Szczęśliwe
dzieci pobiegły na
mostek i usiadły między starszymi. Długo
jeszcze razem siedzieli nad potokiem, wsłuchując się w jego szum i
opowiadając sobie o wrażeniach mijającego dnia. Starsi opowiadali
o swojej pieszej wędrówce po lesie i nazbieranych tam roślinkach,
które polecą na Księżyc, a dzieci opowiadały o swojej wspaniałej
wycieczce, przemilczając oczywiście wszystkie niebezpieczne
sytuacje, w jakich się znalazły. Kiedy w swoich opowieściach (bez
względu na to kto akurat opowiadał) dochodziły do momentu, w
którym przyszło im znajdować się w niebezpieczeństwie (jak na
przykład zawał w jaskini, czy atak dzików), zerkały na Chwatka,
dając mu do zrozumienia, aby opowieść sam zakończył. Bo Chwatko
już wiedział, jak przed starszymi wybrnąć z takiej
„niebezpiecznej opowieści”. A one same w tym czasie napełniały
swe buzie pysznymi naleśnikami i zajmowały się ich pałaszowaniem,
z ciekawością nastawiając uszu, jak to też Chwatko, bajdurząc,
doprowadzi do końca rozpoczętą przez nich opowieść.
Zapadła
ciemna nocka, a wszyscy dalej siedzieli na mostku, i popijając
wyborny soczek z malin, miło sobie gawędzili. W międzyczasie
zerkali też na gwiaździste niebo, szukając znajomych gwiazd i
wypatrując Księżyca, który gdzieś się schował akurat.
Księżyc
widocznie nie chciał sobą zakłócać niebiańsko-bajecznego
wyglądu Drogi Mlecznej, która sama w sobie była już bardzo
spektakularna. Zapewne zrozumiał, że nic tu po nim i spokojnie,
gdzieś w ukryciu, wyczekiwał na swoją kolej.
Atmosfera
na mostku, nad cichutko szumiącym potokiem, była bardzo miła i
serdeczna. Nikt nie czuł ani zmęczenia ani senności. Raz tylko
Gabciowi wymknęło się spod kontroli głośne ziewnięcie. I jak
się po chwili okazało, było to o jedno za dużo, bo K-X zarządził
nagle, ku zaskoczeniu wszystkich ludków, udanie się na spoczynek.
— Jak
to? To wy śpicie? — spytał dziadek Hardy, nie kryjąc wielkiego
zdziwienia. — Przecież ostatni raz…
— Co
było a nie jest, nie pisze się w rejestr! Tak to się u was mówi?
— z mocno zgrzytającym śmiechem powiedział K-X. — Właśnie od
ostatniego razu śpimy. I jesteśmy z tego powodu bardzo zadowoleni.
Na początku wydawało nam się to śmieszne, niepotrzebne, wręcz
stratą czasu. Ale przełamaliśmy się i w końcu zmusiliśmy się
do spania. Bo skoro Ziemianie śpią, to znaczy, że to chyba jest
mądre. I teraz muszę wam powiedzieć, że nawet potrzebujemy snu,
bo on daje nam siłę i lepsze samopoczucie… A więc, do spania moi
drodzy! Ale najpierw ustawiajcie się do mycia.
— No co
ty, K-X! — krzyknął znów mocno zaskoczony dziadek Hardy. —
Chyba nie chcecie się myć w potoku? W naszym pałacu mamy trzy
łazienki z ciepłą wodą.
— Z
wodą, powiadasz? Z ciepłą wodą? — spytał K-X z nietęgą miną.
— No bo wiesz, u nas na Księżycu mamy mało wody i musimy ją
bardzo oszczędzać, dlatego myjemy się innym sposobem. Ale jak
uważasz, że możemy się łazienkowo wymyć, to czemu nie? Trzeba
by nam było spróbować.
— Ojej,
woda? Znów woda? Co oni mają z tą wodą? Nie mam ochoty nawet
spróbować — szepnął wystraszony K-1 siostrze do ucha, a głośno
już, żeby wszyscy słyszeli, dodał: — My już jesteśmy wymyci.
Prawda, dzieci?
— Wcale
nie! Wystarczy popatrzeć na Gabcia — za wszystkie dzieci
odpowiedział Gagatek i łupnął K-1 z nieukrywanym niezadowoleniem
po plecach. — Czyś ty zwariował? Rezygnować z takiej
przyjemności? Chyba się wody nie boisz, co? Przecież tyś nie
diabeł, a nasza cieplicowa woda nie święcona…
— Gagatku,
zamknij buzię! — Chwatko zgromił braciszka, po raz nie wiadomo
już który tego dnia, a do K-1 powiedział: — Kto chce, to się
myje, kto nie chce, nie musi… Jego wola.
