Obudziłem
się dzisiaj rano w bardzo miłym nastroju. Otworzyłem najpierw
jedno oko... ale zaraz i drugie, bo zobaczyłem, że słoneczko
świeci już mocno i rzuca swymi cieplutkimi promyczkami na moje
łóżeczko. Od razu sobie przypomniałem jaki ważny dzień jest
dzisiaj. Pierwszy dzień wakacji. Ja bardzo lubię chodzić do
przedszkola, ale wakacje też lubię, bo jak mam wakacje, mamusia już
z samego rana wozi mnie do babci Halszki. A u babci to ja bardzo
lubię być. U babci zawsze jest wesoło. Bawimy się razem,
malujemy, śpiewamy, tańczymy, gramy w różne gry, niekiedy gramy
też i w piłkę nożną w ogrodzie. A to moje przedostatnie wakacje
w przedszkolu. Na drugi rok, ja Mex, będę miał już 6 latek i
pójdę do szkoły.
Kiedy tak
leżałem ucieszony, że po śniadaniu będę już u babci,
przypomniałem sobie, że miałem niezwykły sen. Śniło mi się, że
byłem w lesie. Samiutki. Szedłem i szedłem w głąb lasu,
zbierając do koszyczka pyszne poziomeczki, i nagle, zobaczyłem
dziwną chatkę. Przypominała mi chatkę Baby Jagi. Widziałem taką
w książeczce o Jasiu i Małgosi, którą czytała mi kiedyś mama.
Gdy zobaczyłem, że ktoś z tej chatki wychodzi, bardzo się
wystraszyłem, ponieważ wydało mi się, że to zła Baba Jaga, ale
zaraz przestałem się bać, bo ni stąd, ni zowąd, stanęła przy
mnie moja babcia Halszka. Babcia wzięła mnie za rączkę i razem
poszliśmy przez las, śpiewając jak te krasnoludki: — „Hej ho,
hej ho, do lasu by się szło...” — Ucieszył mnie mój sen
bardzo, bo od dawna marzyłem, by pójść z babcią do lasu.
Wesolutki
wyskoczyłem z łóżeczka i pobiegłem najpierw do łazienki wymyć
buzię i ząbki. Potem sam się ubrałem i z mamusią zjadłem
śniadanko, a zaraz po nim pojechaliśmy do babci. Babcia przywitała
nas z uśmiechem i powiedziała:
— Już
kończę pakować drugie śniadanie do plecaka i zaraz mój kochany
Mexiulinko wyjeżdżamy do lasu.
— Huuurrraaa!
— zawołałem uradowany i rzuciłem się babci na szyję. Potem
podbiegłem do mamusi, dałem jej buzi i powiedziałem: — Jedź już
mamusiu pracować.
Bardzo
się cieszyłem, że jedziemy do lasu, bo ja lubię z babcią chodzić
po lesie. Tyle tam ciekawych rzeczy można zobaczyć i zrobić piękne
zdjęcia. Babcia robi swoim aparatem, a ja swoim. Bo ja też mam już
aparat fotograficzny. Dostałem go od babci. Pomachałem mamusi przez
okno gdy wsiadała do auta i grzecznie czekałem aż babcia będzie
gotowa.
Po chwili
jechaliśmy już do lasu, śpiewając wkoło wymyśloną przez babcię
piosneczkę:
Hen
za miastem rośnie las,
I
zaprasza dzieci was…
Pięknie
wokół szumią drzewa,
A
chór ptaków głośno śpiewa.
Chodźcie
dzieci, chodźcie wraz,
Bo
wakacji nadszedł czas!
Chodźcie
dzieci, chodźcie wraz,
Bajkowy
las wzywa nas!
Ze
śpiewem na ustach podjechaliśmy pod wysoką górę, zostawiliśmy
tam auto i maleńką ścieżynką powędrowaliśmy do wieżyczki na
skale, żeby nasze miasto zobaczyć z góry.
Pięknie
wygląda nasze miasto z tak wysoka. Babcia mówi, że jest o wiele
dłuższe niż szersze, bo leży w kotlinie. Lubię patrzeć na nasze
miasto z góry. Wtedy czuję się tak, jakbym był ptaszkiem
fruwającym ponad domami.
