Dzieci
jechały ze śpiewem na ustach coraz
dalej i dalej. Śpiewu nie przerywały, bo same się nim
rozkoszowały.
Tylko
Chwatko przestał śpiewać i rozglądał się po lesie, gdyż
wydawał mu się jakoś dziwnie znajomy. Po chwili był już pewien,
że zna te dwa pagórki, które akurat mijali. Że zna też te trzy
wysokie świerki, które stykają się czubkami jak gdyby w wielkiej
czułości braterskiej. Był już pewny, że zbliżają się do
miejsca docelowego. Chcąc nie chcąc, głośnym nawoływaniem
przerwał śpiew dzieci i ogłosił postój.
— No,
moi mili! — zawołał, kiedy dzieci wreszcie ucichły. — Czas
abyśmy rozprostowali kości i się posilili. Dojeżdżamy już do
domu samotnych dzieci.
— Coś
ty powiedział, Chwatko? — wrzasnęli przerażeni Gaga i z
wybałuszonymi oczami wpatrywali się z niedowierzaniem w starszego
brata.
— Dokładnie
to, co żeście słyszeli — odpowiedział Chwatko, robiąc przy tym
wesołą minę. — Chyba nie macie zamiaru się spietrać?
— No
wiesz! — wrzasnął jeszcze głośniej Gagatek, próbując nawet
zrobić obrażoną minę. — Tu nie ma mowy o żadnym spietraniu.
Ale czemu, u licha, nikt nam nie powiedział, że tu jedziemy? Że
jedziemy do miejsca zabronionego przez starszych. Nie to, żebym się
bał. O nie! Tylko dlaczego trzymaliście to przed nami w tajemnicy?
Chcę to wiedzieć.
— A jak
myślisz, Gagat? — poważnym głosem odezwał się Chwatko. Lecz
zaraz się zreflektował, bo przyszło mu na myśl, że może Gaga
czują się zlekceważeni, a może i nawet przestraszeni, więc już
na wesoło dodał: — Bo ty gaduło mógłbyś się znów wygadać
przed starszymi i nici by były z naszej wycieczki. A tak, macie miłą
niespodziankę.
— No
dobra! Masz rację, Chwatko — odrzekł Gagatek, robiąc niewinną
minę.— Wypaplałem z tym zawałem. To fakt. Ale nie wypaplałem do
końca. A tak między Bogiem a prawdą, to ty sam mnie do tego
zmusiłeś, bo rzuciłeś się na mnie jakbyś, nie przymierzając,
kręćka dostał. A ja niewinny byłem. Skąd mogłem wiedzieć, o co
ci chodziło? Myślałem, żeś zwariował z kretesem.
— Cicho
już, cicho! — zawołała Śmieszka, głaszcząc Gabcia po głowie,
bo Gagatka głowy nie mogła dosięgnąć. — Wiemy, że to
nieładnie z naszej strony, że nic wam wcześniej nie
powiedzieliśmy. Ale zrozumcie nas. Musieliśmy zachować wszelką
ostrożność przed starszymi. A że wy sami nie dopytywaliście się
o cel naszej dzisiejszej wycieczki, to też my nic nie mówiliśmy.
Zresztą, sam Gagatku mówiłeś, że ci wszystko jedno gdzie
jedziemy, byle razem. Co, nie było tak?
— Gra i
buczy… już nic nie mówię… Ale tylko to jeszcze powiem, że
wymyśliliście wycieczkę, że ho, ho! Mucha nie siada! Będzie co
wspominać… No nie, Gabciu? Podoba ci się, nie?
— A co
by się miało nie podobać? Jesteśmy wszyscy razem. Jesteśmy
szczęśliwi i kolorowi. Życie jest piękne! Więc idźmy żyć… A
to, co razem przeżyjemy, pozostawi nam wiele wspomnień. A
wspomnienia nasze będą nas zawsze do siebie przybliżać, zwłaszcza
wtedy, kiedy nie będziemy mogli być razem.
— Brawo,
mój kochany braciszku! — zawołał Chwatko i zaraz przyłożył
palec do ust, aby uciszyć pozostałe dzieci, bo te równie ochoczo
zabrały się za owacje. — Od teraz musimy się zachowywać bardzo
cicho, żeby nie zdradzać swojej obecności i nie narażać się
niepotrzebnie… K-1, zatrzymajmy się tam między tymi dwoma
wapiennymi pagórkami. O, dokładnie pod tym rozłożystym dębem.
Patrzcie, jaką ma wspaniałą i ogromną dziuplę, a jakie gęste
zarośla w tle.
K-1
wykonał polecenie przyjaciela i zajechał wprost pod wejście do
olbrzymiej dziupli. Dzieci zwinnie pozeskakiwały z samopojazdu i
zaczęły zaglądać do wnętrza dziupli. Dziupla była bardzo
przestronna. W razie czego, mogłyby się w niej bezpiecznie ukryć.
A to dodało dzieciom otuchy w skrywanej gdzieś w podświadomości
obawie.
K-1
chciał od razu schować samopojazd w dziupli, ale nie wiedział, co
ma zrobić z motylkiem witeziem żeglarzem, bo ten ciągle siedział
na kierownicy, i jak było widać, nie miał zamiaru odfrunąć.
