wtorek, 17 września 2019

Leśne czary. Wakacyjna opowiastka Mexa

Obudziłem się dzisiaj rano w bardzo miłym nastroju. Otworzyłem najpierw jedno oko... ale zaraz i drugie, bo zobaczyłem, że słoneczko świeci już mocno i rzuca swymi cieplutkimi promyczkami na moje łóżeczko. Od razu sobie przypomniałem jaki ważny dzień jest dzisiaj. Pierwszy dzień wakacji. Ja bardzo lubię chodzić do przedszkola, ale wakacje też lubię, bo jak mam wakacje, mamusia już z samego rana wozi mnie do babci Halszki. A u babci to ja bardzo lubię być. U babci zawsze jest wesoło. Bawimy się razem, malujemy, śpiewamy, tańczymy, gramy w różne gry, niekiedy gramy też i w piłkę nożną w ogrodzie. A to moje przedostatnie wakacje w przedszkolu. Na drugi rok, ja Mex, będę miał już 6 latek i pójdę do szkoły.
Kiedy tak leżałem ucieszony, że po śniadaniu będę już u babci, przypomniałem sobie, że miałem niezwykły sen. Śniło mi się, że byłem w lesie. Samiutki. Szedłem i szedłem w głąb lasu, zbierając do koszyczka pyszne poziomeczki, i nagle, zobaczyłem dziwną chatkę. Przypominała mi chatkę Baby Jagi. Widziałem taką w książeczce o Jasiu i Małgosi, którą czytała mi kiedyś mama. Gdy zobaczyłem, że ktoś z tej chatki wychodzi, bardzo się wystraszyłem, ponieważ wydało mi się, że to zła Baba Jaga, ale zaraz przestałem się bać, bo ni stąd, ni zowąd, stanęła przy mnie moja babcia Halszka. Babcia wzięła mnie za rączkę i razem poszliśmy przez las, śpiewając jak te krasnoludki: — „Hej ho, hej ho, do lasu by się szło...” — Ucieszył mnie mój sen bardzo, bo od dawna marzyłem, by pójść z babcią do lasu.
Wesolutki wyskoczyłem z łóżeczka i pobiegłem najpierw do łazienki wymyć buzię i ząbki. Potem sam się ubrałem i z mamusią zjadłem śniadanko, a zaraz po nim pojechaliśmy do babci. Babcia przywitała nas z uśmiechem i powiedziała:
Już kończę pakować drugie śniadanie do plecaka i zaraz mój kochany Mexiulinko wyjeżdżamy do lasu.
Huuurrraaa! — zawołałem uradowany i rzuciłem się babci na szyję. Potem podbiegłem do mamusi, dałem jej buzi i powiedziałem: — Jedź już mamusiu pracować.
Bardzo się cieszyłem, że jedziemy do lasu, bo ja lubię z babcią chodzić po lesie. Tyle tam ciekawych rzeczy można zobaczyć i zrobić piękne zdjęcia. Babcia robi swoim aparatem, a ja swoim. Bo ja też mam już aparat fotograficzny. Dostałem go od babci. Pomachałem mamusi przez okno gdy wsiadała do auta i grzecznie czekałem aż babcia będzie gotowa.
Po chwili jechaliśmy już do lasu, śpiewając wkoło wymyśloną przez babcię piosneczkę:

Hen za miastem rośnie las,
I zaprasza dzieci was…
Pięknie wokół szumią drzewa,
A chór ptaków głośno śpiewa.

Chodźcie dzieci, chodźcie wraz,
Bo wakacji nadszedł czas!

Chodźcie dzieci, chodźcie wraz,
Bajkowy las wzywa nas!

Ze śpiewem na ustach podjechaliśmy pod wysoką górę, zostawiliśmy tam auto i maleńką ścieżynką powędrowaliśmy do wieżyczki na skale, żeby nasze miasto zobaczyć z góry.


Pięknie wygląda nasze miasto z tak wysoka. Babcia mówi, że jest o wiele dłuższe niż szersze, bo leży w kotlinie. Lubię patrzeć na nasze miasto z góry. Wtedy czuję się tak, jakbym był ptaszkiem fruwającym ponad domami.