Potem
powspinaliśmy się trochę po skałach. Babcia uważała na mnie bym
nie spadł i żeby mi się nic nie stało, a ja uważałem na babcię.
Troszeczkę się zmęczyłem tym wspinaniem, bo wysoko
było. Jednak tak bardzo mi się to wspinanie podobało, że nie
umiałem przestać. Wreszcie babcia zawołała:
—
Widzisz tę chatkę tam daleko?! O, popatrz... —
wskazała palcem. — Pójdziemy tam i zjemy sobie drugie śniadanie.
Trochę też odpoczniemy. Dobrze?
—
Dobrze, babciu! Jestem już bardzo głodny —
odpowiedziałem i zszedłem ze skał na dróżkę.
Kiedy
szliśmy dróżką leśną w stronę chatki, usłyszałem dochodzące
z polany ćwierkanie koników polnych. Pobiegłem tam, by zrobić im
zdjęcie.
Szukałem
i szukałem i nie zobaczyłem ani jednego. Chyba się mnie
wystraszyły i schowały się w trawie. Trudno, może innym razem się
uda — pomyślałem sobie, wracając do babci na dróżkę. I kiedy
tak szedłem obok babci, w oddali zobaczyłem coś dziwnego. Szybko
pobiegłem w tamto miejsce, i gdy byłem już niedaleko, tak bardzo
się zdziwiłem widokiem tego czegoś, że buzia sama mi się
rozdziawiła.
—
Babciu, babciu, co to jest?! — spytałem głośno po
chwili zastanowienia.
— No
jak to co?! Budowla, panie Mexiński... Budowla! — odpowiedziała
babcia.
— A
co to jest budowla? — pytałem dalej, bo nic z tej budowli nie
rozumiałem.
— To
jest to, co człowiek swoimi rękoma zbuduje. A tu widać wyraźnie
rękę człowieka. Same kamienie by się tak nie poukładały —
zaśmiała się babcia. — Pewnie królowa-mrówka zamieszkała tam
wraz ze swoimi mrówkami-pracownicami. Nie będziemy im przeszkadzać.
Z daleka tylko popatrzmy.
Zaciekawiła mnie ta budowla bardzo. Usiadłem sobie
więc na dróżce naprzeciw niej i zastanawiałem się jak to też ta
ręka człowieka budowlę tę wzniosła.
Przyglądałem się każdemu kamieniowi i budowla ta
coraz bardziej mi się podobała. Z rozmyślań wyrwała mnie babcia,
wołając:
— O,
popatrz Mexiu, chatka tuż-tuż! Chodźmy szybciej. Czas na drugie
śniadanko!
Popatrzyłem w kierunku tej chatki i zaczęło mi się
wydawać, że tak jakbym ją już kiedyś gdzieś widział. Pewnie w
jakiejś bajce — pomyślałem, i zaraz też poczułem się jak w
bajce i coraz to bardziej bajeczne obrazki zacząłem dookoła
widzieć. Jak w książeczkach. Takie niby normalne, a jednak inne...
bajkowe.
Drzewa
stały się nagle takie ogromne, rozgałęzione. Gałęziami dotykały
ziemi. Można było po nich wejść jak po drabinie na sam szczyt
drzewa. Babcia razem ze mną podziwiała te bajeczne drzewa. Na
chwileczkę pod jednym z nich usiedliśmy i wtedy babcia powiedziała
mi wierszyk o bajkowej mocy drzew:
...Drzewa
dzieciom piękne bajki opowiadają,
Mnóstwo ich
w dziuplach schowanych mają.
Zbierały je
wszystkie przez wiele lat,
A
układał je skrzętnie malutki skrzat.
Wystarczy pod
drzewem się położyć,
Złączone
ręce pod głowę podłożyć,
Zamknąć
oczy i mocno się wsłuchać,
A drzewo ci
będzie szumieć do ucha:
I ty, mój
drogi, wyobraźni oczami
Żył
będziesz w baśni z jej postaciami.
A będą to
dobrzy i podli ludzie…
Będziesz
walczył w znoju i wielkim trudzie
Ze złem na
Świecie niczym z potworem.
I zawsze
zwyciężysz… i to z honorem!