Dzieci zachwycały się pięknym żeglarkiem. A on chyba to wyczuł,
bo zaczął zgrabnie poruszać swymi wspaniałymi, żółtoczarnymi
skrzydełkami. Zapewne chciał zaprezentować siebie w pełnej
krasie.
Śmieszka
pobiegła w zarośla, gdzie rosły dorodne krzewy głogu oraz parę
krzewów tarniny. Zerwała kilka listków z każdego krzewu, no i
zadowolona z siebie przyniosła je żeglarkowi. Śmieszka już
wiedziała, że listki tych krzewów to wielki przysmak motyli. Witeź
żeglarek, widząc takie wspaniałości w ręce dziewczynki, sfrunął
z kierownicy prosto na jej otwartą dłoń. Wtedy Śmieszka położyła
go wraz z listeczkami na mięciutkim mchu, by spokojnie mógł się
posilać.
Dzieci
się nawet nie domyślały, że jeszcze kilka par zwierzęcych oczu
ich obserwuje. Były to oczy dwóch sarenek i dwóch zajączków,
które przybiegły za nimi aż do tego miejsca i wcale nie miały
zamiaru się oddalać. Zwierzątka swoim zwierzęcym instynktem
wyczuwały ich dobre serca i promieniującą z nich radość życia.
Dobrze się czuły w ich pobliżu i chciały z nimi zostać jak
najdłużej.
K-1
ściągnął z kierownicy samopojazdu pojemnik z prowiantem i podał
go Chwatkowi, sam zaś zajął się ukryciem samopojazdu w dziupli.
Dzieci
zasiadły do uczty. A uczta była nie byle jaka. Pojemnik zawierał
przecież same pyszności do jedzenia i picia. Dzieciom na widok
jedzenia aż oczy się śmiały, bo po tak długiej podróży były
już bardzo głodne. Siedziało więc towarzystwo ziemsko-księżycowe
na przyjemnie miękkim mchu, tuż obok motylka, i wyjadało wszystko,
co tylko Śmieszka i K-2 wyciągnęły z opasłego pojemnika z
prowiantem.
Humory
mieli wspaniałe. Bo też czuli się razem wspaniale. Wszyscy
polubili się od razu, od samego początku, choć każdy z nich był
inny. Każdy z nich miał inną osobowość i inny temperament. Ale
razem, właśnie tacy, jacy byli, tworzyli wspaniałą i zgraną
grupę młodych ludków z dwóch różnych światów.
Kiedy
dzieci posiliły się już, przyszedł czas na omówienie spraw
organizacyjnych dalszej, ale tej najważniejszej już części ich
wspólnej wycieczki. Czyli, jak dotrzeć bezpiecznie do ogrodu
wielkich ludzi, i jak zdobyć białe lilie. To były dwa
najważniejsze punkty do omówienia. I gdy się głośno nad nimi
zastanawiały, Śmieszka nagle przymknęła lekko oczy i zaczęła
deklamować:
„Białe lilie cicho
drzemią,
Otulone w cień,
Kołysane ponad ziemią
Falą chłodnych tchnień.
Noc zamyka im kielichy,
Strzegąc czystych szat,
W niewinności pozór
cichy
Stroi biały kwiat;”*
----------------------------------------------------------------
*
Urywek wiersza Adama Asnyka pt. „Panieneczka”
— Och,
najukochańsza moja Luno! — zawołała rozpromieniona K-2. — Ależ
to było piękne i romantyczne. Siemieszko, nauczysz mnie tego
wiersza?
— Nauczę.
Całego wiersza cię nawet nauczę, bo to był tylko jego fragment.
Prawda, że piękny? Chłopcy, a co wy myślicie?
— Myślimy,
że teraz to już naprawdę musimy zdobyć te białe lilie, bo K-2
gotowa jest sama się po nie wybrać — ze śmiechem odpowiedział
K-1 za wszystkich chłopców i jakoś tak cieplej popatrzył na
Śmieszkę, a po chwili dodał: — Ale muszę przyznać, że pięknie
deklamowałaś.
— No,
siostrzyczko, masz talent — potwierdził Chwatko i podniósł kciuk
do góry. Po czym popatrzył na wszystkie dzieci i powiedział: — I
takim oto miłym akcentem rozpoczynamy akcję pod kryptonimem: „Biała
lilia”. A teraz wam powiem, jakie są moje propozycje jej
rozpoczęcia. Otóż, uważam, że ja i K-1 powinniśmy najpierw
pójść na zwiad, aby się zorientować w sytuacji wokół domu
samotnych dzieci. Wy wszyscy pozostaniecie tutaj, i to bez żadnego
oddalania się od dziupli. Gryzio, przy pomocy Nosolka, przejmie nad
wami dowodzenie aż do naszego powrotu. A potem zobaczymy, co
będziemy dalej robić. Bo to oczywiście będzie zależało od tego
z jakimi wiadomościami wrócimy ze zwiadu. No co? Zgadzacie się?
— Rzecz
oczywista, nasza gwiazdo przewodnia! — huknął gromko Gryzio i
chyba trochę za głośno, bo zaraz ręką zatkał sobie buzię.
— Czy
wszyscy się zgadzają? — Chwatko nie przestawał pytać.