— Jasne,
że nie ma przymusu! Ale może K-1 przynajmniej popatrzy, jaka to
przyjemność dla kąpiących się w ciepłej wodzie, w przepięknej
i wygodnej balii, albo pod prysznicem... No co, K-1, zgoda? —
Gagatek nie odpuszczał i kusił dalej: — A potem, jak już
wychlapiemy wszystką wodę, to pójdziemy razem odkręcać zawory w
cieplicy i napełniać zbiorniki ciepłą wodą. A to fajowe zajęcie,
mówię ci… No nie, Gryziu?!
— Gagat
już taki jest, że wszystkich wodzi na pokuszenie i prowadzi do
grzechu — zaśmiał się Gryzio i puścił do kuzynka oczko. Po
czym odwrócił się do K-1 i powiedział: — Ale nie obawiaj się,
tym razem to żaden grzech, to naprawdę czysta, niczym niezmącona
przyjemność… no, może tylko brudem. Możemy wejść razem do
łazienki i będziesz patrzył jak to się robi.
Ciekawość
wzięła górę nad obawą i K-1 dał się namówić na rolę
obserwatora Gryzia ciepłej kąpieli w balii. I choć ona na początku
wydawała mu się, jak już nie straszna, to przynajmniej mało
przyjemna, a już na pewno dziwna, to jednak po chwili, słysząc
piski i śmiechy Gaga w sąsiedniej łazience, uznał, że trzeba by
było się chociaż zastanowić nad takim rodzajem — oczyszczania
się. Ale kiedy wrzawa w sąsiedniej łazience stawała się coraz
głośniejsza, a do tego uszu jego dobiegły jeszcze wesołe piski
własnej siostry, która bez żadnych obaw poszła ze Śmieszką do
dalszej łazienki, nie wytrzymał. Wyskoczył z łazienki gdzie był
razem z Gryziem i wpadł do łazienki, z której dochodziły odgłosy
Gaga, Nosolka i Chwatka, i stanął jak wryty. Bo jakże to tak?
Wszyscy chłopcy stali nadzy pod takimi śmiesznymi rurami z sitkiem,
skąd leciała woda i chlapali się jak kaczki w deszczu. K-1
przestał się już dłużej zastanawiać i wskoczył pomiędzy nich,
tak jak stał.
— Na
Lunę księżycowatą! A to co za kosmita wypadł nam z prysznica?! —
wrzasnął Gagatek i zaczął się przeraźliwie i głośno śmiać,
prowokując wszystkich zebranych w tym miejscu chłopaków, do równie
głośnego śmiechu.
Chłopcy
tak strasznie głośno zachowywali się w łazience, że aż papcio
Chwat, zaniepokojony tymi odgłosami, wparował do nich do środka. A
to, co zobaczył, wprawiło go w wielkie zdumienie, więc się
pośpiesznie i cichutko wycofał. I kiedy wrócił do salonu, gdzie
siedzieli wszyscy starsi w oczekiwaniu na zwolnienie łazienek przez
dzieci, wybuchnął gromkim śmiechem i zarządził:
— No,
powstańcie panowie! Jeśli nie chcecie, żeby nasze panie się
przeziębiły, kąpiąc się w zimnej wodzie. Wszyscy razem musimy
zejść do cieplicy i zbiorniki na szybko ponapełniać ciepłą
wodą. Bo na to wygląda, że nasze dzieci nie zostawią nam ani
kropelki. Oni się nie tylko kąpią, niektórzy, jak widziałem,
piorą nawet swoje ubrania przy okazji.
Wszyscy
mężczyźni bardzo chętnie poderwali się z miejsc i pomaszerowali
za papciem Chwatem w dół jaskini do cieplic. Każdy z nich był
bardzo ciekaw jak funkcjonuje taki wodociąg z ciepłą wodą.
Zabawili więc tam dość długo, bo papcio Chwat i dziadek Hardy
musieli dokładnie każdemu wyjaśnić jak go zbudowali i jak działa.
Kiedy już wracali z powrotem, dyskutując na wiadomy temat,
usłyszeli, że dzieci ciągle siedzą w łazienkach, bo właśnie
stamtąd dobiegał ich nieustająco głośny śmiech.
— No
nie! Oni wychlapują następne zbiorniki ciepłej wody! — krzyknął
dziadek Hardy i poczłapał do łazienki chłopców. Gdy wszedł do
środka nie zobaczył nikogo tylko kłęby gęstej pary. Gdyby nie
głośny śmiech chłopców, pomyślałby, iż łazienka jest pusta.
Ale że nie była, huknął donośnym głosem: — Nie wiem, o co wam
chodzi z tą kąpielą, ale wiem na pewno, że nie chodzi wam o
kąpiel! Wyłazicie w końcu z tej łazienki, czy musimy was wołami
wyciągać?!