Upojony
zwycięstwem uwierzysz w siebie
I w dobrych
ludzi na Ziemi i na Niebie.
Zło będziesz
zawsze dobrem zwyciężał,
Bo pojmiesz
dobro i w nim będziesz tężał.
Niebiańskie
to uczucia… Prawda?
A takie
uczucia — szum drzew ci da.
Jeśli chcesz
więcej, pozostań w lesie,
Aż
mały skrzat drugą bajkę przyniesie.
Od
razu chciałem się położyć pod drzewem, aby posłuchać jakiejś
bajeczki przez drzewo wyszumianej, ale babcia powiedziała, że nie
teraz, że teraz to my musimy do chatki w końcu dotrzeć, by się
tam posilić i odpocząć. I kiedy już wstaliśmy spod drzewa i
otrzepaliśmy ze ściółki leśnej nasze spodnie, babcia
powiedziała:
Gdy czas już
będzie do rzeczywistości powrócić,
Wstań i
obejmij drzewo, zanim do domu wrócisz.
Poczujesz
ukojenie i anielski spokój...
Smutki
pójdą precz, w duszy zapanuje pokój.
Zrozumiałem
od razu o czym babcia powiedziała i rączkami objąłem pień
drzewa. Babcia zaśmiała się, a ja zawołałem:
— Ale
jestem spokojny! Tak spokojny, że aż jeszcze bardziej głodny — i
też zacząłem się śmiać, bo babcia śmiała się już w głos.
Roześmiani, poszliśmy dalej. A po drodze pięknie,
zielono, bajecznie. I im bliżej chatki, tym piękniej i bajeczniej.
—
Babciu, zobacz jak tu ślicznie dookoła —
wyszeptałem, nie mogąc oczu oderwać od pięknej zieleni leśnych
widoczków.
— Jak
w bajce, prawda? — szeptem też powiedziała babcia.
Wszystkie roślinki zaczęły
mi się wydawać jeszcze piękniejsze. Nawet zwykła trawa wyglądała
jak w moich bajeczkach. Zacząłem rozglądać się już nawet, czy
jakiegoś leśnego ludka krasnoludka gdzieś nie zobaczę. Kręciłem
główką we wszystkie strony. I nagle...
— Ojej,
babciu, a to co?! — zawołałem bardzo głośno, bo wystraszyłem
się, myśląc, że to jakiś potwór z trawy się wyłania.
— To
nic strasznego! — zaśmiała się babcia. — Daj rączkę,
podejdziemy bliżej byś mógł zobaczyć co to jest.
— To
żaden potwór... hurrraaa! — zawołałem ucieszony, kiedy
upewniłem się, że to co widzę, potworem nie jest, ani nawet
groźnym wężem.
Coraz
bardziej czułem się jak w bajce. Wszystko dookoła wydawało mi się
inne, piękniejsze, jak zaczarowane.
Szliśmy
dróżką leśną, a ja widziałem jak drzewa migoczą iskierkami.
Nawet te iskierki słyszałem. Takie cichutkie dzyń-dzyń-dzyń,
jakby dźwięk dzwoneczków.
—
Zbliżamy się już do chatki
— powiedziała nagle babcia, przerywając mi wsłuchiwanie się w
dzyń-dzyń-dzyń iskierek.
—
Popatrz, babciu, powalone drzewo, a też tak pięknie
migocze iskierkami — zawołałem, wskazując palcem na to cudo.
— Iskrzący
pień, a za iskrzącym pniem, iskrząca chatka — zaśmiała się
babcia.
— Gdzie,
gdzie, babciu? Pokaż! — zaciekawiłem się bardzo.
Kiedy
babcia pokazała mi chatkę wśród drzew, nie zauważyłem, by
iskrzyła, ale znów zacząłem się zastanawiać gdzie ja ją
widziałem. Jednak nie umiałem sobie przypomnieć gdzie. Poczułem
się trochę niepewnie. Nie wiem czemu. Na wszelki wypadek chwyciłem
babcię za rękę. Weszliśmy razem na ganek chatki, a potem babcia
otworzyła skrzypiące drzwi i weszliśmy do środka.
—
Ojejku, babciu, pajęczyna! Tu są pająki jak u Baby
Jagi! — krzyknąłem wystraszony i uciekłem z chatki, bo nagle
przypomniał mi się mój sen.