— No co
by nie? Jasne, że się zgadzają — odpowiedział Gagatek za
wszystkich pozostałych. — Każdemu odpowiednia funkcja, do
odpowiedniego wieku. Na rolę dowódcy muszę jeszcze poczekać…
Zaraz, zaraz, przecież ja nigdy nie będę mógł w tym towarzystwie
być dowódcą, bo nigdy swoim wiekiem was nie dogonię. A to ci
pech… i co ja biedny zrobię? Gabciu, czy ty to rozumiesz? My
nigdy… tylko oni. A to ci pech…
— A po
co ci dowodzenie? Przecież to ogromna odpowiedzialność —
powiedział poważnym głosem Gabcio, i już z uśmiechem dodał: —
Nie wystarczy ci, że ja ci pozwalam sobą dowodzić? A tak na
poważnie, to myślę, że my, dowodzeni, mamy też bardzo ważną
rolę w grupie do spełnienia. I bez nas, nie byłoby też dowódcy…
— Och,
Gabciu, ty mnie zaskakujesz ostatnio coraz bardziej — rzekł
Chwatko i zmierzwił z czułością włosy braciszkowi. — A ty,
Gagatku, mam nadzieję, że przynajmniej na jakiś czas dasz się
sobą podowodzić?
— Melduję
posłusznie, że jakiś czas tak. Ale po tym jakimś tam czasie, to
już ja wam pokażę, co znaczy moje dowództwo. No!
— No to
wszystko załatwione — zawiadomił wszystkich ubawiony Chwatko,
patrząc na ich równie ubawione twarze. Ale kiedy zatrzymał wzrok
na twarzy Nosolka, nieco się zdziwił. — Ty, Nosolek, a ty co masz
taką minę? Nie zgadzasz się z moimi propozycjami?
— Ależ
oczywiście, że się zgadzam! — szybko odpowiedział Nosolek i
troszeczkę się zarumienił. — Ja… ja… ja tylko delektuję się
jeszcze słowami tego wspaniałego wiersza, co go Śmieszka
deklamowała.
— Ot,
romantyczna dusza! — wydał ocenę Gryzio. — Ale będą z niego
ludzie. Już ja go przypilnuję. Możecie iść spokojnie na ten
zwiad. I wracajcie szczęśliwie. A o nas się nie martwcie. My sobie
poradzimy, spokojna wasza głowa, to znaczy… głowy. No, to
bywajcie towarzysze! Darzbór!
— Darzbór!
— odpowiedział Chwatko, a za nim powtórzył K-1. I chłopcy
zniknęli w gęstwinie lasu.
Chwatko i
K-1 przedzierali się podszyciem leśnym w niewielkim oddaleniu od
ścieżki biegnącej do skraju lasu. A że skraj lasu był już
niedaleko, tego Chwatko był pewien, bo i bez Nosolka czuł wyraźnie
dziwny zapach, którego nie ma w lesie. Czuł zapach miasta wielkich
ludzi. Zapach, przed którym miał wielki respekt. W każdej już
chwili spodziewał się zobaczyć, wyłaniający się pomiędzy
koronami drzew, ogromny dom samotnych dzieci.
Chłopcy
szli coraz wolniej, ale spokojnie, bez
żadnego lęku. Nie rozmawiali wiele, tylko rozglądali się wokół.
Aż tu nagle, uszu ich dobiegł żałosny płacz. Stanęli jak wryci,
nie wiedząc, co mają począć. Płacz stawał się coraz bardziej
głośny i żałosny. Chłopcy stali bez ruchu, zastanawiając się,
jak mają zareagować. I chociaż dalej nie odzywali się do siebie,
to każdy z nich już wiedział, że nie odejdzie z tego miejsca
dopóty, dopóki się nie dowie kto to płacze i dlaczego, i jak
można mu pomóc. Wreszcie Chwatko odezwał się pierwszy:
— Czy
ty myślisz to samo co ja, że musimy temu komuś pomóc?
— No
przecież nie zostawimy kogoś w potrzebie.
— Właśnie.
Słuchaj, podejdziemy bliżej do tego miejsca skąd dochodzi płacz,
i pozostając w ukryciu, rozglądniemy się najpierw po terenie.
Musimy sprawdzić, czy nam nic nie będzie zagrażać, bo skoro mamy
komuś pomóc, to musimy w pierwszym rzędzie zadbać o własne
bezpieczeństwo.
— Ma
się rozumieć, Chwatko. Idziemy. Ale uważajmy na zeschłe gałęzie
leżące na ziemi, żeby nie narobić hałasu.
Chłopcy
skradali się cichutko jak dwa lisy. Płacz dziecka nie ustawał.
Stawał się jeszcze bardziej żałosny. Kiedy chłopcy byli już
całkiem blisko tego miejsca, zatrzymali się na chwilę i zaczęli
porozumiewać się wzrokiem. Chwatko nakazał K-1 podejść tam od
prawej strony, sam zaś udał się lewą stroną. Podchodzili w
oddaleniu od siebie, jednak w tym samym momencie, oczom ich ukazał
się jakże żałosny widok. Pod ogromną sosną siedziała
dziewczynka z twarzyczką zalaną łzami i trzęsła się na całym
ciele. K-1 widok ten sparaliżował na ułamek sekundy. Po raz
pierwszy w swoim życiu zobaczył na żywo wielkiego człowieka.
