolek powiedział, do stelaża z głodu przyrosły — stwierdził
z rozbrajającą miną TeR.
— Chyba
miałeś na myśli… do kręgosłupa — zaśmiał się Karolek.
— Tak
czy siak, umieram z głodu. — TeR złapał się za brzuch.
— Nie
udawaj TeR — skrzywił się JuPi. — Jeszcze ci nic nigdy z głodu
nie przyrosło, a już zwłaszcza kiszki.
— A
skąd ty możesz wiedzieć? — nie odpuszczał TeR.
— A to
akurat wiem — parsknął śmiechem JuPi i zakomenderował: — No
to jazda! Idziemy!...
cdn.
Link do opowiadania: "Niezwykłe przypadki Karolka Gradki"
(w sukcesywnie zamieszczanych — odcinkach).
(w sukcesywnie zamieszczanych — odcinkach).