— Oj,
dziadziuniu nasz kochany, woły to ty zostaw w zagrodzie, my sami już
wychodzimy! — zawołał skądś z kłębów pary Gagatek. — A o
ciepłą wodę, to ty się nie martw! My już pędzimy do cieplic,
aby specjalnie dla was napełniać zbiorniki i…
— Ja ci
zaraz Gagatku popędzę! — dziadek Hardy przerwał wnukowi i zaczął
machać rękami, próbując choć trochę rozgonić nagromadzoną
parę. Ale gdy stwierdził, że to daremne, postanowił otworzyć
lufcik wentylacyjny. Ręką po omacku zaczął więc szukać sznurka,
który służy do tego celu. W końcu go znalazł. Pociągnął mocno
i… sznurek został mu w ręce, a z nim jeszcze coś. Wtedy się
zdenerwował i z tym czymś w ręce wyszedł z łazienki, i nie
zwracając nawet uwagi na to, co to było, powiesił na klamce. Ale
zanim zamknął drzwi za sobą, zawołał jeszcze: — Daję wam pięć
minut, a potem zakręcam zawór i wyłączam światło. Zrozumiano?!
Cóż
było robić? Chłopcy szybko zaczęli się wycierać ręcznikami i
szukać swych ubrań. A że pary wodnej było jeszcze ciągle dużo,
nie widzieli, czy się dobrze ubierają. Wreszcie udało im się
jakoś odziać, zaczęli więc wychodzić z łazienki, po drodze
przeczesując palcami swoje rozczochrane i mokre włosy.
Dziewczynki,
które już dobrą chwilę siedziały ze starszymi na kanapie i
rozmawiały, na widok wchodzących do salonu chłopców oniemiały z
wrażenia. Bo widok był niesamowity. Chłopcy wyglądali cudacznie.
Po pierwsze: żaden z nich nie był ubrany kompletnie, a po drugie:
mieli na sobie nie tylko własne części garderoby. Jedynie Nosolek
ubrany był w większość swojego własnego odzienia, ale w wejściu
do salonu szarpał się jeszcze z Gabciem, próbując mu wyrwać
skarpetkę z ręki.
— Oddawaj,
Gabciu! Toż to moja, przecież czuję! — Nosolek upominał się
głośno, wąchając trzymaną przez kuzyna skarpetkę.
— Tak?
To gdzie jest moja? — pytał zdziwiony Gabcio.
— Och,
coś mi się wydaje, że ja mam dwie skarpetki na jednej nodze —
zarechotał Gagatek i szybkim ruchem zdjął jedną z nogi i rzucił
nią w kierunku braciszka. Nie trafił jednak. Wprawdzie skarpetka
poszybowała w powietrzu w kierunku Gabcia, ale pod drodze zawisła
na ściennym świeczniku i… zaczęła płonąć, wydając przy tym
dziwne, skwierczące dźwięki.
Wszyscy
się bardzo wystraszyli. Tylko papcio Chwat zachował zimną krew i
natychmiast zareagował. Podskoczył do świecznika i jednym ruchem
ręki ściągnął tę wątpliwą pochodnię na ziemię i zagasił,
przydeptując ją nogami.
Gagatek też się
wystraszył, ale widząc natychmiastową i skuteczną akcję
przeciwpożarową papcia, nie zdążył się aż tak mocno
wystraszyć, bo zaraz z humorem zawołał:
— No,
jesteśmy uratowani! Jak to dobrze, że z Gabcia taki brudas to i
jego oblepiona błotem skarpetka nie spłonęła tak szybko i… nie
spowodowała pożaru… Fuuuj! I pomyśleć, że ja ją miałem
ubraną na mojej szanownej nóżce!
— Gagat,
tego już za wiele! — huknął gromko papcio Chwat i palcem wskazał
synowi kierunek wyjścia.
Poszedł
więc Gagatek ze spuszczoną głową w kierunku wskazanym przez
papcia, i już prawie wchodził do swojego pokoju, gdy nagle się
odwrócił i zaczął wołać:
— Ratujcie
K-1! On na pewno podtopił się pod prysznicem.
Wszyscy
natychmiast rzucili się do drzwi łazienki, nawołując K-1. Ale im
nie odpowiadał. Niewiele się namyślając, obaj ojcowie: K-Y i
papcio Chwat, wtargnęli do środka, i rozglądając się po
łazience, wzrokiem szukali chłopca. Jakie było ich zdziwienie,
kiedy zobaczyli tuż pod niedziałającymi już natryskami dużą
kupkę mokrych ręczników, a pomiędzy nimi, w małej szparce,
mrugające jedno oko. Jak się okazało, oko to należało do K-1.
— Synu,
a cóż ty tu robisz?! — spytał zaniepokojony K-Y, domyślając
się, że to jego pierworodny siedzi tam skulony na posadzce pod
stertą użytych ręczników.
— Nic,
nic! Jest mi tylko trochę zimno… Zawołaj Chwatka, a ja zaraz
wyjdę... — rozległ się spod ręczników mocno zgrzytający głos.
Ojcowie
wyszli z łazienki jeszcze bardziej zdziwieni niż byli wcześniej i
natychmiast wysłali tam Chwatka.