Domyślał się, że to jeszcze dziecko, poznał to po twarzy
dziewczynki, ale jakby nie patrzeć, to jednak wielki człowiek.
Człowiek, o którym się tyle naczytał w ich księżycowej
bibliotece. Człowiek, który rządzi tym ziemskim światem. Kiedy
tego typu myśli przelatywały niczym huragan po głowach K-1,
Chwatko już rozglądał się po najbliższym terenie wokół
dziewczynki. On nie miał już takich problemów, jakich doświadczał
akurat jego przyjaciel. Nie doznał też żadnego szoku, gdyż w
swoim życiu zobaczył wielkiego człowieka już po raz drugi. K-1
jednak szybko wziął się w garść i starał się zachować zimną
krew. Udało się. I to również w ułamku sekundy.
Chłopcy
popatrzyli na siebie porozumiewawczo i szybko wycofali się na małą
odległość. A gdy spotkali się już razem, Chwatko odezwał się
szeptem:
— Wiesz,
ja myślę, że zrobimy tak: podejdziemy teraz razem, i stojąc w
ukryciu za sosną, ja będą próbował porozumieć się z tą biedną
dziewczynką, a ty zaś będziesz rozglądać się wkoło, czy nikt
inny nie pojawia się na horyzoncie. W razie niebezpieczeństwa,
uciekamy. Ale pamiętaj, uciekaj tam gdzie ja, bo ja już wiem, gdzie
szukać bezpiecznego miejsca. OK?
Po chwili
chłopcy stali już za sosną, tuż za plecami płaczącej
dziewczynki. Chwatko wziął głęboki oddech i odezwał się. Żadnej
reakcji ze strony dziewczynki jednak nie zauważył. Zmartwił się
na moment, ale zaraz pomyślał, że może mówi za cicho. Chrząknął
więc i zrobił jeszcze głębszy wdech, i prawie krzycząc, zapytał:
— Dlaczego
płaczesz, dziewczynko? Co ci się stało?
— Bo
się zgubiłam i nie mogę znaleźć drogi do domu — odpowiedziała
dziewczynka i zaniosła się płaczem. Po chwili przestała jednak
płakać i zapytała: — A kto mnie pyta? Kto ty jesteś, i gdzie ty
jesteś?
— Nie
bój się, nic złego ci nie zrobię. Chcę ci tylko pomóc. Nazywam
się Chwatko i jestem leśnym ludkiem. Stoję za tobą i aż mi serce
pęka od twojego płaczu.
Dziewczynka
od razu się poruszyła i już chciała się odwrócić, aby zobaczyć
z kim rozmawia, ale Chwatko ją powstrzymał.
— Nie
odwracaj się! Najpierw porozmawiajmy. Może mi powiesz jak się
nazywasz i jak się tu znalazłaś sama w lesie.
— No
dobrze, powiem. Ale potem podejdziesz tu do mnie, bo ja się boję
być sama — powiedziała dziewczynka już nieco spokojniejszym
głosikiem. — A więc, nazywam się Basiurka… no, właściwie
Basia, ale wszyscy do mnie mówią Basiurka. Mieszkam w naszym Domu
Dziecka pod lasem. Dzisiaj rano wyszłam z domu i poszłam sama na
spacer do lasu, no i… nie wiem kiedy zaszłam tak daleko i teraz
nie mogę znaleźć powrotnej drogi. Tak długo szukałam i szukałam,
aż się bardzo zmęczyłam. A drogi do domu i tak nie znalazłam. I
teraz nie wiem gdzie jestem. No wiem, że w lesie, ale nie wiem gdzie
w lesie, i nie wiem gdzie jest mój, to znaczy, nasz dom… Ale ty
Chwatko będziesz taki dobry i zaprowadzisz mnie do domu, prawda?
— Tak,
zaprowadzę. Tylko musisz mi zaufać.
— Kochany
jesteś! Na pewno ci zaufam. Już ci nawet ufam i proszę cię
prowadź mnie już do domu, bo bardzo jestem zmęczona. A i pani moja
z pewnością już się martwi o mnie. No co? Idziemy? Chodź już tu
do mnie.
— Słuchaj,
Basiurka, z tym właśnie jest mały problem, bo ja jestem… no, już
ci mówiłem… ludkiem leśnym, więc jestem o wiele mniejszy niż
ten mały problem… Och, co ja gadam? A więc, jestem o wiele
mniejszy niż… no wiesz… niż ty. Dlatego chcę, abyś mi zaufała
i nie patrzyła na mnie, a ja już ci na pewno pomogę.
— Nie,
Chwatko! Ja chcę ciebie zobaczyć. Nie musisz się mnie wstydzić,
że nie urosłeś. Ja też jestem mała. Mam dopiero osiem lat, ale
jak na swój wiek jestem wzrostem i tak o wiele za niska. Dlatego też
niektóre dzieci przezywają mnie karzełek, albo leleput, bo to
gorzej brzmi niż liliput. Proszę cię bardzo, chodź tu do mnie.
Tak mi smutno być samej.