Potem powspinaliśmy się trochę po skałach. Babcia uważała na mnie bym nie spadł i żeby mi się nic nie stało, a ja uważałem na babcię.


Troszeczkę się zmęczyłem tym wspinaniem, bo wysoko było. Jednak tak bardzo mi się to wspinanie podobało, że nie umiałem przestać. Wreszcie babcia zawołała:
Widzisz tę chatkę tam daleko?! O, popatrz... — wskazała palcem. — Pójdziemy tam i zjemy sobie drugie śniadanie. Trochę też odpoczniemy. Dobrze?
Dobrze, babciu! Jestem już bardzo głodny — odpowiedziałem i zszedłem ze skał na dróżkę.


Kiedy szliśmy dróżką leśną w stronę chatki, usłyszałem dochodzące z polany ćwierkanie koników polnych. Pobiegłem tam, by zrobić im zdjęcie.


Szukałem i szukałem i nie zobaczyłem ani jednego. Chyba się mnie wystraszyły i schowały się w trawie. Trudno, może innym razem się uda — pomyślałem sobie, wracając do babci na dróżkę. I kiedy tak szedłem obok babci, w oddali zobaczyłem coś dziwnego. Szybko pobiegłem w tamto miejsce, i gdy byłem już niedaleko, tak bardzo się zdziwiłem widokiem tego czegoś, że buzia sama mi się rozdziawiła.
Babciu, babciu, co to jest?! — spytałem głośno po chwili zastanowienia.
No jak to co?! Budowla, panie Mexiński... Budowla! — odpowiedziała babcia.
A co to jest budowla? — pytałem dalej, bo nic z tej budowli nie rozumiałem.
To jest to, co człowiek swoimi rękoma zbuduje. A tu widać wyraźnie rękę człowieka. Same kamienie by się tak nie poukładały — zaśmiała się babcia. — Pewnie królowa-mrówka zamieszkała tam wraz ze swoimi mrówkami-pracownicami. Nie będziemy im przeszkadzać. Z daleka tylko popatrzmy.


Zaciekawiła mnie ta budowla bardzo. Usiadłem sobie więc na dróżce naprzeciw niej i zastanawiałem się jak to też ta ręka człowieka budowlę tę wzniosła.


Przyglądałem się każdemu kamieniowi i budowla ta coraz bardziej mi się podobała. Z rozmyślań wyrwała mnie babcia, wołając:
O, popatrz Mexiu, chatka tuż-tuż! Chodźmy szybciej. Czas na drugie śniadanko!


Popatrzyłem w kierunku tej chatki i zaczęło mi się wydawać, że tak jakbym ją już kiedyś gdzieś widział. Pewnie w jakiejś bajce — pomyślałem, i zaraz też poczułem się jak w bajce i coraz to bardziej bajeczne obrazki zacząłem dookoła widzieć. Jak w książeczkach. Takie niby normalne, a jednak inne... bajkowe.


Drzewa stały się nagle takie ogromne, rozgałęzione. Gałęziami dotykały ziemi. Można było po nich wejść jak po drabinie na sam szczyt drzewa. Babcia razem ze mną podziwiała te bajeczne drzewa. Na chwileczkę pod jednym z nich usiedliśmy i wtedy babcia powiedziała mi wierszyk o bajkowej mocy drzew:

...Drzewa dzieciom piękne bajki opowiadają,
Mnóstwo ich w dziuplach schowanych mają.
Zbierały je wszystkie przez wiele lat,
A układał je skrzętnie malutki skrzat.

Wystarczy pod drzewem się położyć,
Złączone ręce pod głowę podłożyć,
Zamknąć oczy i mocno się wsłuchać,
A drzewo ci będzie szumieć do ucha:

I ty, mój drogi, wyobraźni oczami
Żył będziesz w baśni z jej postaciami.
A będą to dobrzy i podli ludzie…
Będziesz walczył w znoju i wielkim trudzie
Ze złem na Świecie niczym z potworem.
I zawsze zwyciężysz… i to z honorem!
Upojony zwycięstwem uwierzysz w siebie
I w dobrych ludzi na Ziemi i na Niebie.
Zło będziesz zawsze dobrem zwyciężał,
Bo pojmiesz dobro i w nim będziesz tężał.