— Na
nasz bór! K-1, a tobie co?! — zawołał wystraszony Chwatko, kiedy
tylko wpadł do łazienki i zobaczył ruszającą się kupkę
ręczników. Rzucił się na nią momentalnie i próbował K-1 z niej
wygrzebać. Nie udawało mu się to jednak, bo K-1 trzymał ręczniki
kurczowo przy sobie. A to zaniepokoiło go jeszcze bardziej, więc
łagodnym głosem spytał: — K-1, proszę, powiedz mi, co ci się
stało? Może to było błędem z naszej strony, że ściągnęliśmy
z ciebie kombinezon? I może się okazało, że ta kąpiel ci
zaszkodziła… albo co?
— Nie
kąpiel… nie kąpiel! — poinformował przyjaciela K-1 i zaczął
tak niemiłosiernie zdwonić zębami oraz trząść się, że nie
mógł wymówić żadnego słowa więcej. Chwilę to trwało zanim
się jakoś pozbierał do kupy w tej kupie ręczników. Ale się
wreszcie pozbierał i odezwał się znów: — Chwatkooo, nie…
nieee rrróbcie żarrrtów i oddddajcie mi mój kommmbinezezezzzzzon,
bo zamarrrznę na kość!
— K-1,
nie bredź! Przecież nikt ci go nie zabrał. Gdzieś tu musi być…
— powiedział Chwatko i zaczął się rozglądać po całej
łazience. — Ty, faktycznie go tu nie ma. Jeżeli to sprawka
Gagatka, to ja mu zaraz już naprawdę spuszczę manto.
Chwatko
wybiegł z łazienki z wielkim hukiem i złym wzrokiem szukał
Gagatka wśród zebranych przy drzwiach łazienki. A gdy go ujrzał,
rzucił się na niego i złapał za kark.
— Oddawaj,
i to już! Oszalałeś już całkowicie! Chcesz, żeby K-1 się
rozchorował?! No już! Oddawaj, mówię!
— Papcio,
ratuj! — wrzeszczał wniebogłosy Gagatek, próbując się wyrwać
bratu. — Chwatko zwariował! Chwatko zwariował!... To ten zawał
mu zaszkodził… Ratunku!
— Nie,
oni chyba wszyscy dzisiaj powariowali! — krzyknął papcio Chwat i
momentalnie doskoczył do synów, rozdzielając ich od siebie.
Popatrzył na nich rozeźlonym wzrokiem, wreszcie wziął głęboki
oddech i spokojniejszym już tonem rzekł: — Proszę was bardzo,
powiedzcie, o co tu właściwie chodzi? I co znaczy ten „zawał”?
Zaległa
nagła cisza. Wszystkie twarze zebranych z wielkim znakiem zapytania
w oczach zwróciły się w kierunku Chwatka i Gagatka. I gdy u
wszystkich starszych znak zapytania wymieszany był zmartwieniem i
troską, to u dzieci tylko wielkim, narastającym przerażeniem.
Wszyscy jednakowoż wyczekiwali odpowiedzi. Lecz zaległa tak nagle
cisza trwała. Długo, coraz dłużej i stawała się już tak bardzo
męcząca, że aż… krzyczeć zaczynała. I wtedy z pierwszej
łazienki, w której była tylko balia, wyszedł w połowie ubrany i
rozespany Gryzio.
— Ooo,
widzę, że wszyscy czekacie aż ja zwolnię łazienkę — zawołał
zaskoczony, widząc wszystkich w przedsionku pomiędzy łazienkami.
Próbował się też jakoś na szybko ogarnąć, ale nie wychodziło
mu to za dobrze. Narzucił więc tylko ręcznik na swoje rozpuszczone
i mokre włosy i stanął naprzeciw. — Przepraszam! Zasiedziałem
się… No dobra, nie będę ukrywał… po prostu usnąłem.
Wcześniej pokazywałem K-1 jak fajowo jest kąpać się w balii,
ale kiedy on wyszedł z łazienki, pomyślałem, że go znudziła
moja praktyczna lekcja, no i... sam wyłożyłem się wygodnie w
cieplutkiej wodzie i nie wiem kiedy przysnąłem… Ale zaraz,
zaraz…! Widzę, że jednak moja nauka nie poszła w las, bo K-1
jednak zażywa kąpieli…
— A
skąd ty to wiesz? — zapytał zaskoczony Chwatko.
— No
jak to, skąd? Przecież to logiczne. Skoro jego kombinezon wisi na
drzwiach, to on, K-1, właściciel tego kombinezonu musi, być za
drzwiami bez kombinezonu i… skoro jest bez kombinezonu, tam w
łazience, to co tam może robić?
Wszyscy
zebrani natychmiast popatrzyli na drzwi łazienki, na których, na
klamce, rzeczywiście wisiał złoty kombinezon K-1. Chwatko bez
namysłu podskoczył do drzwi i ściągnął go. Po czym wpadł z nim
do łazienki, szczęśliwy, że takim oto sposobem został wybawiony
od odpowiedzi na niezręczne pytanie zadane przez papcia Chwata.