Co było
robić? Chwatko poprosił Basiurkę, aby się nie ruszała spod sosny
i dała mu tylko chwileczkę, a on zaraz się pojawi z powrotem. Sam
zaś szybko oddalił się od drzewa, ciągnąc za sobą zaskoczonego
K-1. Po krótkiej naradzie chłopcy ustalili, że Chwatko spełni
prośbę dziewczynki i pokaże się jej. Natomiast K-1 pozostanie
dalej w ukryciu i będzie miał rękę na pulsie. I w razie jakiegoś
niebezpieczeństwa, da o nim znać Chwatkowi poprzez swój głośny
śmiech. Dla K-1 nie bardzo było to zrozumiałe, dlaczego akurat
swoim śmiechem ma alarmować przyjaciela. Nie było jednak czasu na
głębsze zastanawianie się, więc się zgodził. No i chłopcy
udali się z powrotem pod sosnę.
— Już
jestem! — odezwał się Chwatko, kiedy stanął za plecami
Basiurki. — Zaraz przyjdę do ciebie, ale musisz mi najpierw
obiecać, że nie będziesz komentowała mojego wyglądu. Dobrze?
— Obiecuję!
Jakkolwiek byś nie wyglądał, to i tak już ciebie lubię, bo nikt
tak ze mną miło nie rozmawiał jak ty. Na pewno jesteś dobrym
człowiekiem… albo ludkiem. Wszystko jedno, ludek też jest
człowiekiem, bo rozmawia jak człowiek, i to rozmawia milej niż
niejeden człowiek. Chodź do mnie, mój miły Chwatko.
— Uważaj!
Nadchodzę! — wydzierał się Chwatko, aby dziewczynka nie miała
wątpliwości, że ktoś przed nią zaraz stanie.
Chwatko
podchodził bardzo powoli. Parę razy oglądał się za siebie i
patrzył na K-1. Wreszcie doszedł i stanął przed Basiurką. A gdy
zobaczył jej piękną blond główkę zadartą do góry, zrozumiał,
że dziewczynka w ogóle nie zdaje sobie sprawy z jego wzrostu, bo
siedząc na ziemi, wypatruje jego nadejścia — spoglądając do
góry. Zawahał się na moment. Jednak postanowił nie wycofywać się
już.
— No
gdzie ty jesteś, Chwatko? — zapytała zniecierpliwiona Basiurka. —
Chyba nie chciałeś mnie brzydko okłamać?
— Nie,
to nie leży w mojej naturze — odpowiedział Chwatko, zaniepokojony
reakcją dziewczynki. — Tu jestem, koło twojej nogi, i macham do
ciebie ręką. Widzisz już mnie?
— Chwatko
mój kochany! Pewnie, że cię widzę. Jaki ty jesteś śliczny! —
zawołała szczęśliwa Basiurka, szeroko się uśmiechając.
Na
twarzyczce dziewczynki nie było już śladu po rozpaczy. Siedziała
bez ruchu i wpatrywała się w Chwatka swymi ogromnymi niebieskimi
oczami z wielką czułością i roztkliwieniem. Bała się nawet
poruszyć, aby niechcący nie zrobić krzywdy swojemu nowemu
przyjacielowi. Uśmiechała się tylko serdecznie.
Chwatko,
widząc milutką buzię dziewczynki, uspokoił się już i też
zaczął się do niej uśmiechać. Przez dobrą chwilę wpatrywali
się w siebie z przyklejonymi uśmiechami na twarzy, aż w końcu
razem zaczęli się głośno śmiać. No i napięcie zostało
rozładowanie.
— Chwatko,
ty jesteś naprawdę piękny! — zawołała Basiurka, przestając
się śmiać. — Przepraszam, ja wiem, obiecałam ci, że nic nie
będę wspominać o twoim wyglądzie, ale nie mogę się powstrzymać,
bo jeszcze nigdy w życiu nie widziałam ludka, i to takiego
ślicznego ludka.
— A ja
muszę ci się przyznać, że ja też dopiero pierwszy raz z tak
bliska widzę dużego człowieka. Jest mi bardzo miło cię poznać,
moja droga Basiurko.
— Mnie
też jest miło i jestem bardzo szczęśliwa. Wiesz, Chwatko, już
nie musisz mnie tak szybko odprowadzać do domu. Ja przy tobie
niczego się nie boję. Jeszcze chwilkę porozmawiajmy, a potem
pomalutku pójdziemy w stronę domu… Ojej, co to? Słyszysz te
głosy? Uciekajmy stąd. To na pewno Bronek i Rafał szukają mnie.
W tym
samym czasie rozległ się donośny śmiech K-1. Basiurka,
usłyszawszy to przeraźliwe zgrzytanie, wystraszyła się okropnie.
I pomyśleć, że ta mała i wylękniona dziewczynka, zachowała
jednak na tyle zimnej krwi, by ostrożnie złapać Chwatka do ręki i
wdrapać się razem z nim na sosnę. A zrobiło to tak szybko i
zwinnie jak małe małpiątko.
Chwatko
też się wystraszył, ale tylko odgłosów wielkich chłopców,
nadchodzących ścieżynką z głębi lasu. No i może troszeczkę
szybkiej akcji Basiurki. A gdy już znalazł się z nią na sośnie i
popatrzył w dół, aby sprawdzić czy K-1 zdążył się schować,
to aż mu się w głowie zakręciło od tej wysokości.