Niebiańskie to uczucia… Prawda?
A takie uczucia — szum drzew ci da.
Jeśli chcesz więcej, pozostań w lesie,
Aż mały skrzat drugą bajkę przyniesie.

Od razu chciałem się położyć pod drzewem, aby posłuchać jakiejś bajeczki przez drzewo wyszumianej, ale babcia powiedziała, że nie teraz, że teraz to my musimy do chatki w końcu dotrzeć, by się tam posilić i odpocząć. I kiedy już wstaliśmy spod drzewa i otrzepaliśmy ze ściółki leśnej nasze spodnie, babcia powiedziała:

Gdy czas już będzie do rzeczywistości powrócić,
Wstań i obejmij drzewo, zanim do domu wrócisz.
Poczujesz ukojenie i anielski spokój...
Smutki pójdą precz, w duszy zapanuje pokój.

Zrozumiałem od razu o czym babcia powiedziała i rączkami objąłem pień drzewa. Babcia zaśmiała się, a ja zawołałem:
Ale jestem spokojny! Tak spokojny, że aż jeszcze bardziej głodny — i też zacząłem się śmiać, bo babcia śmiała się już w głos.
Roześmiani, poszliśmy dalej. A po drodze pięknie, zielono, bajecznie. I im bliżej chatki, tym piękniej i bajeczniej.
Babciu, zobacz jak tu ślicznie dookoła — wyszeptałem, nie mogąc oczu oderwać od pięknej zieleni leśnych widoczków.
Jak w bajce, prawda? — szeptem też powiedziała babcia.


Wszystkie roślinki zaczęły mi się wydawać jeszcze piękniejsze. Nawet zwykła trawa wyglądała jak w moich bajeczkach. Zacząłem rozglądać się już nawet, czy jakiegoś leśnego ludka krasnoludka gdzieś nie zobaczę. Kręciłem główką we wszystkie strony. I nagle...


Ojej, babciu, a to co?! — zawołałem bardzo głośno, bo wystraszyłem się, myśląc, że to jakiś potwór z trawy się wyłania.


To nic strasznego! — zaśmiała się babcia. — Daj rączkę, podejdziemy bliżej byś mógł zobaczyć co to jest.
To żaden potwór... hurrraaa! — zawołałem ucieszony, kiedy upewniłem się, że to co widzę, potworem nie jest, ani nawet groźnym wężem.
Coraz bardziej czułem się jak w bajce. Wszystko dookoła wydawało mi się inne, piękniejsze, jak zaczarowane.
Szliśmy dróżką leśną, a ja widziałem jak drzewa migoczą iskierkami. Nawet te iskierki słyszałem. Takie cichutkie dzyń-dzyń-dzyń, jakby dźwięk dzwoneczków.


Zbliżamy się już do chatki — powiedziała nagle babcia, przerywając mi wsłuchiwanie się w dzyń-dzyń-dzyń iskierek.
Popatrz, babciu, powalone drzewo, a też tak pięknie migocze iskierkami — zawołałem, wskazując palcem na to cudo.


Iskrzący pień, a za iskrzącym pniem, iskrząca chatka — zaśmiała się babcia.
Gdzie, gdzie, babciu? Pokaż! — zaciekawiłem się bardzo.


Kiedy babcia pokazała mi chatkę wśród drzew, nie zauważyłem, by iskrzyła, ale znów zacząłem się zastanawiać gdzie ja ją widziałem. Jednak nie umiałem sobie przypomnieć gdzie. Poczułem się trochę niepewnie. Nie wiem czemu. Na wszelki wypadek chwyciłem babcię za rękę. Weszliśmy razem na ganek chatki, a potem babcia otworzyła skrzypiące drzwi i weszliśmy do środka.


