piątek, 1 sierpnia 2025

Losy żołnierza Armii Kościuszkowskiej w Powstaniu Warszawskim

Dziś obchodzimy 81. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Wraz z nią odżywają wspomnienia świadków tamtych tragicznych wydarzeń. Niestety, z każdym rokiem jest ich coraz mniej. Wiele relacji i wspomnień zostało jednak zachowanych — przez rodziny, często także spisanych.


Mnie już wiele lat temu udało się zapisać wspomnienia Wujka, najstarszego brata mojej Mamy, który w czasie II wojny światowej walczył o wolną Polskę. Kilkakrotnie był ranny, a także trafił do niewoli niemieckiej. Po zaleczeniu ran odniesionych podczas pierwszej mobilizacji oraz pobycie w niewoli, wiosną 1943 roku po raz drugi zaciągnął się do wojska — do Armii Kościuszkowskiej. W sierpniu 1944 roku z tą armią dotarł nad Wisłę, by wspomóc Powstanie Warszawskie.

Od tamtej pory, kiedy tylko przypomnę sobie, co Wujek musiał przeżywać, leżąc ciężko ranny przez 22 dni pod przęsłem zbombardowanego mostu Poniatowskiego, łzy napływają mi do oczu.

Trudno uwierzyć, że przeżył to piekło. Wszystkim, którzy znają jego historię, trudno w to uwierzyć. A jednak... przeżył. Jakimś cudem. Dla niego i jego kolegi był to swoisty cud nad Wisłą.

Warszawa stała w ogniu. Armia Kościuszkowska, dowodzona przez generała Zygmunta Berlinga, zatrzymała się na drugim brzegu Wisły. Generał Berling, z różnych powodów, nie mógł wydać rozkazu włączenia się do walki, ale zasugerował, że ochotnicy mogą spróbować przedostać się na pomoc walczącej stolicy.

Wojsko ruszyło. Do jednej łódki ładowało się po pięciu, siedmiu żołnierzy. Zabierali też sprzęt. Pod osłoną nocy zaczęli forsować rzekę. Niemcy oświetlali Wisłę rakietami i ostrzeliwali przeprawiających się żołnierzy. Wielu zginęło od razu. Jednak część zdołała przedostać się na drugi brzeg i pośpieszyć z pomocą powstańcom.

W jednej z tych łodzi znajdował się Wujek Stanisław. Było ich siedmiu. Czterech zginęło od razu od niemieckich kul. Trzech, w tym ciężko ranny Wujek, przygniecionych ciałami poległych kolegów, płynęło dalej z nurtem rzeki.

Prąd zniósł ich pod przęsło zniszczonego mostu Poniatowskiego. Zapadła noc. Zrobiło się cicho. Ranni zdołali wydostać się spod zabitych. Z ogromnym trudem dotarli na brzeg. Jeden z nich miał wyrwane pośladki — konał w strasznych męczarniach. Umarł nad ranem. Wujek był postrzelony w biodro — rana była głęboka i rozległa. Jego kolega, Wychopień, był lżej ranny. Leżeli tam w bólu, głodzie, strachu. Pili tylko wodę z Wisły.

Po tygodniu — skrajnie wycieńczeni — zauważyli, jak po zniszczonych przęsłach mostu przedziera się chłopiec. Zawołali go. Okazało się, że to trzynastoletni harcerz Rysiek, który jako łącznik próbował przedostać się na drugi brzeg. Wujek poprosił go o jedzenie.

Rysiek był przerażony sytuacją rannych żołnierzy. Nie miał przy sobie nic do jedzenia, a na moście byli Niemcy. Wujek poprosił go więc, by spróbował wydobyć chleb z ich łodzi, która dryfowała niedaleko, częściowo zatopiona, pełna ciał.

Nie bój się zabitych, oni ci nic nie zrobią — powiedział Wujek. — Uważaj tylko, żeby nie zauważyli cię Niemcy.

Rysiek zdobył się na odwagę. Dotarł do łodzi i przyciągnął kilka chlebaków — z rozmoczonym chlebem, nasiąkniętym wodą i krwią poległych. Ale dla rannych to było wybawienie.

Zanim odszedł z meldunkiem, obiecał, że przekaże informację o nich dowództwu. Zniknął im z oczu, wspinając się po przęsłach.

W żołnierzach tliła się nadzieja. Ale mijały dni. Chleb się kończył. W ranach zaczęły mnożyć się larwy. Polscy żołnierze z drugiego brzegu ich widzieli, ale bali się pomóc — most był wciąż patrolowany przez Niemców, a ostrzał nie ustawał.

Trzeci tydzień dobiegał końca. Ranni byli u kresu sił. Zaczęli żegnać się z życiem. I nagle — pojawiła się łódka i kajak. Puste. Powiązane sznurem.

To była ich jedyna szansa. Wciągnęli swe poranione ciała do środka i odbili od brzegu. Prąd Wisły niósł ich dalej. Nie wiedzieli, czy płyną po życie, czy po śmierć.

Wreszcie dotarli na drugi brzeg. Uznali, że są uratowani — ale wtedy usłyszeli serie z karabinów. Myśleli, że to koniec. Okazało się jednak, że to polscy żołnierze omal nie otworzyli do nich ognia, biorąc ich za wroga.

No, koledzy — zaśmiał się jeden z nich — będziecie długo żyć, bo już mieliśmy wyładować w was całe magazynki!

Byli uratowani. Zajęto się nimi natychmiast i przewieziono do szpitala polowego. Potem, wraz z Armią Kościuszkowską, dotarli aż do Berlina, gdzie zastał ich koniec wojny.

Do dziś nikt nie wie, skąd wzięła się ta łódka z kajakiem i jakim cudem dopłynęła w tamto miejsce.



Trzydzieści lat po wojnie wojskowy redaktor Alojzy Sroga odnalazł w archiwach notatkę o rannych żołnierzach, którzy przez 22 dni leżeli pod mostem Poniatowskiego. Zafascynowany, dotarł do Wujka i na podstawie jego relacji napisał książkę pt. „Nadzieje”.