Ledwie
Chwatko i Basiurka zdążyli się jakoś usadowić na drzewie i
zaprzeć się nogami o gałęzie, by nie spaść w dół, a pod
drzewem zjawili się dwaj wielcy chłopcy. W milczeniu rozglądali
się wkoło, próbując się jednocześnie ukryć za grubym pniem. Po
chwili słychać było ich przytłumione głosy:
— Ty,
Rafał, co to mogło być? Jak żyję, takiego zgrzytu w lesie nie
słyszałem. Myślisz, że to może jakiś groźny zwierz jest gdzieś
w pobliżu?
— Bronek,
do stu piorunów! Nie wkurzaj mnie. A skąd to ja mam wiedzieć? To
ty głupolu pochodzisz ze wsi, więc lepiej musisz wiedzieć niż ja.
A może Kazek faktycznie miał rację, mówiąc, że twój stary po
pijanemu spulchnił ci twoją mózgownicę i na gładko wybronował?
Co? Co za naród?!... Jak ja dorwę w końcu tę twoją karłowatą
smarkulę, to nie chcę cię widzieć przynajmniej przez tydzień.
Dość już mam ciebie i tej twojej siostruni. Co za pofyrtana
rodzinka. Że też mi przyszło od takich być zależnym.
K-1
schował się w krzewach niedaleko miejsca gdzie rozgrywała się ta
scena i przysłuchiwał się rozmowie wielkich chłopców, a
właściwie bardzo nieprzyjemnemu monologowi chłopca imieniem Rafał.
Gdyż ten jeszcze długo złorzeczył Basiurce i jej bratu Bronkowi.
— „Ach, to tak, ten cały Bronek jest bratem Basiurki. Dlaczego
więc nie pomoże własnej siostrze, tylko ją straszy?” —
zastanawiał się. Nie podobała mu się ta sytuacja. Poczuł ogromną
niechęć do wielkich chłopców, zwłaszcza do Rafała.
Chwatko,
siedząc na sośnie jak na rozżarzonych węgielkach, czuł podobnie.
Nie wiedział, co ma zrobić. I to go dobijało. Siedzieć tak jak
tchórz na drzewie i nic nie działać? Nie, to było ponad Chwatkową
wytrzymałość. To był cios w jego dumę. Postanowił na już, bez
dalszej zwłoki, pomóc Basiurce. Popatrzył na dziewczynkę ze
współczuciem, i wtedy zobaczył, że ona drży na całym ciele i
szlocha bezgłośnie, a łzy spływają jej po policzkach i kapią na
ziemię, akurat w to miejsce, gdzie stoją wielcy chłopcy. Chwatka
zamurowało, bo wystarczyło, aby któryś z nich popatrzył do góry,
a będą zgubieni. Zaczął szukać wzrokiem K-1, i gdy ujrzał
między krzewami jego połyskujący kombinezon, wychylił się daleko
poza gałąź. Chciał, ażeby przyjaciel go zauważył. I gdy tak
się stało, mimiką twarzy nakazał mu zaśmiać się głośno.
K-1
zdążył już zrozumieć znaczenie swojego śmiechu w tej dziwnej i
niebezpiecznej zarazem sytuacji. I chociaż nie miał najmniejszej
ochoty na śmiech, zaśmiał się najgłośniej jak tylko potrafił,
dodając do śmiechu dużą dozą ironii. Zgrzytało więc
straszliwie. A że echo natychmiast rozniosło ten straszliwy zgrzyt
po całym lesie, zgrzytało więc długo i przeciągle. W samą porę,
jak się okazało, gdyż wielcy chłopcy już się zorientowali, że
coś kapie na nich z drzewa. Już chcieli popatrzeć do góry, by
sprawdzić, co to takiego może być, ale gdy usłyszeli ten
„przepiękny” śmiech K-1, kapanie stało się nieważne. Śmiech
K-1 odniósł piorunujący efekt. Obydwaj wielcy chłopcy odskoczyli
od drzewa jak piorunem rażeni i pognali w las, sprawiając wrażenie
obłąkanych.
Chwatkowi i K-1 o to właśnie chodziło, aby pozbyć
się wielkich chłopców i zacząć robić coś wreszcie dla
Basiurki. I kiedy K-1 kręcił się nerwowo w zaroślach, bo złość
go brała, że musi tak stać jak ostatnia niemota i nic nie może
począć, to Chwatko już działał. Wspinając się w szybkim tempie
na wyższe gałęzie, zamierzał uspokoić znów zrozpaczoną
Basiurkę. Nie był jednak pewien, czy wielcy chłopcy oddalili się
na tyle daleko, by mógł normalnie z nią rozmawiać, dlatego
zamierzał mówić jej wprost do ucha. Gdy już stanął pewnie na
gałęzi na odpowiedniej wysokości, nachylił się i szeptem zaczął
mówić:
— Nie bój się. Już jesteś bezpieczna. Ci dwaj
chłopacy uciekli dalej niż pieprz rośnie. A uciekli dzięki mojemu
przyjacielowi, który ich wystraszył tym
głośnym zgrzytem. Mówię ci o tym, abyś wiedziała, że nie masz
się co bać tych odgłosów, bo to sprawka K-1…
— Co ty
mówisz, Chwatko? Jaki przyjaciel? To ty nie jesteś tutaj sam? Co to
znaczy „sprawka kajeden”? — Basiurka zasypała Chwatka lawiną
pytań, i nie czekając na odpowiedź, wytarła ręką mokrą od łez
buzię, uśmiechnęła się miło, i dodała: — Jesteś kochany,
Chwatko i wierzę, że twój przyjaciel jest tak samo kochany jak i
ty… A gdzie on jest? Chodźmy do niego. Chcę go poznać… A
pokaże mi on tę głośną „sprawkę kajeden”?
