środa, 5 grudnia 2018

Komunistyczny substytut Św. Mikołaja

Za komuny substytutem Świętego Mikołaja był oczywiście Dziad Mróz. Wymyślili go komuniści. A z wymyśleniem go nie mieli żadnych problemów. Wszak pomysł sam przyszedł, zza wschodniej granicy, od niegdysiejszego Wielkiego Brata.

Dziad Mróz, zwany u naszych „pobratymców” — Diad Moroz (Дед Мороз), zaczął funkcjonować w Sowietskom Sojuzie (Советский Союз) zaraz po rewolucji, kiedy to przyszło zastąpić Św. Mikołaja kimś bardziej odpowiednim, z punktu widzenia komunistów. Wybrano więc postać z ichniejszego rodzimego folkloru — Dieda Moroza.

Pamiętam doskonale Dziadka Mroza z mojego dzieciństwa. Ha, pamiętam też z jakim wytęsknieniem na niego czekałam. To były czasy! Każdego roku, po świętach Bożego Narodzenia i Nowym Roku, w naszym Domu Kultury organizowane były różne przedstawienia dla dzieci, czasami nawet jasełka (sic!). Po części artystycznej na scenę wchodził nie kto inny jak Dziadek Mróz i rozdawał wszystkim dzieciakom paczki ze słodyczami. Każdemu dziecku z osobna. Wzywano nas na scenę po nazwisku w kolejności alfabetycznej. Wszystkie dostawałyśmy jednakowe paczki, bo Dziad Mróz nie robił różnic. Co to, to nie! A dla nas, dzieciaków, była to ogromna radość. Po Św. Mikołaju i Aniołku spod choinki — wszystkie słodycze i pomarańcze już dawno były zjedzone. Tak że nowa porcja tegoż bardzo nas cieszyła. A to, że wszystkie dostawałyśmy jednakowe (przydziałowe) paczki, to i zazdrości nie było żadnej.

Nasz Dziadek Mróz każdego roku był odziany w strój pożyczony od księdza. Mój sąsiad, dyrektor Domu Kultury, zawsze przynosił go z plebanii. Jedynie włosy i broda nie były od księdza. Były sztuczne. I te właśnie atrybuty najbardziej upodabniały go do... dziada z bajki.

Kiedy tak przystrojony wręczał dzieciakom paczki, każdemu zadawał to same pytanie: — "Byłeś/aś grzeczny/a?" To jaka mogła być odpowiedź? Oczywiście, że wszystkie były grzeczne, jak aniołki. Dzieci jak zahipnotyzowane wpatrywały się w pękate torebki ze słodyczami wędrujące z rąk Dziadka Mroza do rąk każdego dziecka z osobna. A kiedy już poczuły zbliżający się słodki zapach w swoim kierunku, uszczęśliwione, natychmiast zapuszczały żurawia do jej wnętrza. Tak bardzo spragnione były słodyczy. O pomarańczach to już nawet nie wspomnę. Każde otrzymywało w przydziale "aż" dwie.


W prawdziwość Dziadka Mroza szybko przestałam wierzyć. Chyba już jako 5-cio latka. Moja Mamcia mówiła, że od najmłodszych lat wykazywałam zdolności detektywistyczne, to też wyczajenie prawdziwości Dziadka nie było dla mnie problemem.

Pamiętam, że kiedy miałam 7 lat i kiedy ze swoimi starszymi siostrzyczkami wracałam do domu z paczkami od Dziadka Mroza, pałaszując oczywiście po drodze ich zawartość, pierwszy raz odważyłam się im zwierzyć ze swoich podejrzeń. Powiedziałam im też, co myślę o takim oszustwie. Wtedy siostrzyczki — o dziwo! — od razu się ze mną zgodziły. A to była rzadkość, żeby się ze mną tak od razu zgadzały. Ucieszyłam się bardzo. I to aż tak bardzo, że z tej uciechy straciłam kontrolę nad pochłanianiem zawartości papierowej torebki. Tak że kiedy dotarłam już do domu, brzuch mi się rozbolał straszliwie. Resztę wieczoru przyszło mi spędzić niezbyt miło. Na kolację nawet patrzeć nie mogłam. Do dziś pamiętam jak niedobrze mi było.

Paczki od Dziadka Mroza dostawały tylko dzieci. Od 3 roku życia do 14. Potem było się już młodzieżą i... wara od paczek. Kiedy moja najstarsza siostra weszła w ten poważny wiek, my, dwie młodsze siostry, musiałyśmy się z nią dzielić zawartością swoich paczek. Trudna rada. Trochę nam było żal. Ale jak mus to mus.

Ostatniego dla mnie "Dziadka Mroza", gdy miałam już 14 lat, zapamiętałam szczególnie, gdyż to było jego najgorsze wydanie. Był jakiś taki mały, niepozorny. Duże miał jedynie rózgi, które trzymał w ręku. Kiedy wywołano mnie po nazwisku do odbioru paczki, myślałam, że trupem padnę na jego widok z bliska. To był dla mnie szok. W Dziadku rozpoznałam Zbyszka, mojego szkolnego kolegę. Byłam zawiedziona. Ale tylko na moment, bo po chwili śmialiśmy się z Dziadkiem do rozpuku. Aż nas konferansjer musiał do porządku przywołać.
Lecz jakby nie patrzeć, to był jednak obciach. Bo żeby mojego dwa lata starszego kolegę za Dziadka Mroza przebrać?! I jeszcze do tego włożyć mu w ręce rózgi? Nikogo starszego nie było? W końcu dałam sobie spokój z zastanawianiem się nad tym zawiłym tematem, bo doszłam do wniosku, że to chyba mój poważny wiek (14 lat) spowodował aż tak bardzo krytyczne podejście do Dziadka Mroza. Ważne, że paczka była. No i jeszcze fotka z całej tej komedii.

I tak oto zakończyła się moja przygoda z Dziadkiem Mrozem w roli głównej. Ale Dziadka nie. Funkcjonował jeszcze wiele lat.


* To fragment mojej dziecięcej autobiografii pt. "Narzucona autobiografia Halszki".