Było już
bardzo późno, kiedy wszyscy razem znaleźli się ponownie w
salonie. I ci wykąpani, i ci niewykąpani jeszcze. Nawet Gagatek
siedział przy kominku wygodnie wyłożony tuż pod nogami papcia
Chwata i ze szczęśliwą miną — skazańca wybawionego od kary —
wodził wdzięcznym wzrokiem po wszystkich twarzach. Wszystkich
interesowało samopoczucie K-1, dlatego czekali na niego i nikt nie
ruszał się z miejsca. Tak że kiedy Chwatko wszedł z szeroko
uśmiechniętym K-1 do salonu, wszyscy tam zebrani odsapnęli i
odpowiedzieli mu równie szerokim uśmiechem.
Dziadek
Hardy zaś poderwał się szybko z sofy, podszedł do chłopców i
rzekł:
— Wybacz
K-1, to moja robota z tym twoim kombinezonem. Nie zrobiłem tego
jednak celowo. W ogóle nie wiedziałem, ani też nie widziałem, co
trzymałem w ręku, bo para zupełnie przysłoniła mi oczy. Och, ty
nieboraku, na pewno zmarzłeś tam okrutnie w oczekiwaniu na
odzienie… No co, K-1? Wybaczysz staremu?
— Ależ
ja nie mam co wybaczać. Kąpiel była świetna i… z przygodą. Tym
bardziej na dłużej ją zapamiętam. I to właśnie, jak się teraz
okazuje, przede wszystkim dzięki tobie, dziadku Hardy. Bo jak
chłopcy wyszli z łazienki, to ja najpierw szukałem za swoim
kombinezonem, ale gdy go nie znalazłem, to byłem nawet zadowolony,
gdyż mogłem z powrotem wleźć pod tę rurę z sitem przecedzającym
ciepłą wodę. Mogłem się więc rozkoszować tą waszą kąpielą
łazienkową jeszcze dłużej. I to sam. Tyle że potem coś mi się
pomieszało w kręceniu pokrętłami, że zamiast ciepłej, leciała
już tylko zimna woda. A potem to już w ogóle nic nie leciało. No
to trochę… troszeczkę tylko, zmarzłem… Ale to nic, to nic.
Pomyśl tylko dziadku… a ja głupi, tak bardzo bałem się wody.
— No to
jak widać: „nie ma niczego złego, coby na dobre nie wyszło” —
ze śmiechem powiedziała Śmieszka, cytując mamci Radosnej ulubione
przysłowie. — Aż żałuję, że K-2 nie stworzyłam podobnych
warunków do kąpieli, też by ją na dłużej zapamiętała…
— I tak
zapamięta. I to na zawsze. Możesz być tego Siemieszko pewna —
powiedziała K-2 i mocno przytuliła przyjaciółkę do siebie. —
Wszystko zapamiętam, bo wszystko jest u was wspaniałe, a już
najbardziej wy sami, kochani moi przyjaciele. Nasi przyjaciele.
Na powrót
zrobiła się bardzo serdeczna atmosfera przy kominku. Wszyscy
zapewniali siebie o swojej wielkiej sympatii i przyjaźni. Opowiadali
o swoich uczuciach i wrażeniach ze wspólnych, jakże wspaniałych
przeżyć. Nawet o tych najmniejszych, które również na zawsze
pozostaną w ich pamięci. Nawzajem też zapewniali siebie, że
wspomnienia ze wspólnie spędzonych chwil będą w swych sercach
pielęgnować przez całe życie.
Mogliby
jeszcze długo siedzieć tak przy kominku i wsłuchiwać się w swoje
opowieści przy akompaniamencie strzelających płomieni i
drobniutkich iskierek, ale w końcu musieli udać się na spoczynek.
Czekał ich nowy dzień, pełen wspaniałych i wspólnych przeżyć.
Musieli więc być wypoczęci. I tego właśnie argumentu użył
papcio Chwat, by zachęcić wszystkich do spania.
Na
starszych czekała jeszcze kąpiel, na którą szczególnie cieszyli
się starsi Księżycowi Pobratymcy. Ale dzieci mogły już pójść
do łóżek. Papcio na szybko porozdzielał pokoje. I chyba całkiem
mądrze porozdzielał, bo każda para starszych gości otrzymała
osobny i wygodny pokój gościnny, natomiast dzieci miały spać
razem w swoich pokojach. Tak że Śmieszka do swego pokoju dostała w
przydziale K-2, a Chwatko K-1. Natomiast Gryzio z Nosolkiem, jako
goście, mieli osobny pokój, jak poprzedniej nocy. A bliźniaki?
Wiadomo. Bliźniaki muszą spać razem, więc u nich bez zmian.
Jednak Gagatkowi, i tylko jemu, pierwszy raz nie spodobał się taki
podział, zaczął więc głośno protestować. Chciał koniecznie
spać w pokoju z dziewczynkami albo przynajmniej z K-1 i z Chwatkiem.