— Poczekaj,
Basiurka. Pomału. Zaraz ci wszystko wyjaśnię — zaśmiał się
cichutko Chwatko, bo dziewczynka bardzo go ubawiła. — Ale najpierw
musimy zejść z drzewa. Poczekaj chwileczkę, bo muszę coś
załatwić.
Chwatko
znów wychylił się za gałąź i pomachał ręką do K-1, aby ten
zbliżył się do drzewa, ale wprzódy, nakazał mu gestem ręki
rozglądnąć się po okolicy, czy jest bezpieczna. K-1 szybko
wykonał polecenia Chwatka, zadowolony, że wreszcie może działać.
Po czym stanął pod sosną i znaczącym gestem pokazał
przyjacielowi na wysokościach, iż okolica jest czysta. Chwatko
bardzo się ucieszył i odezwał się wesołym głosem do Basiurki, i
na tyle głośnym, aby K-1 też go słyszał:
— No to
schodzimy z drzewa, moja droga Basiurko. I ty, mała dziewczynko,
niestety, ale musisz pomóc starszemu od siebie chłopcu zejść na
dół. Śmiech mnie ogarnia, ale tak jest. Skoro mnie więc tu
wyniosłaś, to musisz mnie teraz stąd zdjąć. Przykra sprawa, ale
akurat na to nic nie poradzę… A gdy będziemy już na dole, to
przedstawię ci mojego przyjaciela, który nazywa się K-1,
rozumiesz? K-1, to jest jego imię. Przyleciał do nas z Księżyca.
I jest moim najlepszym przyjacielem na Ziemi. Na pewno też go bardzo
polubisz… No co? Schodzimy?
— No
pewnie, Chwatko! — wesolutko już zawołała Basiurka i wzięła
Chwatka ponownie do ręki i zeszła z nim z drzewa. Postawiła go
delikatnie na ziemi i zaczęła się rozglądać, wypatrując K-1.
Dziewczynka
nie wiedziała na jakiej wysokości może ujrzeć księżycowego
przyjaciela Chwatka. Zaglądała więc raz do góry, raz na dół. I
gdy nikogo nie ujrzała, popatrzyła zawiedziona na Chwatka.
— Zaraz
ci K-1 przedstawię… — odezwał się Chwatko, zadowolony, że
czuje już pewny grunt pod nogami. — Chodź tu, mój drogi K-1...
Basiurko, to jest K-1… K-1, to jest Basiurka… No, to się już
nawzajem poznaliście.
— Jaki
ty jesteś złociutki, K-1! — zawołała rozpromieniona Basiurka,
ale jednocześnie niebywale zaskoczona. — Jesteś tak samo piękny
jak Chwatko i… na pewno masz takie samo dobre serduszko jak i on.
Bardzo się cieszę, że zechciałeś mnie poznać, i że mi
pomogłeś, przeganiając stąd chłopców tą swoją „sprawką
ka…” to znaczy, nie wiem już czym, ale podziałało to
wyśmienicie na chłopców, bo uciekali jak szaleni. Ja też się na
początku wystraszyłam, ale Chwatko mi powiedział, że nie mam się
co bać. I miał rację. Z wami to już niczego się nie boję.
— Ja
też się bardzo cieszę, że ciebie poznałem — powiedział K-1
ucieszony widokiem Basiurki w pełnej okazałości. W ogromnej
okazałości, jak na jego wyobrażenia.
— Chodźmy
w pobliże krzewów. Tam będzie bezpieczniej. I tam też będziemy
mogli się spokojnie naradzić — wtrącił się Chwatko i
zaniepokojony popatrzył na dziewczynkę. — Basiurko, co ci jest?
Dlaczego utykasz? Boli cię noga?
— Nie
wiem sama. Coś chyba mnie bucik uwiera, czy co?
— Podejdźmy
do samych krzewów, to tam zaraz sprawdzimy, co jest z twoją nóżką.
Po chwili
dzieci, te małe-starsze, i ta duża-młodsza, siedziały pod
krzewami i zajęte były rozwiązywaniem bucika Basiurki. Sznurowadła
były tak strasznie poplątane, że Basiurka nie mogła sobie
poradzić, więc chłopcy zabrali się za ich rozplątywanie.
Walczyli dzielnie z tymi niesfornymi sznurowadłami aż w końcu
wyzwolili stopę dziewczynki z dziwnie za ciasnego bucika. I wtedy
się okazało, że jej stopa była cała opuchnięta. Biedna
dziewczynka, pewnie skręciła sobie gdzieś nogę w czasie swej
długiej wędrówki po lesie.