Ojejku, babciu, pajęczyna! Tu są pająki jak u Baby Jagi! — krzyknąłem wystraszony i uciekłem z chatki, bo nagle przypomniał mi się mój sen.
Jak znalazłem się już na zewnątrz, coś kazało mi się oglądnąć za siebie. Oglądnąłem się więc, ale tylko leciutko, i wtedy, kątem oka kogoś na ganku chatki zobaczyłem.
Ojej, babciu, Baba Jaga! Uciekajmy! — krzyknąłem bardzo już przestraszony.


Chciałem jeszcze szybciej uciekać, ale kiedy oglądnąłem się raz jeszcze, by zobaczyć czy babcia też ucieka, wtedy ta Baba Jaga wydała mi się podobna do babci.
Zaraz, przecież to jest moja babcia! — krzyknąłem jeszcze głośniej, kiedy usłyszałem babci głos i zobaczyłem, że macha do mnie ręką.
Mexiulinka, wracaj! A ty gdzie uciekasz?! — wołała babcia. — Chyba nie wziąłeś mnie za Babę Jagę, co?!
Babciu, jak to dobrze, że to ty! — zawołałem uradowany i zacząłem się śmiać, bo znów przypomniał mi się mój sen, ale tym razem dokładnie.
Śmiałem się i śmiałem, i nie mogłem przestać, nawet wtedy, kiedy robiłem babci zdjęcie.
Roześmiany wróciłem do babci na ganek chatki i zjedliśmy tam drugie śniadanko. Po jedzeniu chwilę sobie posiedzieliśmy na ławeczce i babcia opowiadała mi dużo i ciekawie o swoich leśnych przygodach, powiedziała mi też wierszyk o lesie:

Las to cudowna ostoja przyrody…

Zieleń, rześka woń, ptaszków trele,

Cichutki szum źródlanej wody,

Azyl spokoju... Frajdy w nim wiele.


W lesie najpiękniej jest o brzasku,

Kiedy zwiewną mgłą osnute jeszcze,

Kiedy słońce nabiera blasku,

Kiedy na wpół uśpiony jeszcze.

 


Bardzo mi się spodobał wierszyk babci, tylko nie bardzo rozumiałem, co to jest brzask, zastanawiałem się chwilę nad tym słowem, ale w końcu, kiedy ruszyliśmy już w dalszą drogę, spytałem:
Babciu, a co to znaczy o brzasku?
O brzasku, to znaczy, o wczesnej porze, tuż przed wschodem słońca. Na niebie słońca jeszcze wtedy nie widać, ale widać już jego blask — odpowiedziała babcia.
A weźmiesz mnie kiedyś do lasu o brzasku? — spytałem z nadzieją, bo bardzo zaciekawiła mnie ta brzaskowa pora.
Wezmę, obiecuję — zaśmiała się babcia.
Ucieszyłem się bardzo, bo wiedziałem, że babcia zawsze dotrzymuje danego słowa. Od razu też przypomniały mi się jej słowa, które ona często powtarza: — „To, co obiecane, musi być dotrzymane”.
Szczęśliwy, że kiedyś zobaczę słoneczko jak wschodzi, popatrzyłem na niebo. Słoneczka na niebie jednak nie znalazłem. Znikło nagle za chmurami. Zanosiło się na deszcz, ale i tak pięknie było w lesie. Babcia powiedziała, że deszcz nam nic nie zrobi, że w lesie tylko burzy trzeba się bać. Ale ja się nie bałem, bo babcia powiedziała, że z takich chmur burzy nie będzie.
Wędrując dalej, zobaczyłem pszczółkę fruwającą z kwiatka na kwiatek. Bardzo mnie zaciekawiła. Koniecznie chciałem zobaczyć jak ona zbiera miód z kwiatuszków. Bo miód, to ja bardzo lubię. I w herbatce, i na chlebku.