Papcio był jednak nieugięty i na nic się zdały Gagatkowe
protesty. Nic nie wskórał, jedynie to, że papcio przypomniał
sobie, że był na niego zły i że miał za co, no i że nie
dowiedział się w rezultacie o co chodziło z tym „zawałem”.
— Cicho
będziesz w końcu, Gagat?! Podział pokoi
zrobiony... i basta! I nie zawracaj mi więcej głowy tylko mów mi
tu zaraz, co to za „zawał” miałeś na myśli?... Albo nie,
wróć! Chwatko, ty mów, bo on mi będzie znów farmazony tylko
opowiadał. No, słucham!
Znów
zawiało trwogą wśród dzieci. I z takim właśnie uczuciem,
wymieszanym na poły ze współczuciem, wszystkie wlepiły wzrok w
Chwatka, wyczekując, co też ten nieborak wymyśli we własnej i ich
obronie.
— No
wiesz… papciu! No wiesz, byliśmy tam… no w tym, gdzie był…
no… — Chwatko, stękając, myślał intensywnie, co by tu za
odpowiedź na szybko wymyślić. I aż się spocił, bo nic w miarę
sensownego nie przychodziło mu do głowy. Chciał więc zyskać
przynajmniej na czasie, żeby dalej intensywnie i szybko myśleć,
dlatego stękanie zamienił na jąkanie: — Za… za… zaw…
— Za…
za… zawilec, gamoniu! Za… za… zapomniałeś? Czy co? Uszy aż
mi spuchły od tego twojego: „za-za” — wmieszał się na szybko
Gagatek, chcąc ratować brata, sytuację, wszystkie dzieci, no i
przede wszystkim siebie. — Ach, papciu, za… zapomnij! Przecież
widzisz, że nic Chwatkowi nie jest. I to nie żaden zawał, tylko: z
a w i l e c! Słyszysz? Nawet umiem ładnie przeliterować… No
dobra, jak chcesz, mogę to zrobić jeszcze raz: z a w i l e c…
— Gagat!
Jak ja cię zaraz palnę, to ty się sam zawiniesz! — wrzasnął
papcio i spiorunował syna wzrokiem. — Gadaj mi tu zaraz, co z tym…
za… za…zawilcem?!... A niech was już nie wiem co! Tak mi zawile
wyjaśniacie, że mi się już samemu w głowie wszystko pozawijało…
to jest, pomieszało.
— Sie
robi papciu. Już gadam! — Gagatek podjął się wielkiego ryzyka i
kontynuował wyjaśnianie. — No bo Chwatko chciał K-2 pokazać, że
u nas, na Ziemi, rosną takie kwiaty, które nie tylko ładnie
wyglądają, ale też służą ludkom w leczeniu różnych chorób. I
że nie było akurat pod ręką żadnego kwiatka, to wpakował sobie
do buzi listki zawilca gajowego, bo kwiatki tego, no… zawilca
przecież już dawno zwiędły… A wiem, co mówię, bo byliśmy w
maju razem z babcią Miłą zbierać świeże kwiatuszki zawilca na
kamforę zawilcową, którą babcia chciała zrobić dziadziusiowi do
nacierania… No i… co to ja chciałem powiedzieć?... Aha, no i
Chwatko chciał pokazać K-2, że jak połknie zawilec, no, taki bez
kwiatuszka już, ale chociażby listek, to może… zniknie też jak
kamfora… czy coś. Nie wszystko zrozumiałem, co on tam jej
tłumaczył… Ale widziałem, że on zaraz ten listek wypluł, bo
Śmieszka na niego nakrzyczała, że listki zawilca są trujące.
Dlatego papciu nie martw się, z Chwatkiem jest już wszystko w
porządku… No przecież sam widzisz.
— Muszę
chyba babcię Miłą poprosić, aby mi natarła skronie tą kamforą
zawilcową, bo łeb mi pęka od tego twojego tłumaczenia! — huknął
papcio Chwat w kierunku Gagatka. Po czym popatrzył na wszystkie
dzieci, zrobił wesołą minę i powiedział: — Ale wam się
botanik trafił! No, no! Może kiedyś jakąś mądrą książkę z
botaniki napisze?
— Albo
z ziołolecznictwa — dopowiedziała z głośnym śmiechem Śmieszka.
— Będą
z Gagatka jeszcze ludzie, mówię wam — zawyrokował Gryzio, ciągle
jeszcze zaskoczony historią o zawilcu opowiedzianą przez małego
kuzynka. Chwilę pozgrzytał zębami, trawiąc w myślach wiadomości
o zawilcu, wreszcie nachylił się do Gagatkowego ucha i szepnął: —
Ale żeś tu nazawijał… że ho, ho! Sam bym lepszego zawijania nie
wymyślał. Myślałem już, że z tego zawijania zwinnie
przeskoczysz nawet na temat zwinek, ale na szczęście nie zrobiłeś
tego i oszczędziłeś nam słuchania następnego baju-baj. A tak
swoją drogą, to masz naprawdę szczęście, że udało ci się
wybrnąć jakoś z tego twojego „zawału”, bo byś oberwał
okropnie. I to od wszystkich.