Jak
znalazłem się już na zewnątrz, coś kazało mi się oglądnąć
za siebie. Oglądnąłem się więc, ale tylko leciutko, i wtedy,
kątem oka kogoś na ganku chatki zobaczyłem.
—
Ojej, babciu, Baba Jaga! Uciekajmy! — krzyknąłem
bardzo już przestraszony.
Chciałem
jeszcze szybciej uciekać, ale kiedy oglądnąłem się raz jeszcze,
by zobaczyć czy babcia też ucieka, wtedy ta Baba Jaga wydała mi
się podobna do babci.
—
Zaraz, przecież to jest moja babcia! — krzyknąłem
jeszcze głośniej, kiedy usłyszałem babci głos i zobaczyłem, że
macha do mnie ręką.
—
Mexiulinka, wracaj! A ty gdzie uciekasz?! — wołała
babcia. — Chyba nie wziąłeś mnie za Babę Jagę, co?!
—
Babciu, jak to dobrze, że to ty! — zawołałem
uradowany i zacząłem się śmiać, bo znów przypomniał mi się
mój sen, ale tym razem dokładnie.
Śmiałem
się i śmiałem, i nie mogłem przestać, nawet wtedy, kiedy robiłem
babci zdjęcie.
Roześmiany wróciłem do babci na ganek chatki i
zjedliśmy tam drugie śniadanko. Po jedzeniu chwilę sobie
posiedzieliśmy na ławeczce i babcia opowiadała mi dużo i ciekawie
o swoich leśnych przygodach, powiedziała mi też wierszyk o lesie:
Las to cudowna ostoja przyrody…
Zieleń, rześka woń, ptaszków trele,
Cichutki szum źródlanej wody,
Azyl spokoju... Frajdy w nim wiele.
W lesie najpiękniej jest o brzasku,
Kiedy zwiewną mgłą osnute jeszcze,
Kiedy słońce nabiera blasku,
Kiedy na wpół uśpiony jeszcze.
Bardzo
mi się spodobał wierszyk babci, tylko nie bardzo rozumiałem, co to
jest brzask, zastanawiałem się chwilę nad tym słowem, ale w
końcu, kiedy ruszyliśmy już w dalszą drogę, spytałem:
—
Babciu, a co to znaczy o brzasku?
— O
brzasku, to znaczy, o wczesnej porze, tuż przed wschodem słońca.
Na niebie słońca jeszcze wtedy nie widać, ale widać już jego
blask — odpowiedziała babcia.
— A
weźmiesz mnie kiedyś do lasu o brzasku? — spytałem z nadzieją,
bo bardzo zaciekawiła mnie ta brzaskowa pora.
—
Wezmę, obiecuję — zaśmiała się babcia.
Ucieszyłem się bardzo, bo wiedziałem, że babcia
zawsze dotrzymuje danego słowa. Od razu też przypomniały mi się
jej słowa, które ona często powtarza: — „To, co obiecane, musi
być dotrzymane”.
Szczęśliwy, że kiedyś zobaczę słoneczko jak
wschodzi, popatrzyłem na niebo. Słoneczka na niebie jednak nie
znalazłem. Znikło nagle za chmurami. Zanosiło się na deszcz, ale
i tak pięknie było w lesie. Babcia powiedziała, że deszcz nam nic
nie zrobi, że w lesie tylko burzy trzeba się bać. Ale ja się nie
bałem, bo babcia powiedziała, że z takich chmur burzy nie będzie.
Wędrując
dalej, zobaczyłem pszczółkę fruwającą z kwiatka na kwiatek.
Bardzo mnie zaciekawiła. Koniecznie chciałem zobaczyć jak ona
zbiera miód z kwiatuszków. Bo miód, to ja bardzo lubię. I w
herbatce, i na chlebku.