Kiedy tak pochylony nad kwiatuszkiem przyglądałem się pracy pszczółki, babcia podeszła do mnie i wytłumaczyła mi, że pszczółki z kwiatów nie zbierają jednak miodu, a tylko nektar i pyłek, i dopiero później, w ulu, wytwarzają miód. Opowiedziała mi też, jak one noszą do ula ten nektar i pyłek. Mówiła, że nektar wysysają z kwiatków długim języczkiem, a potem w brzuszku zanoszą go do swojego domku. Pyłek zaś przenoszą na jednej z trzech par nóżek, na których mają takie specjalne poduszeczki, do których ten pyłek się przykleja. — Ale to ciekawe — pomyślałem i jeszcze bardziej wpatrywałem się w pszczółkę. Chciałem zobaczyć jak ona to wszystko robi. Niestety, nie udało mi się zobaczyć, bo pszczółka nagle odfrunęła... i tyle ją widziałem.
No to poszliśmy dalej, ale zeszliśmy już z dróżki leśnej i szliśmy wąskimi ścieżynkami w głąb lasu. Znaleźliśmy tam dużo malin na krzaczkach. Babcia zrywała je i wsypywała mi do rączki. Ale zrywała tylko te wysoko rosnące, bo mówiła, że rosnące przy samej ziemi mogą być zanieczyszczone przez zwierzątka, więc, by się nie rozchorować, bez mycia lepiej takich nie jeść. Bardzo mi smakowały te czerwoniutkie malinki.
Kiedy tak wędrowaliśmy wąskimi ścieżynkami, zaczął padać gęsty deszcz. Schroniliśmy się na chwilkę w chatce leśników, którą babcia wypatrzyła w głębi lasu. Nie, nie bałem się tej chatki. Już nie. Z babcią czułem się bezpieczny.


Deszcz stukał po dachu chatki, a my spokojnie wyjadaliśmy owoce z plecaka i piliśmy herbatkę miętową z cytryną... i z miodkiem oczywiście.


Deszcz padał i padał, ale już nie taki gęsty. Babcia wyciągnęła z plecaka swoją kurtkę przeciwdeszczową i mnie w nią ubrała. Wyglądałem w niej chyba śmiesznie, bo babcia się głośno śmiała. Ale co tam, ważne, że nie zmoknę.
Czas do domu! — zawołała babcia. — Czas na obiad.
Ruszyliśmy więc w stronę parkingu, gdzie czekało na nas babci auto.
I raz, i dwa, i raz, i dwa, i trzy, i cztery, lewa, lewa, lewa...! — ze śpiewem na ustach maszerowaliśmy równym krokiem.


Kiedy dotarliśmy na parking, to nawet nie chciało mi się zastanawiać na tym, że przyszliśmy tam zupełnie z innej strony. Jak najszybciej chciałem usiąść już w aucie i jechać do domu. Tak zgłodniałem.
Babciu, a co będzie na obiadek? — spytałem, siedząc już w swoim wygodnym foteliku.
Bardzo lubię jeść. Babcia mówi, że ze mnie to taki mały głodomorek. Nie bardzo wiem co to znaczy, ale myślę, że chyba nic złego, bo kiedy babcia tak do mnie mówi, to zawsze się uśmiecha.
Wracając już autem do domu, opowiadałem babci o swoich wrażeniach z wędrówki po lesie. Opowiadałem jej jeszcze i przy obiedzie i po. Bardzo mi się podobało. Bardzo, bardzo... a nawet bardzuchno, jak to babcia mówi. Powiedziałem jej też, że mam takie jedno wielkie marzenie, że chciałbym, jak dorosnę, zostać takim panem co bajki dla dzieci pisze. Babcia tak bardzo się ucieszyła z mojego marzenia, że mnie wycałowała z każdej strony, po czym wzięła mnie za rączkę i poszliśmy razem na strych. Na strychu rozpakowała jeden duży karton i wyciągnęła z niego swoją starą maszynę do pisania i... mi ją podarowała.
Babciu, ale jesteś kochana! — zawołałem uradowany i szczęśliwy jak nie wiem co. Rzuciłem się babci na szyję, i całując ją po policzkach, powiedziałem: — Jeszcze nie jestem dorosły, a moje marzenie już się zaczyna spełniać.


Przyszły bajkopisarz, Mex (Mexiulina Mexiński — tak mnie babcia czasem nazywa)
pozdrawia wszystkie Dzieci z Polski!