— Wiem
— z szelmowskim uśmiechem odpowiedział Gagatek. Ale zaraz głośno
westchnął, bo poczuł się nagle zupełnie wyczerpany, więc
jeszcze głośniej zawołał: — Idę spać! Chodź, Gabciu,
idziemy!
— Poczekaj,
poczekaj Gagatku! — zawołał nagle papcio Chwat i sam podszedł do
Gagatka, który ciągnąc za rękę Gabcia, zmierzał już w kierunku
swojego pokoju. — Czy mi się tylko wydawało, czy ty naprawdę
masz jakąś ozdobę na czole?
— Nie,
papciu, nie wydawało ci się... — odpowiedział Gagatek, robiąc
na szybko urażoną minę, chociaż sam dopiero teraz, za przyczyną
papcia, przypomniał sobie o swoim guzie. — Ty wolałeś jednak
zajmować się jakimś tam za-zawilcem, aniżeli swoim dzielnym
syneczkiem, który znosi cierpienia, aby tylko podtrzymać po papciu
rodzinną tradycję.
— Och,
ty mój biedny i… dzielny syneczku — powiedział papcio Chwat,
głaszcząc Gagatka po głowie i uważnie omijając „bohaterską
odznakę” na jego czole.
— No! —
krzyknął tylko Gagatek i z buzią rozjechaną od ucha do ucha
wszedł razem z Gabciem do pokoju, wciągając go za sobą mocnym
szarpnięciem.
— Wspaniały
ten twój smyk — rzekł K-Y. — Wszystkie wasze dzieci są
wspaniałe, ale ten jest… szczególny… No, to prowadź nas Chwat
w wasze łazienki, to zaraz sprawdzimy, z czego to K-1 był taki
wystraszono- zadowolony.
— Nie
tak, ojcze! To były moje dwa odrębne uczucia, i to w dwóch
odrębnych momentach, więc nie powinieneś je łączyć. Zresztą,
zaraz sam się przekonasz, ale weź ze sobą mamę, bo ona może być
wystraszona. A dziadek niech idzie z babcią, bo babcia, to dopiero
będzie zgrzytać zębami ze strachu.
— Dobrze,
już dobrze, K-1. Nie obawiaj się. Dadzą sobie radę —uspokajającym
tonem powiedział papcio Chwat. — A wy, dzieci, wszystkie już do
łóżek… Marsz! I życzę przyjemnej nocy. Dobranoc!
— No
właśnie, Chwat ma rację — wtrącił K-Y i z zadowoloną miną
odkrywcy pomaszerował jako pierwszy do łazienki z balią. Za
chwileczkę jednak zawrócił, wziął za rękę swoją żonę K-Betę
i weszli razem. Po paru sekundach jeszcze raz się wrócił.
— A cóż
ty, K-Y, tak tańczysz przy tych drzwiach? — z zaniepokojoną miną
zapytał syna K-X, który akurat zamierzał wejść ze swoją żoną
K-Alphą do drugiej łazienki.
— Nic,
nic! Idź już z mamą zakąpać się łazienkowo — niepoprawną
ludkową mową odpowiedział K-Y, robiąc przy tym zawstydzoną minę,
jakby co najmniej został przyłapany przez ojca na gorącym uczynku.
— Chciałem tylko powiedzieć dzieciom dobranoc… I chciałem też
powiedzieć K-2, aby wzięła ze sobą do pokoju jaszczurki i dbała
o te nasze przyszłe wybawicielki od zarazy owadziej, i żeby…
— Już
dobrze, ojcze — powiedziała K-2, śmiejąc się, bo komiczny się
jej wydał z oznaką obawy na twarzy i zawstydzenia jednocześnie. —
Zakąpujcie się spokojnie. Już ja zadbam o moje kochane zawinięte
zawilce… och, przepraszam!... szczurki zawinięte… Dobranoc
kochani!
— Dobraaaanoooc!
— krzyknęły wszystkie najstarsze dzieci jednocześnie, tuszując
rozbawione miny.
— No,
moi drodzy, zarządzam ciszę nocną! — zawołał Chwatko, patrząc
na wesołe twarze dzieci. — Na dziś to wszystko! A jutro… no
właśnie, co jutro? Nie zdążyliśmy dogadać planu jutrzejszej
wycieczki…
— Jak
to nie? Przecież jutro jedziemy w poszukiwaniu białych lilii… —
wtrąciła się Śmieszka, a widząc zaskoczoną minę brata, zaraz
dodała: — Ojej, zapomniałyśmy wam powiedzieć… To wszystko
przez te dzikie świnie. No bo wiecie… no bo my, to znaczy ja i
K-2, jak byłyśmy zbierać borówki dla was na kolację, to wtedy
przyszło nam na myśl, że to jest naszym wręcz obowiązkiem,
zrobić dziadkowi K-X taki prezent-niespodziankę za to wszystko, co
dla nas zrobił. Za to, że możemy być razem. Za to, że tak dobrze
jest nam razem… i w ogóle. Bo gdyby nie on, to byśmy się nigdy
nie poznali, nie?