Kiedy
tak pochylony nad kwiatuszkiem przyglądałem się pracy pszczółki,
babcia podeszła do mnie i wytłumaczyła mi, że pszczółki z
kwiatów nie zbierają jednak miodu, a tylko nektar i pyłek, i
dopiero później, w ulu, wytwarzają miód. Opowiedziała mi też,
jak one noszą do ula ten nektar i pyłek. Mówiła, że nektar
wysysają z kwiatków długim języczkiem, a potem w brzuszku zanoszą
go do swojego domku. Pyłek zaś przenoszą na jednej z trzech par
nóżek, na których mają takie specjalne poduszeczki, do których
ten pyłek się przykleja. — Ale to ciekawe — pomyślałem i
jeszcze bardziej wpatrywałem się w pszczółkę. Chciałem zobaczyć
jak ona to wszystko robi. Niestety, nie udało mi się zobaczyć, bo
pszczółka nagle odfrunęła... i tyle ją widziałem.
No
to poszliśmy dalej, ale zeszliśmy już z dróżki leśnej i szliśmy
wąskimi ścieżynkami w głąb lasu. Znaleźliśmy tam dużo malin
na krzaczkach. Babcia zrywała je i wsypywała mi do rączki. Ale
zrywała tylko te wysoko rosnące, bo mówiła, że rosnące przy
samej ziemi mogą być zanieczyszczone przez zwierzątka, więc, by
się nie rozchorować, bez mycia lepiej takich nie jeść. Bardzo mi
smakowały te czerwoniutkie malinki.
Kiedy
tak wędrowaliśmy wąskimi ścieżynkami, zaczął padać gęsty
deszcz. Schroniliśmy się na chwilkę w chatce leśników, którą
babcia wypatrzyła w głębi lasu. Nie, nie bałem się tej chatki.
Już nie. Z babcią czułem się bezpieczny.
Deszcz
stukał po dachu chatki, a my spokojnie wyjadaliśmy owoce z plecaka
i piliśmy herbatkę miętową z cytryną... i z miodkiem oczywiście.
Deszcz
padał i padał, ale już nie taki gęsty. Babcia wyciągnęła z
plecaka swoją kurtkę przeciwdeszczową i mnie w nią ubrała.
Wyglądałem w niej chyba śmiesznie, bo babcia się głośno śmiała.
Ale co tam, ważne, że nie zmoknę.
— Czas
do domu! — zawołała babcia. — Czas na obiad.
Ruszyliśmy więc w stronę parkingu, gdzie czekało na
nas babci auto.
— I
raz, i dwa, i raz, i dwa, i trzy, i cztery, lewa, lewa, lewa...! —
ze śpiewem na ustach maszerowaliśmy równym krokiem.
Kiedy
dotarliśmy na parking, to nawet nie chciało mi się zastanawiać na
tym, że przyszliśmy tam zupełnie z innej strony. Jak najszybciej
chciałem usiąść już w aucie i jechać do domu. Tak zgłodniałem.
—
Babciu, a co będzie na obiadek? — spytałem, siedząc
już w swoim wygodnym foteliku.
Bardzo
lubię jeść. Babcia mówi, że ze mnie to taki mały głodomorek.
Nie bardzo wiem co to znaczy, ale myślę, że chyba nic złego, bo
kiedy babcia tak do mnie mówi, to zawsze się uśmiecha.
Wracając
już autem do domu, opowiadałem babci o swoich wrażeniach z
wędrówki po lesie. Opowiadałem jej jeszcze i przy obiedzie i po.
Bardzo mi się podobało. Bardzo, bardzo... a nawet bardzuchno, jak
to babcia mówi. Powiedziałem jej też, że mam takie jedno wielkie
marzenie, że chciałbym, jak dorosnę, zostać takim panem co bajki
dla dzieci pisze. Babcia tak bardzo się ucieszyła z mojego
marzenia, że mnie wycałowała z każdej strony, po czym wzięła
mnie za rączkę i poszliśmy razem na strych. Na strychu rozpakowała
jeden duży karton i wyciągnęła z niego swoją starą maszynę do
pisania i... mi ją podarowała.
—
Babciu, ale jesteś kochana! — zawołałem uradowany i
szczęśliwy jak nie wiem co. Rzuciłem się babci na szyję, i
całując ją po policzkach, powiedziałem: — Jeszcze nie jestem
dorosły, a moje marzenie już się zaczyna spełniać.
Przyszły
bajkopisarz, Mex (Mexiulina Mexiński — tak mnie babcia czasem nazywa)
pozdrawia
wszystkie Dzieci z Polski!