K-1
przystąpił od razu do działania. Nakazał Basiurce zamknąć oczy
i niczego się nie bać. Po krótkiej chwili pozwolił jej oczka na
powrót otworzyć. Ku Basiurki wielkiemu zaskoczeniu, stopa była
taka sama jak zawsze. Żadnego śladu po opuchliźnie. Żadnego bólu.
Basiurka była wniebowzięta. Najchętniej wycałowałaby chłopców
z radości. Ale nie wiedziała jak to zrobić. Zawołała więc tylko
radosnym głosem:
— Jesteście
tacy dobrzy! Nikt nigdy nie był jeszcze dla mnie taki dobry. Tak
bardzo się cieszę, że zabłądziłam dzisiaj w lesie. I nie żałuję
wcale, że się tak bałam, i że się tak zmęczyłam. Inaczej nie
spotkałabym was. Nie chcę do domu. Chcę zostać z wami.
— Słuchaj,
Basiurka — odezwał się Chwatko, czując, że łzy cisną mu się
do oczu. Tak mu było szkoda dziewczynki. — Przede wszystkim musisz
nam powiedzieć, co ci chłopcy chcieli od ciebie. Czy ten Bronek to
rzeczywiście jest twój brat?
— Tak,
Bronek jest moim starszym bratem. Ma czternaście lat — powiedziała
Basiurka i posmutniała na buzi. — On nie jest takim złym
chłopcem, to tylko ten Rafał go ciągle zmusza do złych rzeczy.
Przepraszam, Chwatko i ciebie też, K-1, że nie powiedziałam od
razu, że to od nich uciekłam do lasu. Na początku troszeczkę
bałam się przyznać, a potem to już nie było kiedy, bo oni się
sami nagle zjawili.
— A co
oni tak w ogóle chcą od ciebie? — zapytał zatroskany K-1.
Dziewczynka
posmutniała jeszcze bardziej. Włożyła rączkę do kieszonki
swojej sukieneczki i wyciągnęła garść drobnych pieniążków.
Chłopcy nie bardzo rozumieli o co tu może chodzić z tymi monetami,
które Basiurka trzymała w otwartej dłoni. Po krótkiej chwili,
Basiurka ze łzami w oczach, sama zaczęła im opowiadać:
— Te
pieniążki dostałam od mojego tatusia. Bo wiecie, ja i mój brat
mieszkamy w Domu Dziecka, ale my mamy tatusia. Nie mamy tylko mamusi,
bo ona… nasza mamusia, umarła, jak ja byłam jeszcze bardzo
malutka. A potem nasz tatuś z rozpaczy po mamusi, jakoś się
rozchorował i… iii nie może się nami zaopiekować. I nas zabrali
do Domu Dziecka. I w tym Domu Dziecka, to my już mieszkamy długo, i
nasz tatuś przychodzi nieraz do nas na odwiedziny, bo on mieszka na
wsi za naszym miastem. To nie ma daleko do nas. Piechotą przychodzi.
I czasami daje nam trochę pieniążków na cukierki. Ale ja nie
kupuję cukiereczków. Ja zbieram te pieniążki dla tatusia, bo moja
pani z Domu Dziecka powiedziała, że jak ja urosnę i będę już
dorosła, to będę mogła tatusiowi pomóc w jego chorobie. Moja
pani nic nie mówiła o pieniążkach, że będą potrzebne. To ja
tak sama od siebie je zbieram, bo ja bym chciała najlepszego lekarza
dla tatusia sprowadzić. Bo ja kocham mojego tatusia i… iii bardzo
chciałabym mu pomóc…
Basiurka
przerwała swoje opowiadanie, bo zaczęła się dławić własnymi
łzami. Chłopcy też milczeli, gdyż i ich oczy wypełniły się
łzami, i by nie pokazać tego przed Basiurką, zmuszeni byli połykać
je od wewnątrz, a to zajęło im trochę czasu. W głowach im aż
szumiało od złości na wielkich chłopców i zarazem od współczucia
dla biednej dziewczynki.
Wreszcie
Chwatko nie wytrzymał dłużej tego galimatiasu w głowie. Zwłaszcza
ogromnej złości rozsadzającej mu skronie. Pewnie też dlatego, że
jego pojedyncza głowa pojemnością była dużo mniejsza od głów
K-1. Tak czy siak, Chwatko jako pierwszy nie wytrzymał, poderwał
się na równe nogi, i wrzasnął:
— Nasz
bór mi świadkiem, że zrobię porządek z tymi nicponiami, a przede
wszystkim z tym całym Rafalskim. Nie martw się Basiurka, już my im
przetłumaczymy, co jest dobre, a co złe. I na pewno zapamiętają
to do końca życia… K-1, musimy się naradzić, co robimy dalej,
bo że robimy, to jest pewne. I że musimy się pośpieszyć, to też
jest pewne. Bo tu biedna Basiurka, a tam nasi najbliżsi czekają…
— To ostatnie zdanie Chwatko powiedział już szeptem i tylko w
stronę K-1.
Narada
chłopców była krótka. Basiurka wprawdzie nic nie rozumiała o
czym oni rozmawiali, ale i tak była bardzo szczęśliwa. Siedziała
cichutko pod krzewem głogu i obserwowała swoich wybawicieli. Czuła
się już zupełnie bezpieczna i spokojna...
cdn.