— Masz
zupełną rację — w wielkiej zadumie odpowiedział Chwatko. —
Ale nie zapomnij o jednym, że te białe lilie to są kwiaty ogrodowe
i rosną… A niech mnie! Ty chyba nie myślisz,
że pojedziemy tam po nie?! No wiesz… tam gdzie… gdzie… no, w
to miejsce, co go mam na myśli?
— Właśnie
tam…
— Tyś
chyba oszalała!
— Wcale
nie!
— Przecież
papcio by nas z boru wychrzcił, jakby się o tym dowiedział.
— Ja mu
o tym nie powiem. I ty chyba też nie? Wiem, że to nieładnie z
naszej strony, ale to dla dobra sprawy musimy zataić co nieco przed
nim.
— I kto
to mówi?
— Ja,
Śmieszka… twoja ukochana siostrzyczka. Zresztą.
— Nie
mogę w to uwierzyć! — krzyknął głośno Chwatko i bezwiednie
popatrzył na Nosolka. A ten, puścił mu oczko i zrobił taką minę,
jakby mu chciał powiedzieć: „a nie mówiłem?”.
— Chwatko,
uwierz w końcu! — zawołała K-2, przerywając dialog rodzeństwa
Śmieszalskich. — Siemieszka mówiła mi, gdzie rosną te białe
lilie. Nie bój się. Damy sobie radę i… zdobędziemy je. Jesteśmy
przecież silną grupą pod wezwaniem. Chyba tak to mówił Gabcio.
No co, zgadzasz się?
Chwatko
nic nie odpowiedział. Machnął tylko ręką, jakby chciał odpędzić
od siebie jakąś siłę nieczystą i zrezygnowany poszedł w stronę
swego pokoju. Po drodze coś mu się jednak przypomniało, bo nagle
się zatrzymał, podrapał się po głowie, i powiedział:
— Chodź,
K-1! O mały włos, a zapomniałbym o tobie. Tak mi te dziewuchy
namieszały w głowie, i to przed samym spaniem… Noc chyba będę
miał z głowy.
I tak
było. Kiedy wszyscy smacznie spali w swoich łóżkach, Chwatko,
przewracając się z boku na bok, nie mógł usnąć. Po głowie
szalały mu wiadomości o wielkich ludziach i o domach w jakich oni
żyją. Czuł się już naprawdę skołowany własnymi myślami, a
przede wszystkim zmęczeniem spowodowanym brakiem snu. W głowie
narastał mu zamęt. Przeróżne myśli pojawiały się i znikały,
zanim zdążył się w nie zagłębić. Raz mignął mu w głowie
cień jakiejś bardzo ważnej myśli, tego był pewien, że ważnej,
jednak uciekł natychmiast, pozostawiając po sobie uczucie
bezradności. Starał się przypomnieć sobie przynajmniej, z czym
była związana ta ważna myśl. No i przypomniał sobie jedynie to,
że miała niejasny związek z olbrzymim domem na skraju lasu, w
których żyje dużo wielkich dzieci i paru dorosłych. Myślał
dalej, i jeszcze intensywniej. A im bardziej usiłował na powrót
uchwycić cień tej myśli, tym bardziej umykał mu z pamięci.
Wreszcie stwierdził, że na darmo grzebie w swoich szarych
komórkach, bo to grzebanie nic mu nie daje. Żadnych rezultatów.
Zniecierpliwił się. Wygodne dotychczas łóżko zaczęło go
denerwować. Wyszedł więc z łóżka i cichutko poczłapał do
salonu. A gdy tam się już znalazł, postanowił pogrzebać w
biblioteczce i poszukać książki na temat życia wielkich ludzi w
miastach i wsiach. A że książek o tej tematyce było dużo, to w
końcu nie wiedział, za którą się zabrać. Głośno przeczytał
tylko tytuł jednej z nich: — „Klasy społeczne miast i wsi” i
zrezygnowany poczłapał z powrotem do łóżka. Nadal nie mógł
usnąć. Tym razem spokoju mu nie dawał wyraz: „klasy” z tytułu
książki. — „Na nasz bór” — myślał — „Jakie klasy? U
nas jest społeczeństwo i basta. A tam jeszcze jakieś klasy? Co to
znaczy?”. Obawa, z jednej strony, ciekawość, z drugiej, mieszały
się w głowie umęczonego Chwatka. A trwało to jeszcze dobrą
chwilę, zanim wreszcie zasnął...
cdn.
Link do powieści: "K-X ląduje" (w sukcesywnie zamieszczanych — odcinkach).